Milion małych kawałków. James Frey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milion małych kawałków - James Frey страница 17
Wchodzę do Pokoju. Warren i John stoją przy łóżku Larry’ego. Warren słyszy mnie i spogląda na mnie.
Widziałeś Larry’ego?
Nie.
Jego rzeczy zniknęły.
Nie widziałem go.
Chyba uciekł.
Nie wiem, co powiedzieć.
Znajdziemy Opiekunów i powiemy im. Jeżeli go zobaczysz, wyślesz go do nas?
Tak.
Wychodzą, a ja zmierzam do łóżka i kiedy wkładam ubranie, myślę o Larrym. Odszedł. Odszedł definitywnie i definitywnie bez powrotu. Jest na zewnątrz, sam na zimnie, przypuszczalnie na poboczu Autostrady, niesie torbę, z podniesionym i wystawionym kciukiem. Myśli o swojej Żonie i swoich ślicznych małych Dziewczynkach. Chce je zobaczyć i potrzymać i przytulić i pocałować. Chce im powiedzieć, że jest mu przykro i że wszystko jest w porządku, że jest gotów, żeby być Mężem i Ojcem, i wie, że mógłby nim być. Modli się, żeby nie miały tego, co on ma, bo jeżeli mają, to umrą. Może nie jutro ani za tydzień ani za miesiąc ani za rok, ale wcześniej czy później umrą i umrą przez niego. Bądź błogosławiony, Larry, myślami jestem z tobą. Oby udało ci się dotrzeć bezpiecznie do domu, oby twoja Żona i Córki okazały się seronegatywne, niechaj reszta twoich dni na tej Ziemi będzie najszczęśliwsza z tych, których zaznałeś. Bądź błogosławiony, Larry. Bądź błogosławiony.
Kończę się ubierać i wychodzę z Pokoju. Zbieram środki czystości i idę do Toalet Publicznych i chociaż nie wyglądają na brudne, klękam i zaczynam je czyścić.
Hej.
Odwracam się. W drzwiach stoi Roy.
Wczoraj spartoliłeś robotę.
Odkładam gąbkę.
Co?
Wstaję.
Wczoraj spartoliłeś robotę.
Roy robi krok do przodu.
Dla mnie były czyste.
Robi kolejny krok do przodu.
Były brudne. Dzisiaj się postaraj albo na ciebie doniosę.
Łazienka jest mała.
Słyszałeś mnie. Dobrze wyczyść toalety albo na ciebie doniosę.
Czuję się uwięziony.
Wyczyszczę je porządnie. Obiecuję.
Jak szczur w klatce.
WYCZYŚCISZ JE LEPIEJ NIŻ PORZĄDNIE. WYCZYŚCISZ JE NA BŁYSK ALBO CIĘ STĄD WYWALĄ.
Jak szczur w klatce, który chce się wydostać.
ZEJDŹ MI KURWA Z OCZU.
Robi kolejny krok do przodu. Czuję jego oddech, czuję jego ślinę na policzkach. Furia wzbiera.
WYWALĄ CIĘ NA ZBITY PYSK, TY MAŁY SKURWIELU.
Wyciągam rękę i chwytam Roya za gardło i ściskam i rzucam nim o ścianę Łazienki i uderza z głuchym odgłosem i zaczyna krzyczeć.
NA POMOC NA POMOC NA POMOC NA POMOC.
Chwytam go ponownie i wyrzucam go przez drzwi. Uderza w ścianę na zewnątrz drzwi i osuwa się na podłogę i nie przestaje krzyczeć.
NA POMOC NA POMOC NA POMOC NA POMOC.
Wychodzę przez drzwi i staję nad nim.
A teraz są czyste, Skurwielu?
Mam ochotę mu przylać.
NA POMOC NA POMOC NA POMOC NA POMOC.
Mam ochotę skopać mu tę jego pierdoloną twarz.
A teraz są czyste, Skurwielu?
Mam ochotę wyrwać mu kończyny i wepchnąć mu je do pierdolonego gardła.
NA POMOC NA POMOC NA POMOC NA POMOC.
Mam ochotę go zabić. Zamienić go w zmiażdżone kości, poharatane ciało i krew.
A TERAZ SĄ CZYSTE, SKURWIELU?
Zajebać go na śmierć.
A TERAZ SĄ CZYSTE?
NA POMOC NA POMOC NA POMOC NA POMOC.
Dwóch mężczyzn wpada na Korytarz. Łapią mnie i odciągają. Odpycham ich.
SPRÓBUJ MNIE KURWA DOTKNĄĆ.
Nadchodzą kolejni. Stawiają Roya na nogi, stają między nami, patrzą na mnie, jakbym był jakimś potworem. Patrzę na nich. Patrzę przez nich i prosto na Roya.
Napadł na mnie, to wariat, zabierzcie go ode mnie.
Roy płacze i szlocha. Łzy ciekną mu po twarzy i oddycha szybko i ciężko. Mężczyźni starają się go uspokoić.
Chciałem mu pomóc przy toaletach, chciałem mu tylko pomóc, a on na mnie napadł. Nie zrobiłem nic złego.
Patrzą na mnie. Patrzą na mnie, jakbym był potworem.
Odwracam się i wracam do Pokoju. Jest pusty, a ja zaczynam chodzić szybkim krokiem i ciało mi się trzęsie i próbuję się opanować. Połowa mnie chce wrócić na Korytarz i bić się z każdym, kto tam jest, i albo zniszczyć, albo zostać zniszczonym, połowa mnie chce się ukryć. Całość mnie chce alkoholu i wina i koki i cracku i kleju i benzyny, które miałem we śnie.
Furia wezbrała. Chodzę i trzęsę się i próbuję się opanować. Muszę się uspokoić, ale nie wiem jak. Wentyle, na których polegam, które są mi potrzebne do przeżycia, od których się uzależniłem, zniknęły, zastąpione Lekarzami i Pielęgniarkami i Opiekunami i Zasadami i Regułami i Lekami i Wykładami i Posiłkami Obowiązkowymi i porannymi Pracami i żadne z nich ani trochę mi kurwa nie pomaga. Nawet kurwa odrobinę.
Przestaję chodzić. Patrzę w podłogę. Zaciskam pięści i ściskam i każda komórka w moim ciele napina się i przygotowuje i nadchodzi Furia nadchodzi i nie wiem co robić ani dokąd iść ani jak ją powstrzymać i nadchodzi i nadchodzi i dochodzi. Wybuch. Wrzeszczę. Widzę łóżko. Łapię koniec łóżka i podnoszę je i przewracam i materac spada i chwytam prostą metalową ramę i podnoszę ją i rzucam ze wszystkim wszystkim wszystkim i pęka ale to nie wystarcza więc skaczę na nią skaczę na nią skaczę na nią i pęka znowu znowu znowu i zostają tylko połamane pręty i bolce i śruby i wrzeszczę i jest mi dobrze i dopiero się rozkręcam. Podchodzę do szafki. Wyciągam szuflady i rzucam i są po drugiej stronie Pokoju i to nie są już szuflady tylko kawałki szuflad, a szafka ciągle tu jest więc podnoszę ją i ciskam nią i to już są tylko kawałki szafki.
Ktoś stoi