Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ballada ptaków i węży - Suzanne Collins страница 8
– Wygląda jak cyrkowiec – zauważyła jedna z dziewczyn.
Inni mentorzy wydali z siebie twierdzące pomruki.
No właśnie. Coriolanus sięgnął pamięcią w przeszłość, do cyrków, w których bywał we wczesnym dzieciństwie. Przypomniał sobie żonglerów i akrobatów, klaunów i roztańczone dziewczęta w rozkloszowanych sukienkach, wirujące na arenie, podczas gdy jemu kręciło się w głowie od waty cukrowej. Ten karnawałowy strój na najbardziej ponurym wydarzeniu roku wykraczał poza ramy zwykłej omyłki w ocenie sytuacji i świadczył o dziwactwie.
Czas przeznaczony na dożynki w Dwunastym Dystrykcie bez wątpienia już minął, nadal jednak brakowało drugiego trybuta. Mimo to, wróciwszy na estradę, burmistrz Lipp zignorował worek z nazwiskami, skierował się prosto do trybutki i uderzył ją w twarz tak mocno, że padła na kolana. Kiedy uniósł dłoń, aby wymierzyć następny cios, interweniowało dwóch Strażników Pokoju. Chwycili go za ręce i spróbowali zaciągnąć do mikrofonu, żeby dokończył losowanie. Opierał się, więc zawlekli go z powrotem do Pałacu Sprawiedliwości, przez co cała uroczystość stanęła pod znakiem zapytania.
Uwaga widzów skupiła się na trybutce. Kamera zrobiła jej zbliżenie, a Coriolanusa znów ogarnęły wątpliwości co do stanu psychicznego Lucy Gray Baird. Nie miał pojęcia, skąd wzięła kosmetyki do makijażu, gdyż dopiero niedawno pojawiły się znowu w Kapitolu. Lucy Gray zrobiła sobie niebieskie cienie na powiekach i podkreśliła je czarną kreską, policzki pokryła warstwą różu, a usta umalowała czymś w rodzaju tłustej czerwieni. W Kapitolu coś takiego wyglądałoby wyzywająco. W Dwunastym Dystrykcie było niestosowne. Nie dało się oderwać od niej wzroku, gdy nadal siedząc, przejechała dłonią po sukience, żeby przygładzić falbany. Dopiero kiedy były schludnie ułożone, uniosła rękę i dotknęła śladu na policzku. Jej dolna warga lekko zadrżała, a oczy zalśniły od łez, które lada chwila mogły popłynąć.
– Nie płacz – wyszeptał Coriolanus.
Zreflektował się, nerwowo powiódł wzrokiem dookoła i zauważył, że inni uczniowie siedzą jak zahipnotyzowani. Na ich twarzach malowała się troska. Mimo swojego dziwactwa dziewczyna zdobyła ich współczucie. Nie mieli pojęcia, kim jest ani dlaczego zaatakowała Mayfair, ale wszyscy widzieli, że kpiąco uśmiechnięta ruda zachowała się wrednie, a jej prymitywny ojciec stłukł dziewczynę, którą dopiero co sam skazał na śmierć.
– Na pewno to ustawili – powiedział cicho Sejanus. – Jej nazwiska nie było na kartce.
Coś dziwnego zdarzyło się w chwili, gdy dziewczyna już miała przegrać walkę ze łzami. Ktoś w tłumie zaczął śpiewać. Nie sposób było powiedzieć, czy młody głos należy do chłopca, czy do dziewczyny, ale śpiew brzmiał z taką siłą, że pieśń niosła się przez cały milczący plac:
Nie odbierzesz mi życia dawnego.
Nie odbierzesz mi przeszłych lat.
Podmuch wiatru przetoczył się nad sceną i dziewczyna powoli uniosła głowę. Z innego miejsca w tłumie dobiegł niższy, zdecydowanie męski głos:
Mógłbyś mi zabrać ojca, lecz jego
Imienia nie pozna świat.
Na ustach Lucy Gray Baird pojawił się cień uśmiechu. Nagle zerwała się na równe nogi, przeszła na środek sceny, chwyciła mikrofon i zaśpiewała:
Nie odbierzesz niczego, co warto zatrzymać.
Wolną rękę wsunęła w falbany sukienki i zaczęła nią kołysać z boku na bok. Nagle wszystko nabrało sensu – ten kostium, makijaż, fryzura. Kimkolwiek była, już wcześniej przygotowała się do występu. Jej głos brzmiał dobrze, był dźwięczny i czysty w wysokich rejestrach, a chrapliwy i głęboki w niskich. Do tego poruszała się z pewnością siebie.
Nie odbierzesz mi wdzięku, radości,
Nie odbierzesz mi losu dobrego,
Nie odbierzesz mi złota i włości,
Bo nie mam niczego takiego.
Nie odbierzesz niczego, co warto zatrzymać.
Śpiew ją odmienił i nie wzbudzała już takiego niepokoju w Coriolanusie. Było w niej coś ekscytującego, wręcz atrakcyjnego. Kamera napawała się widokiem Lucy Gray, która przeszła na środek sceny i wychyliła się do publiczności, słodka i bezczelna.
Myślisz, żeś gwiazdą na niebie.
Myślisz, że masz mnie dla siebie.
Myślisz, że władzę sprawujesz,
Myślisz, chcesz poprawiać, w głowie mi przestawiać,
Lecz pomyśl raz jeszcze, gdy tym się kierujesz,
Bo...
Potem ucichła i zaczęła paradować po całej scenie, przed nosami Strażników Pokoju. Niektórzy z nich z trudem tłumili uśmiechy. Żaden nawet nie drgnął, żeby ją zatrzymać.
Nie odbierzesz mi tego, że gadam.
Nie odbierzesz mi gęby pyskatej.
Możesz cmoknąć mnie w dupę, powiadam
I precz stąd, w dalekie idź światy.
Nie odbierzesz niczego, co warto zatrzymać.
Drzwi do Pałacu Sprawiedliwości otworzyły się gwałtownie i Strażnicy Pokoju, którzy przed chwilą zabrali burmistrza, wbiegli z powrotem na estradę. Dziewczyna stała przodem do widowni, ale widać było, że dostrzegła ich nadejście. Ruszyła na drugi koniec sceny, żeby odśpiewać wielki finał.
O nie,
To, co mi odbierzesz, funta kłaków nie jest warte.
Bierz, co chcesz, mnie tego nie potrzeba, to nie żarty.
Nie odbierzesz niczego, co warto zatrzymać!
Udało się jej posłać buziaka widzom, zanim dopadli ją strażnicy.
– Dla przyjaciół jestem Lucy Gray. Mam nadzieję, że i wy będziecie mnie tak nazywać! – zawołała.
Jeden ze strażników wyrwał jej mikrofon, a drugi chwycił ją i zaniósł z powrotem na środek sceny. Machała, jakby żegnał ją ogłuszający huk oklasków, a nie głucha cisza.
W Sali Heavensbee’ego również panowało milczenie. Coriolanus zachodził w głowę, czy podobnie jak on, wszyscy mają nadzieję, że Lucy Gray będzie dalej śpiewać. Po chwili jednak zaczęli mówić jeden przez drugiego, najpierw o dziewczynie, a potem o szczęściarzu, który ją dostał. Niektórzy uczniowie wykręcali ku niemu szyje i unosili w górę kciuki, inni patrzyli na niego spode łba. Speszony Coriolanus tylko kręcił głową, ale w środku triumfował.