Kaprys szejka. Maya Blake
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kaprys szejka - Maya Blake страница 2
Lokaj, czuwający pod Szafirową Komnatą, natychmiast otworzył przed nim drzwi.
Wszedł do salonu i zatrzymał się na widok grupy wyraźnie przygnębionych kobiet. Dwie dyskutowały, gestykulując, a starsza służąca pocieszała młodszą.
– Która to? – spytał krótko.
Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu, zapanował chwilowy zamęt, a zaraz potem nastąpiły ceremonialne ukłony i odwracanie wzroku. Marwan zadał to samo pytanie starszej służącej, która lękliwie wskazała następne pomieszczenie.
Coraz bardziej zirytowany Zufar ruszył w stronę podwójnych drzwi, otworzył je własnoręcznie i wszedł do dużego, wystawnie urządzonego pokoju, który kiedyś należał do jego matki. I od razu ogarnęła go fala gorzkich wspomnień.
Nie wiedział, które z bezcennych pamiątek, mebli czy zdobień były jej najdroższe, nie znał tytułów ulubionych książek, nie miał pojęcia, jakie lubiła kwiaty, bo nigdy go tu nie wpuszczano.
W tych rzadkich momentach, kiedy tolerowała jego obecność, byli zawsze wśród ludzi, a jej udawane uczucie miało jej tylko zapewnić opinię kochającej matki i pozwolić uniknąć plotek.
Ale nie przyszedł tu, żeby wracać do wspomnień, więc skupił uwagę na postaci przycupniętej u wezgłowia szerokiego łoża. Była tak drobna, że ledwo ją zauważył. Do tego miała na sobie bure odzienie zniekształcające sylwetkę i kłócące się ze złoto kremową pościelą.
Kiedy się zbliżył, zauważył, że smukłe ramiona drżą, a gdy podszedł bliżej, usłyszał łkanie, więc zmełł w ustach przekleństwo. Nie znosił słabych kobiet, a jeszcze bardziej płaczących.
Stojący za nim Marwan niecierpliwie mlasnął językiem.
Płacząca postać drgnęła, zerwała się, po czym potykając się o własną bezkształtną spódnicę, padła władcy do stóp. Niecierpliwie czekał, żeby się podniosła. Ona jednak zdawała się nie mieć takiego zamiaru. Sprawiała natomiast wrażenie wręcz zahipnotyzowanej jego butami.
Postąpił o krok w nadziei, że sprowokuje ją do zmiany zachowania, ale skoro nic to nie dało, postanowił się odezwać.
– Jeżeli moje buty są dla ciebie fetyszem, sugerowałbym, że to nieodpowiedni moment na oddawanie się ich kontemplacji. Nie w chwili, kiedy stawką jest reputacja mojego królestwa.
Młoda kobieta odetchnęła głęboko i w końcu podniosła głowę.
Spojrzenie ogromnych zamglonych łzami oczu powoli przeniosło się wyżej, ale zanim dotarło do twarzy, w jej rysach odmalowało się skrajne przerażenie.
To i opuchnięta od płaczu, zalana łzami twarz sprawiły, że uznał ją za najbrzydszą kobietę, jaką widział w życiu.
– Jak ci na imię? – spytał w nadziei uzyskania sensownej odpowiedzi.
Niestety. Wpatrywała się w niego niemo, a jej przerażenie rosło z minuty na minutę.
– Kobieto, król się do ciebie zwraca – zareagował ostro Marwan.
Skutek był taki, że zamknęła otwarte usta i przełknęła głośno, ale wciąż nie wydobyła z siebie ani słowa.
Zufar był o krok od wybuchu. Ponad rok planowania i ślub jest zagrożony przez jedną zapłakaną i zasmarkaną dziewuchę. W dodatku na widok jego zaciśniętych pięści wzdrygnęła się, jakby ją uderzył.
Przez ten jej widoczny strach poczuł się niekomfortowo. Odetchnął głęboko i wolno rozprostował palce. Dopóki nie rozproszy jej obaw, nie ma mowy o sensownej rozmowie.
Zauważył, że Marwan rusza w jej stronę, i powstrzymał go gestem.
– Zostawcie nas.
Doradca pytająco uniósł brwi.
– Na pewno, Wasza Wysokość?
– Na pewno. Wszyscy wyjść. Już.
Pokój opustoszał błyskawicznie, a on wyciągnął rękę w stronę skulonej przed nim kobiety. Jej spojrzenie wędrowało od jego twarzy do ręki, jakby oczekiwała, że zrobi nie wiadomo co. Ugryzie ją albo uderzy.
Przypominała najbardziej płochliwe źrebaki z jego stajni. Te wymagające najwięcej czasu i cierpliwości. Problem w tym, że akurat dziś nie dysponował ani jednym, ani drugim. Ceremonia ślubna powinna się zacząć za niecałe dwie godziny.
Pochylił się i jeszcze bardziej wyciągnął rękę.
– Wstań – polecił spokojnym tonem.
Ujęła wyciągniętą dłoń i podniosła się, ale zaraz potem wyrwała mu rękę, jakby ją oparzyła.
Zignorował jej reakcję, zauważył natomiast, że burość rozciąga się od potarganych ciemnych włosów, poprzez okrywającą ją chustę, po podeszwy butów.
Ale nie była dziewczyną, jak początkowo przypuszczał. Przeżyła już wiek dojrzewania, o ile rysujące się pod chustą piersi mogły być jakąś wskazówką.
Cofnął się o krok, skrzyżował ręce za plecami w uspokajającym geście, który nigdy nie zawodził w pracy z końmi.
– Jak ci na imię? – spytał.
Spuściła głowę i wymamrotała coś niewyraźnie.
– Mów głośniej.
– Niesha Zalwani, Wasza Wysokość – powtórzyła, ale wciąż nie podniosła wzroku utkwionego w czubkach swoich butów.
Głos miała miły, ale trochę zbyt nieśmiały jak na jego szybko wyczerpującą się cierpliwość. Ale przynajmniej coś osiągnął. Znał jej imię.
– Czym się zajmujesz?
– Byłam pokojówką, dopóki w zeszłym tygodniu nie dołączono mnie do osobistego personelu panny Amiry.
– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię – polecił.
W końcu lekko uniosła głowę, ale i tak nie patrzyła wyżej niż czubek jego nosa.
Poprosił niebiosa o cierpliwość i pytał dalej.
– Gdzie jest twoja pani?
Od razu jej dolna warga zaczęła drżeć, oczy napełniły się łzami i z trudem łapała oddech.
– Odeszła, Wasza Wysokość.
Omal znów nie zacisnął pięści.
– Odeszła? Dokąd?