La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1 - Philip Pullman страница 24
Ojciec Erica był protokolantem w sądzie hrabstwa i często przekazywał synowi soczyste szczegóły toczących się w nim spraw. Popularność Erica rosła stosownie do atrakcyjności tych nowin.
– Twój tata zawsze tak mówi – zauważył Malcolm – a ty i tak nam wszystko powtarzasz.
– Tym razem jest inaczej. To prawdziwa tajemnica.
– W takim razie nie powinien był ci jej zdradzać – powiedział Tom.
– Wie, że może mi zaufać – odparł Eric.
Odpowiedział mu chór szyderczych śmiechów.
– Dobrze wiesz, że w końcu nam powiesz – rzekł Malcolm – więc może lepiej zrób to od razu, zanim zadzwoni dzwonek.
Eric demonstracyjnie rozejrzał się dookoła i nachylił ku przyjaciołom, którzy skupili się wokół niego.
– Słyszeliście o tym człowieku, który wpadł do kanału i się utopił?
Robbie słyszał, Tom nie. Malcolm tylko skinął głową.
– W piątek przeprowadzono dochodzenie przyczyny zgonu – mówił Eric. – Wszyscy myśleli, że on się utopił, ale okazuje się, że został najpierw uduszony, a dopiero potem wrzucony do wody. Wcale sam do niej nie wpadł. Ktoś go zamordował, a następnie wrzucił do kanału.
– Rety... – mruknął Robbie.
– Skąd o tym wiedzą? – zainteresował się Tom.
– Nie miał wody w płucach. A na szyi miał ślady po sznurze.
– Co teraz będzie? – zapytał Malcolm.
– Policja przejmuje sprawę – odparł Eric. – Pewnie nie dowiemy się niczego nowego, dopóki nie złapią mordercy i nie postawią go przed sądem.
W tym momencie rozległ się dzwonek. Musieli przerwać grę, ustawić ławki jak należy i wśród ciężkich westchnień zasiąść do nauki francuskiego.
* * *
Natychmiast po powrocie do domu Malcolm sięgnął po gazetę, ale nie było w niej ani słowa na temat topielca z kanału. Za to Noc w bibliotece tak go wciągnęła, że przeczytał ją do samego końca za jednym posiedzeniem już po tym, jak powinien był zgasić światło. Mimo okrutnego losu, jaki spotkał ofiarę w książce, historia ta była znacznie mniej makabryczna od myśli o pechowcu, który zgubił żołądź – nieszczęśliwym, przerażonym i ostatecznie uduszonym.
Kiedy ta myśl na dobre zalęgła mu się w głowie, nie potrafił się z niej otrząsnąć. Że też mu od razu z Astą nie pomogli! Znaleźliby żołądź, mężczyzna by się szybko oddalił, ludzie z KSD by go nie aresztowali, nadal by żył...
Z drugiej strony – ci z KSD mogli go przez cały czas obserwować i tak czy siak mogliby go aresztować. Najbardziej przerażała Malcolma samotność jego śmierci.
* * *
Następnego dnia po szkole udał się do klasztoru, żeby zobaczyć, jak się miewa niemowlę. Dziewczynka miała się doskonale, ale akurat spała i nie, nie mógł jej w tej chwili zobaczyć.
– Ale ja mam dla niej prezent – tłumaczył pracującej u siebie w gabinecie siostrze Benedikcie. Siostra Fenella, zajęta gdzie indziej, nie mogła się z nim spotkać.
– To bardzo miłe z twojej strony, Malcolmie – odparła zakonnica. – Możesz oddać go mnie. Dopilnuję, żeby do niej trafił.
– Dziękuję, ale wolę chyba zaczekać, aż sam będę mógł go jej dać.
– Jak sobie życzysz.
– Mogę w czymś pomóc, skoro już tu jestem?
– Nie, nie dzisiaj, Malcolmie. Dziękuję. Wszystko jest w porządku.
– Siostro Benedicto – nie ustępował chłopak – czy kiedy dyskutowano o umieszczeniu dziewczynki w klasztorze, to decyzję podjął były lord kanclerz? Lord Nugent?
– Owszem, miał udział w jej podjęciu. A teraz, jeśli...
– Czym się zajmuje lord kanclerz?
– Jest jednym z głównych prawodawców Korony, przewodniczącym Izby Lordów.
– To dlaczego decydował o losach dziewczynki? Niemowląt jest przecież mnóstwo. Gdyby lord kanclerz miał osobiście ustalać, dokąd trafi każde z nich, nie miałby czasu na nic innego.
– Z pewnością masz rację, ale tak to się właśnie odbyło. Nie zapominaj, że rodzice dziewczynki to ważne persony. To też miało jakiś wpływ. Poza tym mam nadzieję, że nie rozpowiadasz o tym na prawo i lewo: to powinna być sprawa ściśle tajna, a już z pewnością prywatna. A teraz, Malcolmie, zmykaj już. Muszę uporać się z tymi rachunkami przed nieszporami. Porozmawiamy kiedy indziej.
Powiedziała „wszystko jest w porządku”, ale wcale tak nie było. Nie dość, że siostry Fenelli nie było w kuchni, gdzie powinna już zajmować się gotowaniem, to jeszcze po korytarzach co rusz przemykały zaniepokojone zakonnice, które Malcolm słabiej znał. Martwiłby się o dziewczynkę, ale przecież siostra Benedicta zawsze mówiła prawdę. Mimo to wciąż dręczył go niepokój.
Wieczór był ciemny i mżysty. Widząc światełko w warsztacie, doszedł do wniosku, że pan Taphouse jest jeszcze u siebie. Zapukał do drzwi i wszedł do środka.
– Nad czym pan pracuje, panie Taphouse?
– A na co ci to wygląda?
– Na... okna. O, to wygląda jak okno w kuchni, tyle że... Ach, to będą okiennice. Mam rację?
– Całkowitą. Zobacz, ile to waży.
Cieśla postawił do pionu ramę w kształcie kuchennego okna, a Malcolm spróbował ją podnieść.
– Rety, jaka ciężka!
– Dwa cale dębiny, wszędzie dookoła. Dodaj do tego ciężar samej okiennicy i... O co będzie się trzeba szczególnie zatroszczyć?
Malcolm się zastanowił.
– O mocowanie do ściany. Będzie musiało być naprawdę wytrzymałe. Zakłada się je na zewnątrz czy od środka?
– Na zewnątrz.
– Ale tam jest tylko goły kamień... Jak chce je pan przytwierdzić?
Pan Taphouse mrugnął porozumiewawczo i otworzył szafkę, w której Malcolm zobaczył nowiuteńką maszynerię otoczoną zwojami grubych kabli.
– Świder jantaryczny – wyjaśnił cieśla. – Pomożesz mi? Pozamiataj.
Zamknął szafkę i wręczył Malcolmowi