Zatruty ogród. Alex Marwood

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zatruty ogród - Alex Marwood страница 17

Zatruty ogród - Alex  Marwood

Скачать книгу

      Romy dostrzega przy skale duży zdrowy grzyb i podbiega, żeby go zerwać.

      – Nie, Romy! – krzyczy matka. – Chcesz zabić nas wszystkich?

      Dziewczynka zamiera.

      – Nie patrzysz? – strofuje ją Somer. – Niczego cię nie nauczyłam?

      Romy spuszcza wzrok. Dopiero teraz widzi, że grzyb wcale nie jest podobny do tych, które zbierały. Owszem, ma mocnej budowy nóżkę i duży kapelusz. Ale jest zielonkawy, a blaszki są białe.

      – To muchomor zielonawy, głuptasie.

      Dziewczynka wypuszcza go z ręki, jakby nagle zaczął ją parzyć. Dzieci w Arce uczą się o muchomorze zielonawym, muchomorze trującym i czubajeczce brązowoczerwonawej na długo przed tym, zanim pierwszy raz pójdą na grzybobranie. Podobnie jak cisy, naparstnice i pokrzyk wilcza jagoda, jak żmije, szczwół plamisty i nieprzemyte rany, muchomory obrosły szkolną legendą, którą wbija się dzieciom do głów, kiedy tylko nauczą się mówić. Ziemia jest piękna i to ona ich ocali, ale niektóre z rosnących na niej rzeczy mogą cię zabić.

      – Nie, nie wyrzucaj go. – Somer wyciąga czarny worek i zgarnia do niego grzyba. – Gdzie go znalazłaś? Musimy oznaczyć miejsce, żebyśmy mogły tu wracać i zbierać je, aż całkiem znikną.

      Romy wskazuje palcem. Teraz, kiedy się lepiej przyjrzała, widzi sześć niemal fosforyzujących kapeluszy odcinających się na tle poszycia.

      – Nie wkładaj palców do ust – upomina ją matka. – Wystarczy dosłownie jeden, żeby zabić tuzin ludzi. Masz nie dotykać niczego, dopóki nie umyjesz rąk. Rozumiesz? – Owinąwszy palce workiem, pospiesznie zrywa pozostałe grzyby. – Chodź. Musimy już wracać. Zanieś je Vicie, żeby się ich pozbyła. Naprawdę, Romy… A wszystko szło tak dobrze.

      – Przepraszam – mruczy dziewczynka. Palce ją swędzą i ma ochotę wytrzeć je o coś. Czuje się, jakby trucizna przesączała się przez wszystkie pory na jej skórze i lada chwila miała uszkodzić wątrobę. To długa, powolna śmierć. Człowiek ma zwidy i krwawi ze wszystkich otworów. Słyszała opowieści.

      – Już dobrze – uspokaja ją Somer. – Po prostu… bądź bardziej ostrożna, zgoda? Gdyby trafił do koszyka z innymi grzybami, musiałybyśmy je wyrzucić i tłumaczyć się. Nic się nie stanie. Dobrze, że je znalazłyśmy. Wyszorujesz się porządnie szczotką i nic ci nie będzie. Robi się późno, a przecież nie chcemy spóźnić się na musztrę. Co dziś mamy?

      – Gazy toksyczne – mówi Romy.

      – No tak. Dawno ich nie było. Lepiej nie wyjść z wprawy.

      8 | Romy | Wrzesień 2001

      Wszyscy są nikim. Każdy jest kimś.

      Kowale wykuli litery w kuźni i przymocowali je do łuku nad bramą. Czy wchodzisz, czy wychodzisz, przypominają ci o tym. Powtarzają to sobie nawzajem – jako komplement, jako zaprzeczenie – bo owo motto może służyć za obie te rzeczy. Dopiero jako nastolatka Romy dostrzeże bezbarwność i płytkość tych słów, a także innych porzekadeł, którymi kierują się w życiu. Lecz ich cel jest tak istotny, że nawet wtedy nie będzie to miało znaczenia. Codzienne życie polega na powtarzaniu przysłów i frazesów i na automatycznych odpowiedziach, które nie pozwalają im zejść z prostej drogi. A cel Arki jest szczytny.

      * * *

      Romy klęczy w ogródku ziołowym za starą kaplicą i wyrywa chwasty pleniące się wokół pluskwicy groniastej. „Ogród jest jak społeczeństwo – mawia Ojciec. – Niewyrywane chwasty zduszą pożyteczne rośliny i ukradną im substancje potrzebne do życia. Musimy być czujni. Złe myśli, złe pomysły i źli ludzie, wszystko to zagraża naszemu przetrwaniu”.

      Pochłonięta swoim zajęciem, recytując łacińskie i angielskie nazwy rosnących wokół roślin, z początku nie zauważa wysokiej, postawnej postaci, która idzie ku niej od bramy cmentarza. Chwilę później, kiedy Vita woła ją po imieniu, Romy zrywa się na równe nogi. To oczywiste, że Vita zna imiona ich wszystkich, ale rzadko się do nich zwraca, więc kiedy już to robi, człowiek czuje się wyróżniony. A dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Matka późną nocą zaczęła rodzić i dziś Romy zostanie siostrą.

      Albo sierotą, bo poród to poważna sprawa.

      – Tak? – pyta. – Już po wszystkim?

      Vita uśmiecha się promiennie.

      – Tak – odpowiada. – Masz siostrzyczkę. Jesteś gotowa ją poznać?

      Romy z trudem przełyka ślinę i kiwa głową. Siostrzyczka! Ale nawet w radosnym podnieceniu pamięta, żeby wymyć narzędzia w wiadrze przy pompie, wytrzeć je szmatką i odwiesić na miejsce.

      * * *

      Przykapliczny cmentarz, na którym rodzina Llewellynów śpi pod zmurszałymi nagrobkami i w nieoznakowanych grobach spoczywają w zapomnieniu czcigodni zmarli z Plas Golau, jest pusty, za to na podwórzu pełno jest ludzi. Trwają zbiory i Kucharze wylegli z kuchni, żeby w wielkich kadziach gotować marmoladę – małe zastrzyki witamin na łyżeczkach. Na widok Vity i Romy przecinających podwórze przerywają pracę, żeby pogratulować dziewczynce. Narodziny to rzadkie wydarzenie, a dziś Romy została siostrą jednego z dzieci Luciena, co praktycznie czyni ją jego rodziną. Oczywiście Lucien jest Ojcem ich wszystkich, ale to coś innego.

      Romy musi truchtać, żeby nadążyć za Vitą. Mijając ludzi, macha do nich i woła z delikatnym amerykańskim akcentem: „Tak! To dziewczynka! Obie czują się dobrze! Myślę, że za kilka dni Somer wróci do pracy. Ja na pewno. Nie, może jutro. Później odbędzie się Ceremonia Nadania Imienia, no i pewnie obie będą musiały odpocząć”.

      Wszyscy się uśmiechają, kiedy widzą Vitę. Vitę i Luciena. Gdziekolwiek tych dwoje się pojawia, ludzie się uśmiechają. Dziś jednak uśmiechy wydają się inne, spontaniczne. Jakby naprawdę cieszono się szczęściem matki Romy.

      Kiedy tak idą, drugi z dwóch samolotów pasażerskich wbija się w lśniącą wieżę budynku na Manhattanie, a cały zewnętrzny świat wstrzymuje oddech. To dzień, kiedy świat naprawdę się zmienia. Przed wieczorem w Plas Golau zawrze, kiedy jego mieszkańcy rozpoczną przygotowania. „Stało się”. „Stało się”. „Zaczęło się”. Nic tak nie rozgrzewa serc i nie mobilizuje jak spektakularne masowe morderstwo. Od lat czekali na taki właśnie jedenasty września.

      * * *

      Infirmeria mieści się na pierwszym piętrze Wielkiego Domu. To jedyna część sypialna w budynku, poza pokojami Vity i Luciena. Dziś wieczorem w Wielkiej Sali zostanie wzniesiony toast. Wszyscy dorośli wypiją po kieliszku cydru, by uczcić narodziny dziecka, a alkohol sprawi, że staną się gadatliwi i niepoważni. Piją go tak rzadko, że od razu uderza im do głów.

      Na schodach Wielkiego Domu stoi mężczyzna, którego Romy pierwszy raz widzi na oczy. Jej zdaniem wygląda staro – choć nie tak staro jak Vita – ale wśród wychudzonych ciał, do których widoku jest przyzwyczajona, i tak prezentuje się okazale. Jest wysoki i umięśniony, ma duży nos i opaloną twarz, a jego włosy wydają się wyjątkowo krótkie.

Скачать книгу