Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 6

Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins Igrzyska śmierci

Скачать книгу

gdybym chciała pawia, zadzwoniłabym do sklepu zoologicznego. Wszyscy powinni mieć na sobie mundury. – Spojrzała na Coriolanusa. – Nie jest najgorzej. Czy to stara koszula od munduru twojego ojca?

      Tak czy nie? Coriolanus nie miał pojęcia. Jak przez mgłę pamiętał ojca w eleganckim smokingu obwieszonym medalami.

      Postanowił grać kartami, które dostał.

      – Dziękuję, że pani to zauważyła, pani profesor. Kazałem ją przerobić, aby nie stwarzać wrażenia, że sam walczyłem. Chciałem jednak, żeby ojciec właśnie dzisiaj mi towarzyszył.

      – Godne pochwały – odparła profesor Sickle.

      Następnie skupiła się na Satirii i jej opinii na temat niedawnego rozmieszczenia Strażników Pokoju, czyli wojska, w Dwunastym Dystrykcie, gdzie górnicy nie wykonywali narzuconych im planów wydobycia.

      Nauczycielki wdały się w dyskusję, a Coriolanus wskazał głową tarczę.

      – To w ramach porannej porcji ćwiczeń? – spytał.

      Sejanus uśmiechnął się krzywo.

      – Zawsze chętnie służę – odparł.

      – Nie ma to jak pucowanie na glanc.

      Sejanus cały się spiął na sugestię, że jest lizusem czy też pomagierem. Coriolanus przez chwilę budował napięcie, po czym je rozładował.

      – Znam ten ból – westchnął. – Poleruję wszystkie kielichy Satirii.

      Sejanus wyraźnie się odprężył.

      – Naprawdę?

      – Nie, właściwie nie. Ale tylko dlatego, że o tym nie pomyślała. – Coriolanus oscylował między pogardą a poufałością.

      – Profesor Sickle myśli o wszystkim. Bez wahania wzywa mnie i w dzień, i w nocy. – Sejanus wyraźnie chciał dodać coś jeszcze, ale tylko westchnął. – No i oczywiście akurat teraz, kiedy kończę Akademię, przeprowadzimy się bliżej szkoły. Jak zwykle idealne wyczucie czasu.

      – Gdzie dokładnie? – zaniepokoił się Coriolanus.

      – Gdzieś na Corso. Sporo luksusowych nieruchomości trafi wkrótce na rynek. Właścicieli nie stać na podatki czy coś. Tak mówi ojciec.

      Tarcza zazgrzytała o podłogę i Sejanus dźwignął ją w górę.

      – Nieruchomości w Kapitolu nie są opodatkowane. Płacą tylko dystrykty – zauważył Coriolanus.

      – To nowe prawo – poinformował go Sejanus. – Potrzeba pieniędzy na odbudowę miasta.

      Coriolanus usiłował zapanować nad narastającą paniką. Nowe prawo. Opodatkowany apartament. Ile to będzie kosztować? Teraz ledwie udawało się im wyżyć z żałosnej pensji Tigris, skromniutkiej wojskowej renty babki po mężu, który służył krajowi, i z jego własnych dodatków, przyznanych mu jako dziecku poległego bohatera wojennego, ale tylko do ukończenia szkoły średniej. Czy stracą dach nad głową, jeśli nie zdołają zapłacić podatków? Nie mieli nic poza apartamentem, a jego sprzedaż nie na wiele by się zdała. Coriolanus wiedział, że babka pożyczyła ile tylko mogła pod zastaw mieszkania i że gdyby je sprzedali, niemal nic by im nie zostało. Musieliby się przeprowadzić do jakiejś szemranej dzielnicy i dołączyć do masy szarych obywateli pozbawionych statusu, wpływów i godności. Hańba zabiłaby babkę Coriolanusa. Już lepiej byłoby ją wypchnąć z okna apartamentu. Przynajmniej szybko by poszło.

      – Wszystko w porządku? – Sejanus patrzył na niego ze zdziwieniem. – Zbladłeś jak kreda.

      Coriolanus wziął się w garść.

      – To chyba poska. Skręca mnie od niej.

      – Tak – zgodził się Sejanus. – Mamuś zawsze wmuszała ją we mnie podczas wojny.

      Mamuś? Miejsce Coriolanusa miał zająć ktoś, kto mówił o swojej matce „Mamuś”? Poczuł, że lada moment dojdzie do triumfalnego powrotu kapusty i poski. Odetchnął głęboko i zmusił żołądek do utrzymania zawartości. Teraz nie znosił Sejanusa bardziej niż wtedy, kiedy ten dobrze odżywiony, mówiący z prostackim akcentem chłopak z dystryktów podszedł do niego po raz pierwszy, ściskając w dłoni torebkę żelków.

      Coriolanus usłyszał dzwonek i zobaczył, że inni uczniowie zbierają się przed podestem.

      – Pora na przydział trybutów – zauważył Sejanus ponuro.

      Coriolanus poszedł za nim do wydzielonego sektora, szerokiego na sześć krzeseł i długiego na cztery, w którym mieli siedzieć mentorzy. Usiłował wyrzucić z głowy problem apartamentu i skupić się na czekającym go zadaniu. Teraz przede wszystkim powinien błyszczeć, a żeby zabłysnąć, musiał dostać ambitnego trybuta.

      Dziekan Casca Highbottom, człowiek uważany za twórcę Głodowych Igrzysk, osobiście doglądał programu mentorskiego. Przedstawił się uczniom z werwą lunatyka o nieprzytomnych oczach, jak zwykle naćpany morfaliną. Niegdyś barczysty, wyglądał teraz na skurczonego i obleczonego obwisłą skórą. Niedawno przystrzyżone przy skórze włosy i nienaganny garnitur tylko podkreślały fizyczne wyniszczenie. Dzięki sławie twórcy igrzysk jeszcze nie stracił stanowiska, ale krążyły plotki, że Rada Akademii ma go dosyć.

      – Witam – wybełkotał, machając nad głową pogniecioną kartką papieru. – Teraz będę czytał.

      Uczniowie ucichli, usiłując cokolwiek dosłyszeć wśród panującego w sali zgiełku.

      – Odczytam wam nazwisko trybuta, a potem nazwisko tego, kto go dostanie. Jasne? No dobra. Pierwszy Dystrykt, chłopak trafia do... – Dziekan Highbottom zmrużył oczy, próbując się skupić. – Okulary – wymamrotał. – Zapomniałem.

      Wszyscy wpatrywali się w okulary, które miał na nosie, i czekali, aż je wymaca.

      – O, już. Livia Cardew.

      Na spiczastej twarzyczce Livii pojawił się szeroki uśmiech. W zwycięskim geście wyrzuciła w górę rękę, krzycząc: „Tak!” swoim ostrym, nieprzyjemnym głosem. Zawsze lubiła się przechwalać, i teraz też to robiła, zupełnie jakby ten niezły przydział zawdzięczała wyłącznie sobie, a nie matce, dyrektorce największego banku w Kapitolu.

      Rozpacz Coriolanusa narastała, gdy dziekan Highbottom brnął przez listę, przydzielając mentorów chłopcom i dziewczętom z dystryktów. Po dziesięciu latach igrzysk wyłonił się pewien wzorzec. Lepiej odżywione i bardziej przyjazne Kapitolowi dystrykty Pierwszy i Drugi zapewniały najwięcej zwycięzców. Zajmujący się rolnictwem i rybołówstwem trybuci z Czwórki i Jedenastki też liczyli się w grze. Coriolanus miał nadzieję na kogoś z Jedynki albo Dwójki, jednak nic z tego nie wyszło, co było tym bardziej upokarzające, że Sejanus Plinth dostał trybuta z Drugiego Dystryktu. Nazwisko Coriolanusa nie padło również przy Czwórce, a jego ostatnią szansę na zwycięzcę, chłopaka z Jedenastego Dystryktu, zgarnęła Clemensia Dovecote, córka sekretarza do spraw energii. W przeciwieństwie do Livii, Clemensia z godnością przyjęła dobrą nowinę. Przerzuciła

Скачать книгу