Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 25
Gończak opadł pół metra, zjechał na lewo i zawróciwszy, okrążył łóżko. Od broni dobiegało ciche buczenie.
„Kto tym draństwem steruje? – głowił się chłopak. – Musi być niedaleko. Mógłbym zawołać Yuego, ale to go dopadnie, jak tylko otworzy drzwi”.
Za jego plecami zaskrzypiały drzwi na korytarz. Ktoś w nie zapukał. Otworzyły się.
Grot-gończak śmignął mu koło głowy w kierunku ruchu. Prawa ręka Paula wystrzeliła do przodu i w dół i chwyciła śmiercionośne narzędzie. Gończak buczał i skręcał się w rozpaczliwie zaciśniętej na nim dłoni. Paul zamachnął się i z gwałtownego półobrotu trzasnął nosem igły w metalową płytę drzwi. Usłyszał chrupnięcie miażdżonego oka na czubku i gończak zamarł w jego palcach. Mimo to dla pewności nie rozluźnił chwytu.
Podniósł wzrok i napotkał szczere spojrzenie błękitnych oczu Szadout Mapes.
– Twój ojciec przysyła po ciebie – powiedziała. – W sieni czekają ludzie z eskorty.
Paul kiwnął głową, skupiając wzrok i uwagę na dziwnej kobiecie w służebnym brązie workowatej sukni. Spoglądała teraz na przedmiot zaciśnięty w jego dłoni.
– Słyszałam o czymś takim – stwierdziła. – Zabiłoby mnie, prawda?
Musiał przełknąć ślinę, nim zdołał przemówić.
– To ja… byłem celem.
– Ale leciało na mnie.
– Bo się ruszałaś. – „Kim jest to stworzenie?” – zastanawiał się.
– Zatem uratowałeś mi życie – powiedziała.
– Uratowałem życie nam obojgu.
– Wygląda na to, że mogłeś mnie zostawić na pastwę tego czegoś, a sam uciec.
– Kim jesteś? – zapytał.
– Szadout Mapes, ochmistrzyni.
– Skąd wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć?
– Twoja matka mi powiedziała. Spotkałam ją przy schodach do magicznego pokoju w końcu korytarza. – Wskazała w lewo. – Ludzie twojego ojca nadal czekają.
„To będą ludzie Hawata – pomyślał. – Musimy znaleźć operatora tego urządzenia”.
– Idź do ludzi mojego ojca. Powiedz im, że złapałem grota-gończaka w budynku i że mają się rozejść w poszukiwaniu operatora. Każ im natychmiast otoczyć dom i teren. Będą wiedzieli, jak się do tego zabrać. To musi być ktoś obcy.
Zadumał się: „A może to ona?”. Ale był przekonany, że nie. Gończakiem ktoś kierował, gdy wchodziła.
– Zanim zrobię, co każesz, młodzieńcze – powiedziała Mapes – musimy wyrównać nasze rachunki. Złożyłeś na mnie brzemię wody, a nie bardzo mam ochotę je dźwigać. Jednak my, Fremeni, spłacamy długi, tak wdzięczności, jak nikczemności. I wiemy, że wśród was jest zdrajca. Nie znamy go, ale że jest, za to dajemy głowę. To zapewne jego ręka prowadziła ten krajak ciała.
Paul przyjął słowo „zdrajca” w milczeniu. Nim zdążył się odezwać, dziwna kobieta odwróciła się i pobiegła do wyjścia.
Przyszło mu na myśl, by ją przywołać, ale było w niej coś, co mówiło mu, że ją tym urazi. Powiedziała, co było jej wiadomo, i teraz zamierzała zrobić, co „kazał”. Lada chwila dom zaroi się ludźmi Hawata.
Wrócił pamięcią do innych fragmentów owej dziwnej rozmowy. „Magiczny pokój”. Spojrzał w lewo, we wskazanym przez nią kierunku. „My, Fremeni”. A więc to była Fremenka. Zatrzymał się na mrugnięcie mnemotechnicznej migawki rejestrującej w pamięci obraz jej twarzy: pomarszczona jak śliwka, ciemnobrązowa, błękitne w błękicie oczy bez białek. Dołączył imię: Szadout Mapes.
Ściskając strzaskany gończak, zawrócił w głąb pokoju, lewą ręką zgarnął pas tarczy z łóżka, owinął go wokół bioder i dopiął już w biegu. Wypadł z pokoju i popędził korytarzem w lewo.
Powiedziała, że gdzieś tutaj jest jego matka – schody… magiczny pokój.
Cóż takiego podtrzymywało lady Jessikę na duchu w godzinie próby? Zastanówcie się głęboko nad aforyzmem Bene Gesserit, a może zrozumiecie: „Każda przebyta do końca droga prowadzi dokładnie donikąd. Wejdź na górę tylko tyle, by sprawdzić, że jest górą. Nie zobaczysz góry z jej szczytu”.
– z Muad’Dib. Uwagi o rodzinie pióra księżnej Irulany
W końcu południowego skrzydła Jessika natknęła się na metalowe schody wznoszące się spiralą do owalnych drzwi. Zerknęła za siebie na korytarz i ponownie na drzwi. „Owalne? – zdumiała się. – Co za dziwny kształt domowych drzwi”.
Za oknami pod spiralą schodów widziała ogromne białe słońce Arrakis chylące się ku zachodowi. Długie cienie przeszywały korytarz. Zwróciła uwagę na schody. Ostre boczne światło wydobyło grudki wyschniętej ziemi na ażurowym metalu stopni.
Jessika położyła dłoń na poręczy i zaczęła wchodzić. Poręcz była chłodna. Stanęła pod drzwiami i ujrzała, że nie mają klamki – tam, gdzie powinna się ona znajdować, widniało lekkie wklęśnięcie.
„Przecież to nie zamek papilarny – powiedziała sobie. – Zamek papilarny musi być dostosowany do kształtu dłoni i linii jednego osobnika”. Jednak wyglądało to na zamek papilarny. Istniały zaś sposoby na otworzenie każdego zamka papilarnego – nauczono ją tego w szkole.
Jessika obejrzała się, by mieć pewność, że nikt jej nie obserwuje, i przycisnęła dłoń do wgłębienia. Delikatny dotyk zniekształcił linie papilarne, a wtedy poruszyła nadgarstkiem raz i drugi i poczuła kliknięcie. Wówczas jednak w korytarzu pod nią rozległy się pospieszne kroki. Jessika cofnęła dłoń, odwróciła się i ujrzała Mapes u stóp schodów.
– Ludzie w Wielkiej Sali mówią, że książę przysyła ich po panicza Paula – powiedziała Fremenka. – Mają książęcy sygnet i gwardzista ich zidentyfikował. – Spojrzała na drzwi i z powrotem na Jessikę.
„Ostrożna ta Mapes – pomyślała Jessika. – Dobry to znak”.
– Jest w piątym pokoju, licząc od tego końca korytarza. To taka mała sypialnia – oznajmiła. – Gdybyś miała kłopot z obudzeniem go, wezwij z sąsiedniego pokoju doktora Yuego. Paul może potrzebować czegoś na przebudzenie.
Mapes ponownie rzuciła przenikliwe spojrzenie na owalne drzwi i Jessice wydało się, że zobaczyła w jej oczach odrazę. Nim zdążyła zapytać o drzwi i o to, co kryją, ochmistrzyni zawróciła i w pośpiechu odeszła.
„Hawat