Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 6

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

mimo układu z Cichym zdarzało mi się wysyłać za kraty nieprzestrzegających zasad błatnych albo urków na gościnnych występach. Na pewno niejeden chciałby mi podziękować...

      Podszedłem ostrożnie do wozu, cofnąłem się, ustępując drogi robotnikom wynoszącym sporej wielkość drzewko cytrynowe. Czyżby Worobiowa sprzedawała swoją dumę i radość?

      Zajrzałem na pakę, była zapełniona dziwaczną zbieraniną mebli, obrazów i wyraźnie zeszłowiecznych bibelotów. Wyglądało, że moja ulubiona sąsiadka postanowiła się wyprowadzić.

      – Dołożycie się? – spytał ktoś za moimi plecami.

      No tak, o wilku mowa: towarzyszka Worobiowa stała w bramie, dlatego jej nie zauważyłem. Podobnie jak kilku innych znajomych bab.

      – Dołożę?

      – Na pogrzeb. Nie chcemy, żeby Julkę i Ludę spalili w krematorium.

      Przytaknąłem z roztargnieniem. Kremacja była droższa niż tradycyjny pogrzeb, dlatego mimo wysiłków propagandy dążącej do wykorzenienia „religijnych zabobonów” mało kto korzystał z tej opcji. Jednak zakupione swego czasu w Niemczech nowoczesne piece krematoryjne trzeba było jakoś wykorzystywać, dlatego poddawano kremacji ciała bezdomnych i zmarłych, którzy nie mieli krewnych gotowych zorganizować zwykły pochówek.

      – Wykupienie miejsca na cmentarzu i wykopanie grobów to niewielki wydatek – kontynuowała Worobiowa. – Ale trumny, transport, pomniki to inna rzecz. Dlatego się składamy.

      – Chcecie orkiestrę? – spytałem niepewnie.

      – Dobrze by było – mruknęła któraś z kobiet. – Ale za co?

      – Ile by to kosztowało?

      – Na razie wystarczy dwieście, może trzysta rubli, później trzeba będzie dopłacić przynajmniej drugie tyle.

      – Załatwcie wszystko, opłacę rachunki. I zabierzcie z powrotem swoje graty. – Z niesmakiem wskazałem na ciężarówkę.

      – A orkiestra? – rzuciła bez tchu przysadzista babina pod sześćdziesiątkę.

      – Niech będzie i orkiestra.

      Idąc do mieszkania, czułem na plecach spojrzenia sąsiadek. No, teraz dopiero posypią się donosy, informujące odpowiednie organy o moim podejrzanym bogactwie! A i chuj z tym! Niech piszą, suczki.

      Zanim otworzyłem drzwi, sprawdziłem odruchowo, czy wszystko jest na swoim miejscu. Było. Zarówno cienka, stalowoszara nitka przyklejona do zamka, jak i złożony z kilku pozornie przypadkowych kresek znak tuż przy ościeżnicy. Wyglądający jak efekt dziecięcej zabawy symbol był przekazem dla błatnych i znaczył mniej więcej tyle co: „Nie ruszaj tej chaty!”. Wiedziałem, że jeśli znajdę się w poważnym konflikcie z Cichym, ta sama niewidzialna ręka, która go namalowała, sprawi, że zniknie bez śladu.

      Zdjąłem buty, przebrałem się i na bosaka pomaszerowałem do lodówki. Niestety, nie miałem kiedy jej zaopatrzyć i wnętrze wypełniało głównie światło. Z westchnieniem rezygnacji otworzyłem konserwę, sięgnąłem po nieco czerstwe już bułki. Nie żebym narzekał, bywało, że jadłem dużo skromniejsze posiłki, ale człowiek szybko przyzwyczaja się do luksusu.

      Nastawiłem wodę na herbatę, wsypałem do kubka mieszaninę iwan-czaju i chińskiej czarnej herbaty; od czasu pobytu w Listwiance taka najbardziej mi smakowała. Przygotowywanie kolacji przerwał mi dzwonek. A to kto? O tej porze nikt mnie nie odwiedzał, może któraś z sąsiadek postanowiła omówić detale pogrzebu?

      Kobieta nosiła wytworne palto, kapelusz z elegancką woalką skrywał jej twarz. Ubrania na pewno nie wyprodukowano w Rosji, a widoczna w postawie mojego gościa rzadko spotykana dystynkcja sugerowała, że nie reprezentuje miejscowej organizacji partyjnej. Zresztą agitatorzy nigdy nie chodzili w pojedynkę.

      – Słucham? – spytałem, stając w progu.

      – Może wpuścisz mnie do środka? – zasugerowała cierpkim tonem, podwijając woalkę.

      Bez słowa usunąłem się z przejścia; Lidia Zosimowna Siwers, żywa legenda wojennoj razwiedki, i jak głosiła fama, była kochanka generała Wołkowa, nigdy nie traciła czasu na towarzyskie konwenanse, jeśli mnie odwiedziła, musiała mieć powód. Kurewsko ważny powód. Poczułem mróz wzdłuż kręgosłupa.

      Zaprosiłem ją do stołu, poczęstowałem herbatą.

      – Zupełnie niezła – pochwaliła z roztargnieniem, kosztując aromatycznego napoju.

      Podsunąłem jej ciasteczka, odmówiła ruchem głowy.

      – Musimy porozmawiać – oznajmiła.

      Przełknąłem z trudem ślinę: twarz Lidii Zosimowny przypominała wyciętą w kamieniu rzeźbę, oczy przybrały odcień stali.

      – Słucham...

      – Musisz dopilnować, żeby dokumenty zdobyte przez Iwanowa trafiły do Paryża – powiedziała.

      Przez moment nie kojarzyłem nazwiska, potem przypomniałem sobie, że to jeden z pseudonimów operacyjnych poszukiwanego przez bezpiekę zbiega.

      – Zwariowaliście! Nie dotknę tej sprawy nawet bosakiem! Niech go ściga Tagilin.

      – Nie masz wyboru, oni cię zmuszą.

      – Akurat! Niech spróbują!

      – Nie będą próbowali, tylko to zrobią – odparła zmęczonym głosem. – I proszę cię, nie krzycz, głowa mnie boli.

      – Grupa Chruszczowa nigdy nie pozwoli na wzmocnienie pozycji Berii – stwierdziłem stanowczo. – Wiedzą, co to dla nich oznacza. Być może te skradzione papiery to jedyna szansa na pokonanie albo choćby osłabienie Ławrentija Pawłowicza.

      – Owszem – przytaknęła. – Lecz nie w taki sposób, jak myślisz.

      – To może mnie oświećcie?

      – Nie ma mowy, i tak ryzykuję, rozmawiając z tobą.

      – Za to ja niczym nie ryzykuję! – warknąłem ze złością.

      Lidia Zosimowna przez jakiś czas obracała w dłoniach filiżankę, jakby chciała się ogrzać, wreszcie odstawiła naczynie.

      – Nie potrafisz nawet wyobrazić sobie stawki w tej grze – powiedziała ze znużeniem. – Od dawna byłeś elementem większego planu, ale...

      – Pionkiem! – wtrąciłem gniewnie.

      – Pionkiem – przyznała. – Ale przez lata stałeś się dla mnie kimś dużo ważniejszym, wiele razy pomagałam ci, mimo że, teoretycznie, można, a nawet trzeba było spisać cię na straty. Lecz nie potrafiłam się na to zdobyć.

      Spojrzałem na Lidię Zosimownę z niedowierzaniem, wyglądało, że mówi szczerze. Nie jestem rzecz jasna

Скачать книгу