Szczyty Chciwości. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szczyty Chciwości - Edyta Świętek страница 8
– No to fatalnie. Może to sposób wypierania żałoby po mężu?
– Nie. – Agata pokręciła głową i ciężko westchnęła. – Byłam z nią u doktora. Zlecił różne badania. Jeszcze nie postawił jednoznacznej diagnozy. Oczywiście nie wyklucza demencji, choć mama ma raptem sześćdziesiąt osiem lat. Hela, znacznie starsza siostra matki, nie wykazuje takich objawów i jest w dużo lepszej formie, choć niedomaga na serce i narzeka na nogi.
– Nie martw się, Agusiu. Ja myślę, że to przejściowe. Daj mamie czas na to, by ochłonęła po śmierci męża.
– No nie wiem… O wiele lepiej zniosła odejście Eugeniusza, choć to był jej najukochańszy synuś. Wypadek wnuka też jakoś przeżyła. A teraz po prostu dostaje fiksacji.
– Wtedy była znacznie młodsza.
– Oj tam! Raptem cztery lata.
– W przypadku starszych osób to bardzo dużo. Może z wiekiem przesuwa się granica odporności na przeciwności losu i cierpienie?
– Pewnie tak, choć ja do tej pory wychodziłam z założenia, że z upływem lat człowiek uodparnia się na podobne ciosy. Oswaja śmierć, gdyż bliscy zaczynają powoli odchodzić. W lustrze widzi się na własnej twarzy świadectwo przemijania w postaci zmarszczek. Włosy siwieją, ciało więdnie. Mama nigdy nie robiła z tego problemu. Akceptowała swoją starość. A jak proponowałam ufarbowanie włosów, to wręcz mnie ofuknęła. Wyglądała na pogodzoną z tym stanem rzeczy.
Kornelia poklepała ją po dłoni.
– Cóż ci mogę powiedzieć? Musisz być silna. Twoja mama potrzebuje w tobie oparcia. Przez większą część życia mogła liczyć na męża, więc po prostu jest pogubiona w samotności. Nie przywykła do niej.
– Bo do samotności chyba nie można przywyknąć – skwitowała Agata.
Kobiety zamilkły, pozornie wracając do swojej pracy. W rzeczywistości myśli Kostowej błądziły z dala od szkoły.
Czuła się rozpaczliwie samotna. Niby zewsząd otaczali ją bliscy: miała dwójkę wspaniałych nastolatków, mamę i rodzeństwo oraz dalszą rodzinę. Nie narzekała na brak koleżanek. Mimo wszystko odczuwała tęsknotę za jakimś partnerem życiowym, który wspierałby ją samą swoją obecnością w trudnych chwilach. A tych ostatnio nie brakowało. Wiedziała jednak, że czas miłości przeminął bezpowrotnie. Kilka tygodni temu Romanowi urodziła się córka. Mężczyzna nie robił przed Piotrkiem tajemnicy z tego, że przyjdzie na świat jeszcze jedno Dereniątko. A syn powtórzył wszystko Agacie.
Ot, cała jego wielka miłość! Mydlił mi oczy, że nie żyje z Janiną, a tu proszę: mamy żywy dowód istnienia uczuć małżeńskich.
Jesień na dobre wzięła Bydgoszcz we władanie. Zażółciły się i zaczerwieniły parki. Pod stopami przechodniów chrzęściło opadłe listowie, a cienie rzucane przez drzewa uległy znacznemu wydłużeniu. Pomiędzy przerzedłymi koronami przeświecały złociste struny światła, rażąc Elżunię prosto w oczy, gdy wraz z Tymkiem wracała z ulicy Gałczyńskiego na Błoniu.
Kilka tygodni wcześniej w zlokalizowanym tam Domu Pomocy Społecznej „Promień Życia” umieścili z mężem swoją najmłodszą córkę. To była bardzo trudna decyzja, lecz tak właściwie Trzeciakowie nie mieli wyboru. W szpitalu nic więcej nie można było dla niej zrobić. Lekarze nie potrafili przywrócić dziecku ani sprawności ruchowej, ani intelektualnej. Diagnoza była okrutna: w niedotlenionym mózgu zaszły nieodwracalne zmiany, a zerwany rdzeń kręgowy nie jest jaszczurczym ogonem – nie ulegnie regeneracji. Nastolatka przeżyła, oddychała samodzielnie, przyjmowała posiłki, trawiła je i wydalała. Mogła w tym stanie przeżyć wiele długich lat. Należało tylko zapewnić jej opiekę. Zdruzgotani rodzice stanęli przed szalenie trudną decyzją: zabiorą Kingę do domu czy umieszczą ją w specjalistycznej placówce.
Przez kilka dni rozważali wszelkie za i przeciw. Elżunia gotowa była na największe poświęcenia, byle mieć przy sobie ukochaną ptaszynę. Jeszcze łudziła się nadzieją, że czuła matczyna opieka pobudzi uszkodzony mózg do działania. Nie przerażał jej powrót do pieluch i miksowanych papek do podawania butelką bądź łyżeczką. Po prostu znowu miałaby w domu nieporadne niemowlę – tym razem jednak trochę większe. Może starsze rodzeństwo pomogłoby w opiece nad tą bidulą? Kobieta próbowała spoglądać na to z optymizmem.
A potem zobaczyła grymas wstrętu na twarzy Hanki, gdy ta odwiedziła wraz z nimi siostrę w szpitalu, a w tym czasie pacjentka załatwiła potrzebę fizjologiczną w pieluchę, rozsiewając wokół nieprzyjemny zapach. Nastolatka na pewno nie pomogłaby podczas zabiegów higienicznych.
Nie było też co liczyć na syna. Poproszony o nakarmienie siostry nie mógł sobie poradzić z tą prostą czynnością, choć Kinga tak ładnie otwierała buzię, gdy widziała łyżkę z papką.
Mirella ani raz nie odwiedziła siostry w szpitalu. Tłumaczyła to kiepskim samopoczuciem. A gdy matka zaczęła nalegać, bo jakże to wygląda, by nie złożyć ani razu wizyty u chorej, to usłyszała w odpowiedzi, że szpital z jego zarazkami nie jest dobrym miejscem dla ciężarnej kobiety. I w taki oto sposób Mirella załatwiła dwie sprawy za jednym zamachem. Po pierwsze poinformowała matkę o spodziewanym powiększeniu rodziny, a po drugie zwolniła się z uciążliwego obowiązku.
Choć od tamtego dnia upłynęło ładnych parę tygodni Elżunia na samo wspomnienie odczuwała ogromną przykrość. A wszystko dlatego, że na wieść o tym, iż zostanie babcią, dała upust niekontrolowanej radości. Chciała wtedy uściskać córkę i zapewnić, że pomoże jej w piastowaniu maluszka. Szybko jednak została ostudzona jedną ripostą:
– Tylko czasami nie posikaj się ze szczęścia.
Córka jak zwykle potrafiła uderzyć celnie – w bardzo bolesny punkt. Doskonale wiedziała, że Elżbieta prędzej zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, niż powtórzyła te słowa mężowi. To byłoby równoznaczne ze zdradzeniem Tymkowi nader żenującego sekretu. No bo jak miałaby wspomnieć mężczyźnie o tym, że nie panuje nad istotną funkcją swego ciała? Że podobnie jak niepełnosprawna córka potrzebuje środków higieny intymnej, gdyż przy każdym kaszlnięciu czy kichnięciu, przy salwie śmiechu czy intensywniejszym ruchu dochodzi do awaryjnej sytuacji. Że tuż przed weselem Maryśki zasymulowała skręcenie nogi w kostce i owinęła stopę bandażem po to, by nie być zapraszaną do tańca. Chodzenie po schodach, kucanie, taniec, a nawet spacer wiązały się z popuszczaniem moczu. To było tak bardzo krępujące, tak nieprzyjemne, wprost straszne! I nie pomagało regularne zmienianie bielizny, stosowanie waty i trudno dostępnych podpasek, a nawet pieluch jednorazowych nabywanych po znajomości. Trzeciakowa odnosiła wrażenie, że wciąż rozsiewa wokół siebie nieprzyjemny zapach. Co gorsza, w każdej chwili na jej ubraniu mogły pojawić się przecieki. Elżunia zarzuciła raz na zawsze noszenie spodni, te były bowiem bardziej zdradzieckie,