Milion małych kawałków. James Frey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milion małych kawałków - James Frey страница 8
Kiedy ciało mnie budzi, jest jeszcze ciemno. Wnętrzności mnie pieką i czuję, jakbym się palił. Poruszają się i nadchodzi ból. Znowu się poruszają i ból się wzmaga. Znowu się poruszają i jestem sparaliżowany.
Wiem, co mnie czeka, i muszę wstać, ale nie mogę chodzić, więc staczam się z łóżka i spadam na podłogę. Leżę tam i jęczę i jest zimno i cicho i ciemno.
Ból ustępuje i czołgam się do Łazienki i chwytam się brzegów sedesu i czekam. Pocę się i urywa mi się oddech i serce mi trzepocze. Ciało się szarpie, zamykam oczy i pochylam się. Z ust i nosa wylewają mi się krew i żółć i kawałki żołądka. Utykają mi w gardle, w nozdrzach, w resztkach zębów. I znowu nadchodzi, znowu nadchodzi, znowu nadchodzi i za każdym razem ostry ból przeszywa mi klatkę piersiową, lewe ramię i szczękę. Uderzam głową o tył sedesu, ale nic nie czuję. Uderzam znowu. Nic.
Wymioty się kończą i siadam i otwieram oczy i patrzę na sedes. Grube czerwone zacieki lepią się do ścianek i brązowe kawałki moich wnętrzności unoszą się na wodzie. Próbuję uspokoić oddech i serce, ale nie mogę, więc siedzę i czekam. Każdego ranka to samo.
Wymiotuję i siedzę i czekam.
Po kilku minutach wstaję i powoli wracam do Pokoju. Noc się kończy i stoję w oknie i obserwuję. Pomarańczowe i różowe smugi żeglują przez błękit nieba, duże ptaki rysują się na tle czerwieni wschodzącego słońca, chmury przesuwają się powoli w moją stronę. Czuję krew cieknącą mi z ran na twarzy i czuję bicie serca i czuję, jak ciężar mojego życia zaczyna ciążyć, i zdaję sobie sprawę, dlaczego o świcie mówi się ranny.
Wycieram sobie twarz rękawem i zdejmuję szlafrok, który teraz jest pokryty krwią i czym tam jeszcze rzygałem, i upuszczam go na podłogę i idę do Łazienki. Odkręcam prysznic i czekam na ciepłą wodę.
Oglądam swoje ciało. Skóra jest ziemista i blada. Tors pokryty rankami i siniakami. Jestem chudy i mam sflaczałe mięśnie. Wyglądam na zużytego, pobitego, starego, martwego. Nie zawsze tak wyglądałem.
Wyciągam dłoń i sprawdzam wodę. Jest ciepła, ale nie gorąca. Wchodzę pod prysznic i zakręcam zimną wodę i czekam na gorąco. Woda ścieka mi po piersiach i po reszcie ciała. Biorę kostkę mydła i namydlam się i kiedy to robię, woda robi się gorętsza. Wbija mi się w skórę i parzy mi skórę i skóra mi się zaczerwienia. Mimo że boli, jest mi dobrze. Gorąco, woda, mydło, poparzenia. Boli, ale należy mi się.
Zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica i wycieram się. Kładę się do łóżka i kładę się pod kołdrą i zamykam oczy i próbuję sobie przypomnieć. Osiem dni temu byłem w Karolinie Północnej. Pamiętam, że wziąłem butelkę i fifę i postanowiłem wybrać się na przejażdżkę. Dwa dni później obudziłem się w Waszyngtonie D.C. Leżałem na kanapie w Domu należącym do Siostry mojego przyjaciela. Byłem zalany szczynami i rzygami, a ona chciała, żebym sobie poszedł, więc pożyczyłem od niej koszulę i wyszedłem. Dwadzieścia cztery godziny później obudziłem się w Ohio. Pamiętam Dom, Knajpę, kokę, klej. Pamiętam krzyki. Pamiętam płacz.
Drzwi otwierają się, podnoszę się i Lekarz przynosi stertę ubrań i leki i kładzie je na stole.
Cześć.
Sięgam po leki.
Cześć.
Biorę je.
Przyniosłem ci czyste ubranie.
Dzięki.
Siada przy stole.
Przeniesiemy cię dzisiaj na Oddział.
W porządku.
Zazwyczaj kiedy Pacjent przechodzi na Oddział, jego kontakt z nami jest ograniczony, ale w twoim wypadku będziemy się musieli widywać. Dobra.
Przez następny tydzień będziesz musiał przychodzić tu dwa razy dziennie, po śniadaniu i kolacji, po antybiotyki i librium. Teraz dostałeś ostatnią porcję diazepamu.
Jasne.
Patrzy mi na usta.
Jutro zabieramy cię do Dentysty.
Nie oglądałem sobie jeszcze ust.
To dobry fachowiec i mój przyjaciel. Dobrze się tobą zajmie.
Boję się zobaczyć.
Trzymaj się i wszystko będzie dobrze.
Boję się nienawiści, jaką może wywołać mój widok.
Powinieneś się przebrać i poczekać w Świetlicy.
W porządku.
Wyślą po ciebie kogoś z Oddziału.
Nie mogę się doczekać.
Śmieje się i wstaje.
Powodzenia, James.
Wstaję.
Dziękuję.
Podajemy sobie ręce i wychodzi i przebieram się w rzeczy, które mi przyniósł. Spodnie khaki, biały T-shirt, kapcie. Są ciepłe i miękkie i miłe. Czuję się prawie jak człowiek.
Wychodzę z Pokoju i idę przez Oddział Medyczny, gdzie nic się nie zmieniło. Jaskrawe światła i biel. Pacjenci i Lekarze i kolejki i lekarstwa. Jęki i wrzaski. Smutek, szaleństwo i ruina. Znam to wszystko i już mnie nie rusza. Wchodzę do Świetlicy i siadam na kanapie. Jestem sam i oglądam telewizję i ostatnia porcja leków zaczyna działać.
Tętno zwalnia.
Ręce przestają się trząść.
Powieki opadają.
Ciało wiotczeje.
Nic nie dociera.
Słyszę swoje imię i spoglądam i przede mną stoi Lilly. Uśmiecha się i siada koło mnie.
Pamiętasz mnie?
Lilly.
Uśmiecha się.
Nie byłam pewna, czy sobie przypomnisz. Wyglądasz na naszprycowanego.
Librium i diazepam.
Tak, ja właśnie przestałam brać. Nienawidzę tego szajsu.
Lepsze niż nic.
Śmieje się.
Pogadamy za parę dni.
Uśmiecham się.
Nie wiem, czy wytrzymam parę dni.
Przytakuje.
Wiem, o czym mówisz.
Nie odpowiadam. Mówi.
Skąd