Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 7

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

moim i swoim losem?

      – Nie łatwo, wierz mi, że nie łatwo...

      Czekałem na wyjaśnienia, ale kobieta jedynie uśmiechnęła się smutno.

      – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – powiedziała, wstając.

      Odprowadziłem ją do drzwi, później podszedłem do okna, zadziałał instynkt. Lidia Zosimowna wsiadła do obdrapanej pobiedy, lecz pozornie przypadkowy ruch wokół Siwers wskazywał, że ubezpiecza ją przynajmniej kilka osób. Co dziwne, żadna z nich nie wyglądała na agenta wojennoj razwiedki, a tym bardziej bezpieki. Zauważyłem trzech mężczyzn i młodą dziewczynę; mimo że nie wyróżniali się z tłumu i zachowywali jak profesjonaliści, coś sprawiało wrażenie, wręcz sugerowało, że nie są u siebie. Obcy wywiad? Bzdura! Jednak jeśli wykluczyć tę ewentualność, to kim byli?

      Wróciłem do stołu, nalałem sobie wódki. Nie żeby się upić, czasem odrobina alkoholu pozwalała mi oderwać się od codziennych kłopotów i uspokoić nerwy, a co za tym idzie, lepiej zanalizować problem. Jednak nie dzisiaj. Dziś czułem nieprzyjemny ucisk w okolicy brzucha, tak jakbym połknął ołowianą kulę, a gonitwa myśli uniemożliwiała chłodne podejście do sprawy. Cóż, trzeba będzie poczekać, dopóki sytuacja się nie unormuje. O ile się unormuje.

      Leżąc już w łóżku, wciąż czułem niepokój, nie ulegało wątpliwości, że cokolwiek bym postanowił, narobię sobie znowu wrogów. Jeśli rozpocznę pościg za Iwanowem, podpadnę grupie Chruszczowa. Jeżeli złapię Iwanowa i oddam bezpiece dokumenty, które ukradł, narażę się Lidii Zosimownie, a gdybym nic nie zrobił, Beria rozdusi mnie jak pluskwę. Pewnie Tagilin już mu doniósł, że usiłuję wykręcić się z całej afery. Szlag by to trafił!

      Zasnąłem dopiero nad ranem.

      Wychynąłem z głębokiego snu zaalarmowany hałasem – ktoś walił w moje drzwi, jakby chciał rozbić je w drzazgi.

      – Kto tam?! – warknąłem.

      Łup! Łup! Łup!

      Najwyraźniej nie zrobiłem wrażenia na wandalu, co więcej, podobne hałasy dochodziły z góry i z dołu, co sugerowało, że dobijano się nie tylko do mojego mieszkania. Bezpieka? Wątpliwe, czekiści po prostu wyważyliby drzwi.

      Zakląłem wściekle i sięgnąłem po broń.

      – Kto tam? – powtórzyłem.

      – Włączcie radio! Natychmiast włączcie radio! – usłyszałem podszyty histerią głos Worobiowej.

      Podszedłem do aparatu i przekręciłem gałkę, odbiornik zatrzeszczał, po chwili przez radiowy szum przebił się głos spikera:

      – Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, Rada Ministrów ZSRR i Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z głębokim żalem zawiadamiają partię i wszystkich ludzi pracy Związku Radzieckiego, że piątego marca o dziewiątej pięćdziesiąt wieczorem po ciężkiej chorobie zmarł przewodniczący Rady Ministrów Związku Radzieckiego i Sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Józef Wissarionowicz Stalin.

      Nogi ugięły się pode mną, usiadłem na podłodze, z oddali dochodziły jakieś krzyki i kobiecy płacz. Nie żałowałem Stalina, ale jego śmierć otwierała nowy rozdział w historii mojego kraju, a może i świata. Nadchodził czas przemian, rozpoczynała się walka o władzę. A największą szansę na zwycięstwo miał nienawidzący mnie Beria. Jeżeli uda mu się zająć miejsce Stalina, będę miał szczęście, jeśli zdążę strzelić sobie w łeb. Bo istniały gorsze opcje. Dużo gorsze opcje...

      Rozdział drugi

      

Wezwano mnie do gabinetu Maksimowa – najwyraźniej Tagilin uznał, że najlepiej będzie załatwić sprawę oficjalnie, a przy okazji upokorzyć i generała. Wiedział doskonale, że tym razem nikt mu się nie sprzeciwi. Ot, małe radości małych ludzi.

      Zameldowałem się regulaminowo, wbiłem wzrok w ścianę. Z lewej spoglądał na mnie surowo Stalin, z prawej widniał profil „Żelaznego Feliksa”. Generał Maksimow nie podnosił oczu, tak jakby dostrzegał coś interesującego na dywanie. To zdecydowanie nie był mój dzień.

      – Towarzyszu Razumowski, partia powierzyła wam dochodzenie szczególnej wagi – powiedział wypranym z emocji głosem. – Szczegóły wyjaśni wam pułkownik Tagilin.

      – Może u mnie? – zaproponowałem.

      Maksimow przyzwalająco skinął głową, wyszedłem więc na korytarz, za plecami usłyszałem pospieszne kroki.

      – Gdzie tak pędzicie, Razumowski? – spytał z niezadowoleniem Tagilin. – Muszę wam przekazać rozkazy towarzysza Berii.

      Otworzyłem drzwi i zaprosiłem bezpieczniaka gestem do swojego gabinetu.

      – Słucham – powiedziałem, zajmując miejsce za biurkiem.

      Tagilin skrzywił się niechętnie, najwyraźniej doszedł do wniosku, że zaoferuję mu swój fotel, może przeproszę za wcześniejsze zachowanie. Nie doczekasz się gnoju, pomyślałem.

      – Wiecie, o co chodzi – odezwał się burkliwie. – Musicie dorwać Iwanowa i zabrać mu dokumenty. Daję wam na to tydzień – dodał ze złośliwym uśmiechem.

      Wyciągnąłem papierośnicę, zapaliłem, nie częstując bezpieczniaka, z namysłem wydmuchnąłem dym w stronę sufitu. W normalnej sytuacji pewnie wykonałbym jakiś pojednawczy gest, nie jestem samobójcą, ale mój los był już przesądzony, wyczytałem to w oczach Tagilina. Kiedy tylko wykonam polecenie Berii, pójdę pod ścianę, w tej sytuacji nie było sensu się podlizywać.

      – Dajecie mi tydzień? – spytałem łagodnie. – Wy, osobiście? Nie wiedziałem, że towarzysz Beria pozwolił wam decydować w tej sprawie, odniosłem wrażenie, że jesteście tylko posłańcem, nikim więcej.

      Trafiłem. Na policzkach Tagilina wykwitły czerwone plamy. Jeśli sprawa była tak ważna, że zainteresowany nią był sam Ławrentij Pawłowicz, liczył się tylko rezultat, a skoro bezpieka nie była w stanie dorwać Iwanowa, do czasu załatwienia sprawy byłem nietykalny. Co innego później.

      – Siedem dni to zdecydowanie za mało, w tej sytuacji muszę zameldować towarzyszowi Berii, że nie jestem w stanie wykonać zadania – kontynuowałem.

      Nie spiesząc się, sięgnąłem do telefonu, ale bezpieczniak okazał się szybszy i przycisnął dłonią słuchawkę.

      – No dobrze, nie ma żadnego nieprzekraczalnego terminu – przyznał, dysząc ciężko.

      – Coś jeszcze? – rzuciłem z pozorną beztroską.

      – O tak! Jest jeszcze coś – odparł, nagle odzyskując dobry humor. – Ponieważ Biuro Polityczne uznało, że schwytanie tego, jak mu tam? Czugajewa jest ważne

Скачать книгу