Dom orchidei. Lucinda Riley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom orchidei - Lucinda Riley страница 7
– Tak, a ty nie?
– Szczerze mówiąc, nudziłam się tu. Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do miasta i spotkam się z przyjaciółmi.
– Zawsze lepiej czułaś się w mieście – rzuciła Julia.
– Tak i zobacz, jak skończyłam: mam trzydzieści cztery lata, wiejski dom na odludziu, gromadę dzieci, trzy koty, dwa psy i kuchenny sprzęt firmy Aga. Gdzie, do cholery, podziały się światła wielkiego miasta? – W jej głosie słychać było ironię.
– Zakochałaś się i założyłaś rodzinę.
– Za to ty zakosztowałaś wielkomiejskiego życia – zauważyła bez złośliwości Alicia.
– Tak, raz… – Julia urwała, kiedy wjechały na podjazd. – Oto i on. Wygląda zupełnie tak samo.
Alicia zerknęła na okazały budynek.
– Moim zdaniem prezentuje się jeszcze lepiej. Zapomniałam już, jaki jest piękny.
– Ja nigdy nie zapomniałam – szepnęła Julia.
Zatopione we własnych myślach minęły powoli sznur samochodów. Wharton Park zbudowano w klasycznym georgiańskim stylu dla bratanka pierwszego premiera Wielkiej Brytanii. Nieszczęśnik zmarł jednak, zanim dom został ukończony. W ciągu trzystu lat kamień z Aislaby, z którego niemal w całości go zbudowano, nabrał delikatnego żółtawego odcienia.
Siedem przęseł i podwójne schody, które wznosiły się od piwnicy aż do piano nobile1, tworząc taras z widokiem na park, dodawały posiadłości francuskiego splendoru. Stojące w rogach budynku, nakryte kopułami wieżyczki, rozległy portyk wspierany przez cztery potężne jońskie kolumny i stojąca na szczycie niszczejąca statua Britannii, miały w sobie coś majestatycznego i ekscentrycznego zarazem.
Wharton Park nie był wystarczająco duży, by zasługiwać na miano pałacu. Jego architektura również była daleka od ideału, a dziwaczne elementy dodawane przez późniejsze pokolenia Crawfordów narażały na szwank jego czystość. Z tego też powodu budynek nie miał w sobie onieśmielającej surowości charakterystycznej dla innych wielkich budowli z tamtego okresu.
– W tym miejscu skręcaliśmy w lewo – rzuciła Julia. Nawet po tylu latach pamiętała drogę, która biegła tuż obok jeziora i prowadziła do domu dziadków na skraju majątku.
– Może po aukcji tam pójdziemy? – zaproponowała Alicia.
– Możemy iść, czemu nie. – Julia wzruszyła ramionami.
Ubrani na żółto stewardzi kierowali nadjeżdżające samochody do miejsc parkingowych.
– Najwyraźniej nie my jedne dowiedziałyśmy się o wyprzedaży – skomentowała Alicia, parkując na wskazanym miejscu. Po tych słowach odwróciła się do siostry i dotknęła ręką jej kolana. – Gotowa? – spytała.
Julia poczuła się oszołomiona i przytłoczona natłokiem wspomnień. Kiedy wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę budynku, wszystko wydawało się jej znajome, nawet zapachy. Powietrze pachniało świeżo skoszoną, wilgotną trawą. Julia poczuła też inny zapach, delikatną woń jaśminu, którego krzewy wyznaczały granice trawnika. Chwilę później obie siostry podążyły za tłumem ludzi i niespiesznie wspięły się po schodach prowadzących do głównego wejścia.
2
Znów mam jedenaście lat. Stoję w ogromnym pokoju, który tak naprawdę jest holem wejściowym, ale dla mnie wygląda jak katedra. Sklepienie wznosi się wysoko ponad moją głową, a kiedy spoglądam w górę, widzę chmury i nagie postaci pulchnych aniołków. Wpatruję się w nie jak urzeczona; nie zauważam nawet osoby, która obserwuje mnie ze schodów.
– Może w czymś pomóc, panienko?
Jestem tak zaskoczona, że prawie wypuszczam z rąk cenną doniczkę, a to przecież z jej powodu jestem tu, w tym cudownym miejscu. Dziadek posłał mnie, żebym wręczyła ją lady Crawford. Nie cieszy mnie to, ponieważ boję się jej. Kiedy widziałam ją z daleka, wydawała się stara, chuda i zła. Ale dziadek Bill nie chciał słuchać wymówek.
– Jest bardzo smutna, Julio. Może orchidea poprawi jej nastrój. A teraz bądź dobrą dziewczynką i idź już.
Osoba na schodach to z pewnością nie lady Crawford. To młody chłopak. Wygląda na cztery, pięć lat starszego ode mnie, a jego gęste, kręcone kasztanowe włosy są zbyt długie jak na chłopca. Jest bardzo wysoki, choć przeraźliwie chudy; jego ramiona przypominają patyki wystające z podwiniętych rękawów koszuli.
– Szukam lady Crawford. Przyniosłam jej to, ze szklarni – bąkam nieśmiało.
Chłopak powoli pokonuje resztę schodów i wyciągając ręce, staje tuż obok.
– Jeśli chcesz, sam jej zaniosę.
– Dziadek powiedział, że mam to oddać osobiście – odpowiadam zdenerwowana.
– Niestety w tej chwili odpoczywa. Nie czuje się najlepiej.
– Nie wiedziałam.
Chcę zapytać, kim właściwie jest, ale nie mam śmiałości. Mam wrażenie, że chłopak potrafi czytać w moich myślach, bo zaraz potem mówi:
– Lady Crawford to moja ciotka, więc chyba możesz mi zaufać, prawda?
– Tak, proszę. – Podaję mu orchideę i cieszę się w duchu, że nie będę musiała przekazywać jej osobiście. – Czy mógłbyś powiedzieć lady Crawford, że mój dziadek mówi, że to nowa… – szukam w głowie właściwego słowa – …hybryda, która niedawno zakwitła?
– Dobrze, przekażę jej.
Stoję nadal, nie wiedząc, jak się zachować. On także.
W końcu pyta:
– Jak masz na imię?
– Julia Forrester. Jestem wnuczką pana Stafforda.
Słysząc to, unosi brwi.
– Ja nazywam się Christopher Crawford, dla przyjaciół Kit.
Wyciąga wolną rękę i wymieniamy uścisk dłoni.
– Miło cię poznać, Julio. Słyszałem, że świetnie grasz na pianinie.
Rumienię się.
– Nie sądzę – odpowiadam.
– Nie bądź taka skromna – karci mnie. – Słyszałem, jak kucharka i twoja babcia rozmawiały o tobie dziś rano. Chodź za mną.
Wciąż potrząsa moją ręką i ciągnie mnie za sobą. Przecinamy hol i mijamy kolejne pokoje pełne eleganckich mebli, które sprawiają, że dom wygląda jak naturalnych rozmiarów