Zatruty ogród. Alex Marwood

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zatruty ogród - Alex Marwood страница 18

Zatruty ogród - Alex  Marwood

Скачать книгу

Kto? – pyta Vita i podąża za wzrokiem Romy. – A, on? Nie wiesz, kto to? No tak, skąd niby miałabyś wiedzieć. Nawet cię tu nie było, kiedy opuścił Plas Golau. To Uri.

      Uri… Romy szuka w pamięci. I nagle sobie przypomina.

      – Pierwszy syn Ojca? – pyta. – Ten Uri? – To oczywiste, nie ma przecież drugiego Uriego. Chociaż wszyscy noszą nazwisko ojca, Blake, każdy tu ma swoje wyjątkowe imię.

      – Tak – odpowiada Vita. – Wyjechał dawno temu, ale ma teraz dwadzieścia trzy lata i wrócił. Przyjechał wczoraj.

      Podchodzą bliżej. Mężczyzna usłyszał ich rozmowę; jego niebieskie oczy zwracają się w ich stronę, a usta zaciskają się nieco mocniej.

      – Byłem w wojsku, dziewczynko – odzywa się. – Uczyłem się, jak zadbać o twoje bezpieczeństwo.

      Vita uśmiecha się nerwowo.

      – Tak. Uri będzie szkolił oddział Strażników, którzy będą nas strzec – tłumaczy. – Ojciec posłał go do armii, żeby nauczył się walczyć. Przez jakiś czas szkolił się w górach Cairngorm. Teraz wrócił i będzie uczył walczyć nas.

      – Bo koniec końców dojdzie do walki, Vito – oznajmia Uri i uśmiecha się do nich uśmiechem swojego Ojca. – Robię tylko to, co pozwoli nam przetrwać. Bo gdy nadejdzie Koniec, świat nie będzie już taki miły.

      – Z czasem będziemy mieli do obrony więcej niż tylko własne pięści – mówi Vita i jej twarz wykrzywia się w grymasie, który Romy nie bardzo rozumie.

      Uri nagle robi się poważny.

      – Nie będziemy nikim, jeśli nie przeżyjemy – mówi. – Przetrwanie jest wszystkim. Chciałbym, żebyś to zrozumiała, Vito. Jeśli nie przetrwamy, nie będzie żadnej cywilizacji. Właśnie dlatego tu jestem. Żeby nas obronić.

      Vita również poważnieje.

      – Rozumiem, Uri. Rozumiem. Ojciec ci ufa, więc ja również muszę ci zaufać. Tymczasem idziemy odwiedzić twoją nową siostrę.

      – Przyrodnią siostrę – poprawia ją Uri i Romy ma wrażenie, że robi to odruchowo. – A ona? Po co tam idzie? – Wbija wzrok w Romy, w jej ciemne włosy, oliwkową cerę i zielone oczy, jakby nigdy wcześniej nie widział takiej kombinacji.

      Romy wcale by się nie zdziwiła, gdyby rzeczywiście tak było. Sama nie widziała nikogo, kto wyglądałby tak jak ona. Tak jak nie spotkała nikogo, kto wciąż nosił imię nadane mu przez Martwych. Lucien nie nadał jej nowego imienia; powiedział, że to, które ma, jest „wystarczająco dobre”. Romy nie potrafi zdecydować, czy dzięki temu czuje się bardziej, czy mniej wyjątkowa. Z pewnością czuje się inna. Obca.

      – Romy jest przyrodnią siostrą twojej przyrodniej siostry – tłumaczy ze spokojem Vita.

      – Pewnie urodziła się na Zewnątrz – domyśla się Uri.

      – Wśród Martwych? Tak. Ale przecież nie mamy im tego za złe, prawda? – mówi z naciskiem Vita.

      Romy zna swoją historię. Uri przyszedł na świat, zanim powstała Arka. Musiał. Bo założono ją dopiero dwadzieścia lat temu.

      Dziewczynka przygląda mu się badawczo. To człowiek, który wierzy, że to on jest Jedynym, i który wrócił, żeby zająć należne mu miejsce.

      Uri wzrusza ramionami.

      – Pewnie nic się nie stanie, jeśli pula genów zostanie trochę zmieniona. – Po tych słowach odwraca się i idzie na dół po schodach.

      * * *

      W Infirmerii Ursola, główna pielęgniarka, sterylizuje fotel porodowy, podczas gdy Somer leży w miękkiej, białej pościeli. To jedyna biała pościel, jaką Romy widziała w życiu. Dotyka jej ukradkiem, próbując przyzwyczaić się do tej nowej matki – słabej, uśmiechniętej kobiety z dzieckiem w ramionach. Pościel jest tak gładka i świeżo wyprasowana, jak się wydaje.

      – Chodź i przywitaj się, Romy – mówi Somer.

      – Twoja nowa siostrzyczka! – woła z kąta Ursola. – Urodziła się tak szybko, jakby nie mogła się doczekać wyjścia na świat.

      Romy robi krok do przodu i wyciąga szyję, żeby zobaczyć twarz noworodka. Jest drobna, czerwona jak burak i cała pomarszczona. Dziecko ma zamknięte oczy. Nie tego się spodziewała. Nie widzi w nim niczego szczególnego, żadnego znaku, że to właśnie ono – a nie Uri czy ktokolwiek z pozostałej jedenastki – pewnego dnia będzie im przewodzić. A do tego jest takie maleńkie. Jeszcze wczoraj brzuch Somer był taki wielki, że wyglądała, jakby miała urodzić jałówkę, a nie dziecko. No i Romy nie czuje… nic. Tylko ukłucie zazdrości na widok matki trzymającej w ramionach inne dziecko.

      – Fuj – rzuca.

      Somer śmieje się głośno.

      – Wyładnieje – zapewnia ją. – Ty wyglądałaś jak żaba!

      Romy też się śmieje.

      – Żaba? Wcale nie!

      – Właśnie że tak. Miałaś wyłupiaste oczy i usta, które zajmowały połowę twarzy.

      Dziewczynka nie wie, o co zapytać. Ta mama wygląda jak zupełnie obca osoba. Romy oczywiście wie wszystko o rozmnażaniu. Uczą się o wszystkim, co dzieje się w przyrodzie, i o życiu na farmie. W odpowiednim czasie locha idzie do knura, krowa do byka, a owce parzą się z baranami. W każde przesilenie Lucien wskazuje dwie kobiety, które urodzą dzieci, i wybiera im partnerów. Dla dobra sprawy muszą ograniczyć liczbę dzieci. Zbyt wiele niemowlaków mogłoby utrudnić sytuację, kiedy nadejdzie Koniec.

      Minęło kilka lat, odkąd Lucien wskazał jako ojca samego siebie. Jego ostatnie dziecko, Heulwen, ma już prawie pięć lat. Somer dostąpiła prawdziwego zaszczytu.

      – Patrz, Romy! – mówi. Macha lewą ręką i wyciąga ją w stronę córki. Na trzecim palcu lśni gruba złota obrączka.

      Romy przygląda się jej. Jest dużo piękniejsza niż zawinięty w kocyk oskórowany królik. Kobiety w Arce rzadko noszą ozdoby, ale są dwa wyjątki: obrączki, które Ojciec daje wszystkim matkom swoich dzieci, i medaliony z wygrawerowanymi imionami i datami urodzin, które te dzieci będą nosiły do końca swoich dni. Eilidh, jej najlepsza przyjaciółka, nosi taki medalion i dotyka go, gdy nie jest czegoś pewna. Dzięki temu pamięta, kim jest, i znajduje w nim pocieszenie.

      – Jest piękna – zachwyca się Romy. – Teraz już wszyscy będą wiedzieli, że cię wybrał.

      – Tak – przyznaje Somer. – To jak medal za męstwo.

      Dziewczynka nie ma pojęcia, o co matce chodzi, i chcąc to ukryć, jeszcze raz patrzy na siostrę. Jest łysa. Ma na głowie meszek, ale nic poza tym. Mam nadzieję, że pewnego dnia urosną jej brwi, myśli Romy. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę chciała na nią spojrzeć, jeśli nie będzie miała brwi.

      – Jak jej na imię? – pyta.

      –

Скачать книгу