Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 9
Dzieciaki na placu się rozstąpiły, żeby zrobić przejście dla Jessupa, chłopaka z grzywką czarnych włosów przyklejonych do pokaźnej wielkości czoła. Jak na trybutów z Dwunastki prezentował się całkiem nieźle, był ponadprzeciętnie wysoki i wyglądał na silnego. Brud na jego skórze świadczył o tym, że Jessup już znalazł pracę w kopalni. Po niezbyt porządnym myciu miał dość czysty owal na środku twarzy, wokół którego widniała czerń, a pod paznokcie wżarł mu się pył węglowy. Niezdarnie wdrapał się po schodkach, żeby zająć swoje miejsce. Gdy podchodził do burmistrza, Lucy Gray zrobiła krok do przodu i wyciągnęła dłoń. Chłopak się zawahał, ale podał rękę koleżance. Lucy Gray przeszła przed nim, zmieniła prawą rękę na lewą i teraz stali obok siebie, trzymając się za dłonie. Lucy Gray dygnęła i jednocześnie zmusiła chłopaka do złożenia ukłonu. W tłumie mieszkańców Dwunastego Dystryktu rozległy się pojedyncze oklaski i samotny okrzyk, zanim Strażnicy Pokoju otoczyli wylosowanych i transmisja przeniosła się do Ósmego Dystryktu.
Coriolanus udawał przejętego widowiskiem, gdy Ósemka, Szóstka i Jedenastka losowały trybutów, ale przez cały czas zastanawiał się nad konsekwencjami pracy z Lucy Gray Baird. Wiedział, że była darem od losu i że powinien tak ją traktować. Jak jednak miał najlepiej wykorzystać jej oszałamiające wejście? W jaki sposób mógł przekuć w sukces tę sukienkę, węża, piosenkę? Trybuci dostawali bardzo mało czasu na kontakt z publicznością przed rozpoczęciem igrzysk. Jak mógł przekonać widzów do sympatyzowania z nią, a w rezultacie także i z nim, w trakcie jednej jedynej prezentacji? Ledwie zauważał innych trybutów, w większości żałosnych pod każdym względem. Zwrócił uwagę tylko na najsilniejszych. Sejanus dostał wysokiego dzieciaka z Dwójki, a chłopak Livii z Jedynki też wyglądał na mocnego zawodnika. Podopieczna Coriolanusa wydawała się dość zdrowa, ale ze swoją drobną sylwetką bardziej nadawała się do tańca niż do walki wręcz. Mógł się jednak założyć, że potrafiła prędko biegać, a to było ważne.
Dożynki zbliżały się do końca, z bufetu napływała woń jedzenia: chleba prosto z pieca, cebuli, mięsa. Coriolanus nie potrafił zapanować nad burczeniem w brzuchu, więc zaryzykował i wlał w siebie jeszcze kilka łyków poski, żeby uciszyć żołądek. Czuł się słabo, kręciło mu się w głowie i zjadłby konia z kopytami. Gdy transmisja dobiegła końca, musiał narzucić sobie dyscyplinę, żeby nie pobiec do bufetu.
Ten nieustanny taniec z głodem ukształtował jego życie. Nie dotyczyło to bardzo wczesnych lat przed wojną, ale każdy dzień od jej wybuchu był bitwą, negocjacjami i grą. Jak najlepiej oszukać głód? Zjeść wszystko na jeden posiłek? Rozkładać jedzenie na maleńkie porcje przez cały dzień? Przełknąć pośpiesznie, czy żuć na płynną miazgę każdy kęs? Wszystko to było tylko umysłową rozrywką, która pozwalała nie skupiać się na fakcie, że zawsze brakowało żywności. Coriolanus nigdy nie mógł najeść się do syta.
Podczas wojny rebelianci opanowali dystrykty rolnicze, po czym naśladując strategię Kapitolu, postanowili zmusić go do posłuszeństwa za pomocą żywności, a raczej jej braku. Role się jednak odwróciły i teraz to Kapitol kontrolował zasoby, a w dodatku poszedł o krok dalej – wbił nóż w serca dystryktów, organizując Głodowe Igrzyska. Pod ich brutalnością kryła się cicha męczarnia, dobrze znana wszystkim w Panem, rozpaczliwa walka o zdobycie pokarmu, który pozwoli przeżyć do następnego poranka.
Ta desperacja przemieniła prawych obywateli Kapitolu w potwory. Ludzie padający trupem z głodu na ulicach stali się ogniwem makabrycznego łańcucha pokarmowego. Pewnej zimowej nocy Coriolanus i Tigris wymknęli się z apartamentu, żeby przeszukać drewniane skrzynki, które zauważyli wcześniej w jednym z zaułków. Po drodze minęli trzy ciała, i w jednym rozpoznali pewną miłą, młodą pokojówkę, serwującą herbatę w trakcie podwieczorków u Crane’ów. Zaczął sypać ciężki, mokry śnieg, więc myśleli, że ulice są puste, lecz w drodze do domu dostrzegli opatuloną sylwetkę i pośpiesznie ukryli się za żywopłotem. Stamtąd obserwowali, jak ich sąsiad, Nero Price, potentat przemysłu kolejowego, budzącym grozę nożem odrzyna służącej nogę. Gdy noga odpadła, owinął ją w spódnicę, którą zdarł z trupa, po czym schronił się w bocznej uliczce, prowadzącej na tyły jego miejskiego domu. Nikomu nic nie powiedzieli, nawet nie rozmawiali o tym ze sobą, ale to wspomnienie na zawsze wryło się w pamięć Coriolanusa. Nigdy nie zapomniał okrutnego grymasu zniekształcającego twarz Price’a, białej skarpetki do kostki i znoszonego czarnego buta na oderżniętej nodze. Z bezbrzeżną zgrozą uświadomił sobie wówczas, że i on może zostać potraktowany jak żywność.
Coriolanus uważał, że zawdzięcza fizyczne i moralne przetrwanie wyłącznie Panibabce, która już na początku wojny wykazała się zapobiegliwością. Jego rodzice nie żyli, Tigris również była sierotą, i oboje mieszkali z babką. Rebelianci powoli lecz nieustępliwie zbliżali się do Kapitolu i tylko arogancja nie pozwalała większości mieszkańców miasta przyjąć tego faktu do wiadomości. Niedobory żywności sprawiały, że nawet najbogatsi poszukiwali niektórych produktów na czarnym rynku. Właśnie dlatego pewnego październikowego popołudnia Coriolanus znalazł się przy tylnych drzwiach niegdyś modnego klubu nocnego, jedną ręką ściskając uchwyt małego, czerwonego wózka. Drugą trzymał dłoń Panibabki, ukrytą w rękawiczce dla ochrony przed przenikliwym chłodem, który zapowiadał nadchodzącą zimę. Niebo spowijała warstwa posępnych, szarych chmur, kiedy przyszli na spotkanie z Pluribusem Bellem, starzejącym się mężczyzną w okularach o cytrynowych szkłach i w sięgającej do pasa białej, pudrowanej peruce. On i jego partner Cyrus, z zawodu muzyk, byli właścicielami klubu, po którego zamknięciu żyli z nielegalnego handlu w zaułku przy wejściu na zaplecze. Snowowie przyszli po skrzynkę skondensowanego mleka, gdyż świeże zniknęło już wiele tygodni wcześniej. Pluribus oznajmił jednak, że nie ma już mleka, za to właśnie dotarły skrzynki fasoli limeńskiej i stoją w wysokich stosach na lustrzanej scenie w klubie.
– Fasola wytrzyma długie lata – zachwalał Pluribus. – Zamierzam odłożyć ze dwadzieścia skrzynek na własne potrzeby.
– Zgroza – zaśmiała się babka Coriolanusa.
– O nie, droga pani. Zgroza to jest wtedy, gdy nie ma fasoli – odparł.
Nie rozwodził się nad tym, ale Panibabka przestała się śmiać, zerknęła na Coriolanusa i na chwilę zacisnęła dłoń, jakby w mimowolnym skurczu. Potem spojrzała na skrzynki i wyglądało na to, że rozważa coś w milczeniu.
– Ile ma pan na zbyciu? – spytała właściciela klubu.
Coriolanus załadował jedną skrzynkę na wózek, a pozostałe dwadzieścia dziewięć pojawiło się w środku nocy, gdyż gromadzenie zapasów było zasadniczo niezgodne z prawem. Cyrus i jego przyjaciel wnieśli skrzynki po schodach i ustawili je pośrodku wykwitnie urządzonego salonu. Na szczycie stosu umieścili puszkę mleka jako upominek od Pluribusa, po czym pożegnali się i poszli. Coriolanus i Tigris pomogli Panibabce ukryć zapasy w szafach, w eleganckich garderobach, a nawet w starym zegarze.
– Kto to wszystko zje? – spytał.
Wówczas jeszcze żywili się bekonem, kurczakami i, od czasu do czasu, pieczenią. Mleko pojawiało się okazjonalnie, za to nie brakowało sera, a po obiedzie zjadali jakiś deser, nawet jeśli był to tylko chleb z dżemem.
– Część zjemy, a część może na coś wymienimy – odparła Panibabka. – Ta fasola będzie naszą tajemnicą.
– Ale ja nie lubię fasoli limeńskiej – wydął usta Coriolanus. – A przynajmniej tak mi się wydaje.