Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 5
Coriolanus minął przyozdobione czarnymi sztandarami wejście i po krótkiej wędrówce łukowo sklepionym korytarzem wkroczył do Sali Heavensbee’ego, gdzie mieli oglądać transmisję ceremonii dożynek. Nie spóźnił się ani trochę, ale w sali znajdowało się już sporo nauczycieli, uczniów, a także kilku urzędników, których obecność nie była wymagana na ceremonii otwarcia. Wśród tłumu krążyli awoksi, nosząc tace z poską, mieszanką rozwodnionego wina z miodem i ziołami. To była alkoholowa wersja gorzkiego napoju, który podtrzymywał przy życiu mieszkańców Kapitolu w trakcie wojny i podobno chronił przed chorobami. Coriolanus wziął do ręki kielich i przepłukał usta poską w nadziei, że pozbędzie się ostatnich śladów kapuścianego oddechu. Pozwolił sobie jednak tylko na jeden łyk. Poska była mocniejsza, niż mogłoby się wydawać, i w poprzednich latach nieraz widział, jak przedstawiciele klasy wyższej robią z siebie idiotów po nadużyciu trunku.
Świat wciąż uważał Coriolanusa za bogacza, lecz on dysponował jedynie wdziękiem, którym hojnie obdarowywał tłum. Twarze się rozpromieniały, gdy witał się przyjaźnie z uczniami i nauczycielami, wypytując jednych o członków rodziny, a innych obdarzając komplementami.
– Pański wykład o odwecie na dystryktach nie daje mi spokoju.
– Boska grzywka!
– Jak tam operacja kręgosłupa twojej matki? Powiedz jej, że jest moją bohaterką.
Minął setki wyściełanych krzeseł, które przyniesiono specjalnie na tę okazję, i wszedł na podium, gdzie Satiria zabawiała gromadę nauczycieli z Akademii i organizatorów igrzysk jakąś niestworzoną opowieścią. Chociaż usłyszał tylko ostatnie zdanie: – „No więc powiedziałam, przykro mi z powodu twojej peruki, ale sam się uparłeś, żeby ściągnąć małpę!” – nie omieszkał solidarnie roześmiać się wraz z innymi.
– Ach, Coriolanus – powiedziała powoli Satiria, przywołując go gestem ręki. – Mój najlepszy uczeń.
Zgodnie z oczekiwaniami ucałował ją w policzek i zauważył, że była już po kilku kielichach poski. Powinna kontrolować swoje picie, chociaż w sumie to samo można by powiedzieć o połowie znanych mu dorosłych. Leczenie się na własną rękę stanowiło prawdziwą plagę w mieście. Tak czy inaczej, Satiria była zabawna i nieprzesadnie spięta. Jako jedna z nielicznych nauczycieli pozwalała, by uczniowie zwracali się do niej po imieniu. Odsunęła się trochę, żeby przyjrzeć mu się uważnie.
– Piękna koszula – stwierdziła. – Skąd masz coś takiego?
Opuścił wzrok na koszulę, jakby ją dopiero teraz zauważył, po czym wzruszył ramionami, żeby zrobić wrażenie młodego człowieka o nieograniczonych możliwościach.
– Snowowie mają pojemne szafy – odparł swobodnie. – Postawiłem na coś skromnego i zarazem odświętnego.
– I właśnie taka jest. A co to za zmyślne guziki? – spytała Satiria, dotykając jednej z kostek na jego mankiecie. – Tessery?
– Tak? To już rozumiem, dlaczego skojarzyły mi się z łazienką dla służby – oznajmił Coriolanus, na co przyjaciele Satirii zareagowali chichotem.
Właśnie takie wrażenie pragnął podtrzymać. Przypomniał im, że jest jedną z nielicznych osób, w których mieszkaniu jest łazienka dla służby – i to jeszcze wyłożona tesserami – a jednocześnie złagodził to autoironicznym humorem, żartując na temat swojej koszuli.
– Urocza suknia. – Skinął głową do Satirii. – Nowa, prawda?
Od razu zauważył, że była to ta sama sukienka, którą zawsze wkładała na uroczystość dożynek, choć tym razem zdobiły ją kępki czarnych piór. Satiria jednak pochwaliła jego koszulę, więc musiał się zrewanżować.
– Zamówiłam ją specjalnie na ten dzień – odpowiedziała, świadomie potwierdzając kłamstwo. – Dziesiąta rocznica i w ogóle.
– Elegancka – oznajmił.
Trzeba było przyznać, że stanowili niezły tandem.
Jego zadowolenie się ulotniło, gdy dostrzegł nauczycielkę gimnastyki, profesor Agrippinę Sickle, która muskularnymi ramionami torowała sobie drogę przez tłum. Za nią podążał jej asystent Sejanus Plinth z ozdobną tarczą, którą profesor Sickle uparła się trzymać co roku do zbiorowego zdjęcia. Dostała ją pod koniec wojny za sprawne wdrażanie procedur bezpieczeństwa w Akademii podczas nalotów.
Nie tarcza jednak przyciągnęła uwagę Coriolanusa, lecz strój Sejanusa – antracytowy garnitur z oślepiająco białą koszulą przyozdobioną krawatem w perski wzór. Ubranie było skrojone tak, by dodawać gracji kanciastej sylwetce jego wysokiego właściciela. Ten komplet, bez wątpienia nowy, prezentował się stylowo i pachniał na kilometr dużymi pieniędzmi, a konkretnie spekulacjami wojennymi. Ojciec Sejanusa, fabrykant z Drugiego Dystryktu, opowiedział się po stronie prezydenta. Zbił fortunę na produkcji zbrojeniowej i zdołał wprowadzić rodzinę na salony w Kapitolu. Plinthowie cieszyli się teraz takimi przywilejami, jakie najstarsze i najbardziej wpływowe rodziny zdobywały przez całe pokolenia. Precedensem było to, że Sejanus, chłopiec urodzony w dystrykcie, uczył się w Akademii, ale hojne darowizny jego ojca w dużej mierze przyczyniły się do odbudowy szkoły po wojnie. Obywatel urodzony w Kapitolu oczekiwałby przemianowania instytucji na swoją cześć. Ojciec Sejanusa zażądał tylko możliwości kształcenia syna.
Z perspektywy Coriolanusa Plinthowie i im podobni stanowili zagrożenie dla wszystkiego, co było bliskie jego sercu. Nowobogaccy w Kapitolu zaburzali stary porządek samą swoją obecnością, lecz co innego szczególnie irytowało Coriolanusa. Większość swojej fortuny Snowowie również zainwestowali w zbrojenia, tyle że w Trzynastym Dystrykcie. Ich rozległy kompleks, złożony z licznych budynków fabrycznych oraz badawczych, zniknął z powierzchni ziemi w wyniku bombardowania atomowego. Trzynasty Dystrykt nadal był skażony zabójczym promieniowaniem radioaktywnym, więc główny ośrodek produkcji wojskowej Kapitolu przeniósł się do Drugiego Dystryktu i trafił w ręce Plinthów. Kiedy informacja o upadku Trzynastego Dystryktu dotarła do Kapitolu, babka Coriolanusa publicznie zadeklarowała, że Snowowie na szczęście mają jeszcze duży majątek. Ale nie mieli.
Sejanus pojawił się na szkolnym dziedzińcu dziesięć lat temu. Nieśmiały i wrażliwy chłopiec niepewnie przyglądał się innym dzieciom smutnymi brązowymi oczami, nieproporcjonalnie dużymi w jego zdradzającej napięcie twarzy. Kiedy się rozeszło, że pochodzi z dystryktów, Coriolanus w pierwszym porywie zapragnął dołączyć do kolegów z klasy, którzy postanowili zamienić życie nowego w piekło. Potem jednak doszedł do wniosku, że będzie go ignorował. W opinii kapitolińskich dzieciaków zaczepianie bachora z dystryktów było poniżej godności Coriolanusa, Sejanus zaś uznał, że kierowała nim przyzwoitość. Ani jedno, ani drugie nie było do końca prawdą, ale przekonanie, że Coriolanus ma klasę, tylko się umocniło.
Profesor Sickle, kobieta imponującej postury, podeszła do stadka Satirii, rozpraszając maluczkich na cztery strony świata.
– Dzień dobry, profesor Click.
– Och,