Historia wewnętrzna. Giulia Enders
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Historia wewnętrzna - Giulia Enders страница 12
Przepuszczalność ścianek jelit może też zwiększać się epizodycznie, na przykład pod wpływem stresu, wypicia alkoholu lub zażycia antybiotyków. Jeśli pojawia się wówczas nadwrażliwość na gluten, rośnie ryzyko wystąpienia objawów regularnej alergii. W takiej sytuacji wskazane jest odstawienie na pewien czas produktów zawierających gluten. Ostateczną diagnozę stawia się po przeprowadzeniu dokładnych badań pod kątem obecności określonych cząsteczek w ciałkach krwi. Oprócz powszechnie znanych grup krwi: A, B, AB czy 0 istnieje bowiem jeszcze wiele dodatkowych parametrów, jak na przykład tzw. cecha DQ. Osoby, u których nie wykryto grup DQ2 i DQ8, najprawdopodobniej nie cierpią na celiakię.
NIETOLERANCJA LAKTOZY I FRUKTOZY
W przypadku nietolerancji laktozy nie chodzi ani o alergię, ani o nadwrażliwość. Jednak również i to schorzenie sprowadza się do trudności z całkowitym rozłożeniem jednego ze składników pokarmu na prostsze części. Laktoza, wchodząca w skład mleka, jest złożona z dwóch połączonych ze sobą cząsteczek cukrów. Enzym trawienny, który służy do ich rozcinania, nie wpływa jednak jak wiele innych przez brodawkę Vatera z trzustki. Wytwarzają go same komórki jelita cienkiego na powierzchni mikrokosmków. Laktoza rozpada się, gdy dotyka ścianek jelita, a poszczególne cukry są wchłaniane do krwi. Jeśli wspomnianego enzymu zabraknie, mogą pojawić się kłopoty bardzo podobne do tych, z którymi mamy do czynienia w alergii bądź nadwrażliwości na gluten: bóle brzucha, biegunka, a także wzdęcia. Jednak w wypadku nietolerancji laktozy, inaczej niż w celiakii, niestrawione cząsteczki nie przenikają przez ściankę jelita. Po prostu przemieszczają się dalej z jelita cienkiego do grubego i tam stają się pożywką dla bakterii produkujących gazy. Wzdęcia i pozostałe dolegliwości są więc swoistym wyrazem wdzięczności od objedzonych jak bąki bakterii. Choć skutki nietolerancji laktozy są bardzo nieprzyjemne, stanowi ona o wiele mniejsze zagrożenie dla zdrowia niż niezdiagnozowana celiakia.
Wszyscy rodzimy się wyposażeni w gen odpowiedzialny za trawienie laktozy. Tylko w rzadkich przypadkach problemy z nietolerancją zaczynają się tuż po przyjściu na świat. Noworodki dotknięte tą przypadłością nie mogą być karmione mlekiem matki, bo natychmiast reagują na pokarm ostrą biegunką. U 75% wszystkich ludzi aktywność owego genu stopniowo wygasa z wiekiem. Ostatecznie nie całe życie jesteśmy przecież karmieni piersią lub butelką. Poza Europą Zachodnią, Australią i Stanami Zjednoczonymi dorosły człowiek, który dobrze toleruje mleko, stanowi medyczną osobliwość. Ale również w naszej szerokości geograficznej coraz więcej jest ostatnio w sklepach produktów pozbawionych laktozy (zgodnie z najnowszymi badaniami już co piąty mieszkaniec Niemiec cierpi na nietolerancję laktozy). Prawdopodobieństwo wystąpienia problemów z rozkładaniem cukru mlecznego rośnie z wiekiem – często jednak nawet sześćdziesięciolatkom nie przychodzi do głowy, że wzdęty brzuch albo lekka biegunka mogą mieć jakiś związek ze szklanką mleka na śniadanie albo pysznym sosem śmietanowym.
Błędny byłby jednak wniosek, że w tej sytuacji nie możemy sobie już pozwolić nawet na odrobinę nabiału. W większości przypadków rozkładający laktozę enzym wciąż jest obecny w jelicie, tyle że wykazuje znacznie mniejszą niż wcześniej aktywność. Można przyjąć, że u dorosłego człowieka jest to 10–15% dawnej wydolności. Jeśli więc zauważymy poprawę samopoczucia po rezygnacji z porannej szklanki mleka, możemy spokojnie testować, jakie ilości nabiału tolerujemy, a od którego momentu zaczynają się problemy. Często okazuje się bowiem, że kawałek sera czy śmietanka do kawy nie powodują najmniejszych dolegliwości, podobnie jak mleczne kremy w ciastach.
Bardzo podobnie przedstawia się sytuacja z nietolerancją fruktozy. Już co trzeci Niemiec ma problemy z trawieniem cukru owocowego. Jak widać, słowa w starej niemieckiej piosence dziecięcej: „Zjadł wiśni trochę – wodą je popił – brzuch go rozbolał…” wcale nie są pozbawione sensu. Również, jeśli chodzi o fruktozę, zdarzają się przypadki silnej wrodzonej nietolerancji, a osoby dotknięte tym schorzeniem reagują dolegliwościami trawiennymi nawet na najmniejsze dawki cukru owocowego. U znacznej części ludzi sensacje wywołuje jednak dopiero nadmiar fruktozy. Zwykle zresztą chorzy nie mają o tym pojęcia, a podczas zakupów wręcz preferują cukier owocowy, bo napis na etykiecie „zawiera fruktozę” brzmi lepiej niż zwykłe „zawiera cukier”. Dlatego też producenci żywności chętnie dodają czystą fruktozę niemal do wszystkiego i w ten sposób dodatkowo przyczyniają się do tego, że w naszym jadłospisie znajduje się jej więcej niż kiedykolwiek w historii ludzkości.
Jedno jabłko dziennie nie sprawiłoby większości z nas żadnych problemów – gdyby nie to, że z fruktozą zetkniemy się także w keczupie podanym do frytek, słodzonym jogurcie owocowym czy gotowej zupie z puszki. Pewne gatunki pomidorów specjalnie uprawia się w taki sposób, by zawierały szczególnie dużo cukru owocowego. Ponadto obecnie mamy do czynienia z wyjątkową w dziejach podażą owoców, którą umożliwiły globalizacja i rozwój transportu lotniczego. Zimą w sklepach znajdziemy pochodzące z tropików ananasy, a obok świeże truskawki z holenderskich szklarni i suszone figi z Maroka. Dlatego jest całkiem możliwe, że to, co uznajemy za nietolerancję pokarmową, jest po prostu naturalną reakcją całkowicie zdrowego organizmu, który nagle, w czasie życia jednego pokolenia, musiał przestawić się na dietę, z jaką ludzkość nie miała do czynienia przez miliony lat.
Za nietolerancją fruktozy kryje się jeszcze inny mechanizm, niż to było w przypadku laktozy czy glutenu. Fruktoza jest przecież cukrem prostym, nie trzeba jej więc dodatkowo rozkładać – wystarczy przetransportować ją przez ścianki jelita. U osób z wrodzoną nietolerancją w jelicie znajduje się po prostu mniej kanałów transportowych (tzw. transporterów GLUT-5). Wówczas nawet niewielka ilość fruktozy – na przykład po zjedzeniu gruszki – wystarczy, by przeciążyć istniejące kanały. W rezultacie cukier zawarty w gruszce staje się pożywką flory bakteryjnej w jelicie grubym, podobnie jak to się dzieje w wypadku nietolerancji laktozy.
Trudniej określić przyczynę kłopotów, jeśli nietolerancja pojawia się dopiero wraz z wiekiem, zwłaszcza że również u ludzi, którzy nie cierpią na żadne dolegliwości trawienne, część niestrawionej fruktozy dociera do jelita grubego (szczególnie wtedy, gdy jest jej bardzo dużo). A może się przecież zdarzyć, że skład naszej flory jelitowej będzie efektem niezbyt szczęśliwego doboru. W takiej sytuacji, gdy zjemy gruszkę, nadmiar fruktozy trafi przypuszczalnie do grupy bakterii jelitowych, które wywołają bardzo nieprzyjemne dolegliwości. Sensacje będą oczywiście tym większe, im więcej fruktozy spożyliśmy, na przykład w postaci keczupu, gotowych dań z puszki czy słodzonych jogurtów.
Nietolerancja fruktozy może też wpływać na nasz nastrój. Wszystko dlatego, że cukier ułatwia wchłanianie do krwi również wielu innych substancji odżywczych. I tak na przykład aminokwas zwany tryptofanem chętnie „przyczepia się” podczas trawienia do cząsteczek fruktozy. Jeśli jednak mamy w brzuchu zbyt wiele fruktozy, jej większa część w ogóle nie dostanie się do krwi, a w ten sposób stracimy również cenny tryptofan, który z kolei jest nam potrzebny do wytwarzania serotoniny. Serotonina, zwana też hormonem szczęścia, to substancja przekaźnikowa, której niedobór prowadzi często do depresji. A zatem niewykryta przez dłuższy czas nietolerancja fruktozy może powodować stany depresyjne. To odkrycie bardzo świeżej daty, które dopiero od niedawna przekłada się