Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 4

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

      Gwizdnąłem w duchu: z Tbilisi do Moskwy kawał drogi, jeśli bezpieka go nie złapała, gość musiał być naprawdę dobry. Czego jednak szukał w Gruzji? Czyżby rzeczywiście odkrył jakieś sekrety ludzi Berii? Niektórzy właśnie tam zaczynali karierę. A może chodziło o samego Ławrentija Pawłowicza? Ciekawe...

      – Tu – kontynuował Tagilin – jest wszystko, co wam potrzebne, żeby go złapać.

      Zwykła tekturowa teczka bez żadnych oznaczeń zawierała jedynie kilka kartek z podstawowymi informacjami, dołączono do nich plik zdjęć przedstawiających poszukiwanego.

      Przejrzałem pobieżnie dokumenty, nie doczytałem się żadnych rewelacji. Z fotografii patrzył na mnie niepozorny mężczyzna o przerzedzonych włosach, jednak w jego wzroku było coś twardego. Zainteresowało mnie kolejne zdjęcie zrobione w kawiarni, na pierwszym planie znalazły się dłonie nieznajomego. Szczupłe, o długich palcach i masywnych, oszpeconych naroślami kostkach. A więc takie buty... Coś takiego wymagało długich lat ćwiczeń, na pograniczu masochizmu, no i rzecz jasna określonej wiedzy. Znaczy nasz nieznajomy to profesjonalista najwyższej klasy, nic dziwnego, że umknął bezpiece, zapewne zostawiając na trasie ucieczki kilka trupów co bardziej zadufanych w sobie czekistów.

      Spojrzałem na Maksimowa, ale ten nieznacznym ruchem głowy dał znać, że pozostawia wszystko mojej decyzji. Obecny szef MUR-u nie był tytanem intelektu, doskonale jednak rozumiał, że posiadam daleko większą władzę, niż wynikałoby to z pełnionej funkcji.

      – Nie mam nic przeciwko, żeby pomóc bratniej służbie – powiedziałem z szerokim uśmiechem. – Jednak muszę mieć zgodę przełożonych, jestem pewien, że to formalność, za to...

      – Z tym chyba nie będzie problemu – Tagilin przerwał mi bezceremonialnie. – Generale? – zwrócił się do Maksimowa.

      – Miałem na myśli generała Poliakowa – sprostowałem łagodnie. – To właśnie jemu podlega MUR, a co za tym idzie i mój wydział. Generał Poliakow zaznaczył stanowczo, aby informować go o wszystkim, co mogłoby wpłynąć na nasze dochodzenia, bo część z nich kontroluje Komitet Centralny, a bywa, że i Biuro Polityczne. Niektórzy ścigani przez nas przestępcy to wrogowie państwa.

      Tagilin zagryzł usta, najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że Beria nie cieszy się popularnością wśród partyjnych elit.

      – Ośmielicie się odmówić wykonania rozkazu towarzysza Berii?!

      – Nigdy w życiu! Po prostu poczekam na potwierdzenie przełożonych.

      Tagilin zerwał się z miejsca i wyszedł, trzaskając drzwiami.

      – Oj, Saszka, Saszka – westchnął Maksimow. – W co ty się znowu pakujesz?

      – A co mam zrobić? – odburknąłem. – Wykonywać polecenia piesków Berii i nastawić przeciwko sobie grupę Chruszczowa i chuj wie kogo jeszcze? I po co? Bo przecież wiem, że Ławrentij Pawłowicz pośle mnie do piachu, kiedy tylko będzie mógł.

      Maksimow skrzywił się niechętnie, ale nie zaprzeczył.

      – Polityka! – parsknął z pogardą. – Ciekawe, czy dożyję czasów, kiedy będziemy mogli zajmować się po prostu swoją robotą?

      – Zapomnij! – roześmiałem się, odzyskując dobry humor. – Politycy to kurwy, państwo to burdel, a my pilnujemy w nim porządku, co stawia nas na pozycji alfonsów.

      Generał pokręcił głową z dezaprobatą, jednak w jego oczach nie zobaczyłem prawdziwego gniewu.

      – Matołek! I proszę pamiętać, don Alfonso, że ma pan zaległości w papierach – dodał cierpko. – Jeszcze dziś chcę mieć raport na swoim biurku!

      Poczekałem, aż wyjdzie, po czym wystawiłem ostrożnie głowę na korytarz.

      – Dima! – syknąłem.

      Poeta Bugrowski pojawił się niczym dżinn z butelki.

      – Masz?! – rzuciłem nerwowo.

      Chłopak bez słowa podał mi kilka kartek. Wszyscy wiedzieli, że raporty pisze mi Bugrowski – ja nie miałem do tego ani cierpliwości, ani talentu – lecz z ostatnim zalegałem ponad dwa tygodnie, bo poeta podłapał grypę i leżał w łóżku z czterdziestostopniową gorączką.

      – To wszystko? – zapytał. – Bo chciałbym dziś odwiedzić Tatianę.

      Machnąłem przyzwalająco ręką, jednocześnie przeglądając raport. Nie żebym wątpił w zdolności Bugrowskiego, ale było o czym pisać: dwa rozbite samochody, zniszczony kiosk z gazetami, kilkoro rannych przechodniów i postrzelana jak sito reklama „Moskowskoj Prawdy”. Nasz ostatni klient zaszalał na całego.

      – Naprawdę mogę? – spytał niedowierzająco Dima.

      – Naprawdę – potwierdziłem. – Ale za trzy godziny masz być z powrotem, na wypadek gdyby Tagilin naciskał, musimy sprawiać wrażenie bardzo zapracowanych. Na jutro chcę mieć plan czynności operacyjnych w celu ujęcia... – Urwałem, szukając wzrokiem akt najnowszej sprawy.

      – Mameda Czugajewa – podpowiedział Bugrowski.

      – Kto zacz? I komu się naraził, że pościg powierzono akurat nam? To nie jest zwykła sprawa kryminalna, prawda?

      Bugrowski spojrzał niespokojnie na zegarek, więc stuknąłem go w głowę. Jego miłość, skądinąd uzdolniona aktorka, występowała dziś na deskach MChAT-u w sztuce Czechowa, stąd niepokój chłopaka. Jak znałem życie, pewnie już zarezerwował stolik w jednej z lepszych restauracji stolicy. Panienka Tatiana miała spore wymagania, na szczęście Dimę było stać, aby je zaspokajać. Jak wszyscy moi ludzie miał dodatkowe dochody, wielokrotnie przekraczające skromną milicyjną pensję.

      – No?! – ponagliłem.

      Wiedziałem, że Dima dysponuje fotograficzną pamięcią, jeśli raz przeczytał akta, potrafi mi streścić, co najważniejsze. Nie miałem ochoty przedzierać się przez stertę makulatury. Nie dziś. Ciągle miałem przed oczyma twarz małej Julki.

      – To urzędnik średniego szczebla – zaczął posłusznie. – Pracował w administracji w Ałma-Acie, zajmował się wydobyciem ropy naftowej i uranu. Kiedy oskarżono go o przekręty finansowe, zniknął bez śladu. Kontrola wykazała, że sprzedawał na lewo nie tylko ropę, ale i uran.

      – Komu?

      – Chińczykom.

      – Żartujesz?!

      – Nic a nic! Nawiasem mówiąc, dochodzeniem zainteresowany jest Komitet Centralny. Jutro ma do nas przyjechać specjalny wysłannik KC.

      Zakląłem pod nosem, sprawa śmierdziała na kilometr, ale co robić? Znowu przyjdzie nam wyciągać kasztany z ognia dla „przewodniej siły narodu”, jak żurnaliści nazywali partię. Chuj by to strzelił!

      – Przecież to sprawa dla służb specjalnych! – warknąłem.

Скачать книгу