Mali mężczyźni. Louisa May Alcott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mali mężczyźni - Louisa May Alcott страница 11
![Mali mężczyźni - Louisa May Alcott Mali mężczyźni - Louisa May Alcott](/cover_pre655398.jpg)
Natowi twarz pałała, gdy słuchał wyliczania swych umiejętności; bo chociaż szereg był krótki, niezmiernie go to ucieszyło, że już coś ma na początek. „Prawda, że umiem opanować temperament, bo mnie ojciec biciem tego nauczył; prawda i to, że potrafię grać na skrzypcach, chociaż nie wiem, gdzie jest Zatoka Biskajska” – pomyślał z uciechą trudną do opisania. Potem rzekł uroczyście i tak głośno, że aż Demi usłyszał:
– Chcę się uczyć i będę dokładał starań. Nigdy nie chodziłem do szkoły, ale nie moja w tym wina; i jeżeli chłopcy nie będą mnie wyśmiewać, to mi tu będzie doskonale, boście tacy dobrzy dla mnie, pan i pani Bhaer.
– Nie będą się wyśmiewać, ale gdyby sobie który pozwolił, tobym . . . tobym . . . zakazał! – wykrzyknął Demi, zapominając, gdzie się znajduje.
Gdy około południa nauki zostały przerwane, wszyscy pobiegli na górę dowiedzieć się, co tam słychać.
Pan Bhaer, mając przekonanie, że pożyteczniej będzie wskazać owego dnia chłopcom, jak wzajemnie dopomagać sobie, niżeli im wykładać arytmetykę, opowiedział przygody Nata w sposób tak rzewny i zajmujący, że poczciwe dzieci obiecały mu być pomocą, mając sobie za zaszczyt udzielanie jej młodzieńcowi tak pięknie grającemu na skrzypcach. To odwołanie się do nich przyniosło pożądane owoce i Nat miał niewiele trudności do zwalczania, bo mu każdy ułatwiał pracę.
Ale póki nie nabrał więcej sił, wzbraniano mu wielkiego mozołu, i pani Jo obmyślała różne domowe rozrywki na czas, kiedy inni byli zajęci książkami. Najlepszym jednak lekarstwem było pielęgnowanie ogródka; pracował tam pilnie: najpierw uprawił ziemię, potem zasiał groch i pilnie śledząc jego wzrost, cieszył się każdym zielonym listkiem, każdą łodyżką. Żaden w świecie ogród nie był tak starannie skopywany i pan Bhaer szczerze się obawiając, czy nasiona będą mogły kiełkować z tego powodu, wyznaczał mu lekkie zajęcia przy kwiatach lub truskawkach, gdzie się Nat z takim przejęciem krzątał, jak rojące się wkoło niego pszczoły.
– Ze wszystkich twych nowych zdobyczy najlepiej mi się te podobają – mówiła pani Jo, szczypiąc go w czerstwe policzki, niegdyś tak blade, i klepiąc po plecach, dawniej przygarbionych, a teraz już prostych prawie, skutkiem zdrowego zajęcia, dobrego pożywienia i wydobycia się z biedy, która tak gnębi i przygniata.
W Demim miał Nat przyjaciela, w Tommym opiekuna, a w Daisy osłodę w każdym strapieniu, bo chociaż to młodsze były odeń dzieci, przez nieśmiałość lubił ich niewinne towarzystwo, a unikał głośnych zabaw starszych chłopców. Pan Laurence nie zapominał o nim i przysyłał mu ubrania, książki, nuty, serdeczne pozdrowienia, a od czasu do czasu przyjeżdżał zobaczyć, jak mu się powodzi, albo go brał do miasta, na jakiś koncert. W takich razach zdawało się Natowi, że jest w siódmym niebie: mieszkał bowiem w jego wspaniałym domu, przebywał z jego piękną żoną i uroczą córeczką, zjadał smaczny obiad i tyle zawsze zaznał uciech, że dniami i nocami marzył o nich i mówił.
Tak łatwo jest uszczęśliwić dziecko, że aż żal się robi, iż w świecie tak pełnym słonecznych promieni i powabnych rzeczy mogą istnieć smutne twarzyczki, próżne rączęta lub tęskne serduszka.
Pod wpływem takiego to uczucia państwo Bhaer zbierali każdą okruszynę, aby nią nakarmić gromadkę swych zgłodniałych wróbelków, sami będąc bogaci tylko w miłosierdzie. Wiele przyjaciółek pani Jo przysyłało jej odrzucone już przez swoje dzieci zabawki, których naprawą zajmował się Nat, bardzo zręcznym będąc do tego. Niejedno dżdżyste popołudnie spędził więc z flaszeczką gumy, z pudełkiem farb i z nożem – naprawiając meble, zwierzęta i różne gry, podczas kiedy Daisy stroiła poszarpane lalki. W miarę jak cacka zostawały przyprowadzone do kwitnącego stanu, chowano je w szufladzie przeznaczonej do ubierania choinki na Boże Narodzenie, dla biednych dzieci z okolicy; w taki bowiem sposób obchodzili chłopcy z Plumfield Narodzenie się Tego, który miłował ubogich i błogosławił maluczkich.
Demi niezmordowanie czytywał i objaśniał Natowi swe ulubione książki i niejedną miłą godzinę spędzili na starej wierzbie, rozmawiając o Robinsonie Crusoe, o nocach arabskich lub o powieściach pani Edgeworth. To mu otworzyło nowy świat: zaciekawiony powieściami, prędko nauczył się czytać, a tak był dumny z tej umiejętności, że obawiano się, aby jak Demi nie stał się molem książkowym,
W niespodziany zupełnie sposób pozyskał Nat jeszcze jedną pomoc: oto wielu chłopców zajmowało się tam handlem; państwo Bhaer wiedząc bowiem, że jako ubodzy będą kiedyś musieli pracą torować sobie drogę na świecie, pomagali im w zapewnianiu sobie niezależności. Tommy sprzedawał jajka swych kur; Jack spekulował na dostawie żywności; Franz pomagał panu Bhaer uczyć; Ned wykonywał tokarskie roboty; Demi zaś budował młyny wodne lub maszyny własnego pomysłu i obdarzał nimi chłopców, chociaż jako zbyt skomplikowane nie mogły się na nic przydać.
– Niechaj będzie mechanikiem, jeżeli zechce – mówił pan Bhaer. – Jak chłopiec ma rzemiosło w ręku, to już może być pewny niezależnego bytu. Praca jest rzeczą zbawienną i jakiekolwiek zdolności okażą moi chłopcy: do poezji czy do pługa, będą je uprawiać i pożytkować, o ile się tylko da.
Gdy Nat przybiegł zatem pewnego dnia z rozognioną twarzą i zapytał pana Bhaera:
– Czy mogę grać towarzystwu, które dziś urządza piknik w naszym lesie? Zapłacono by mi, a ja choćbym chciał zarabiać pieniądze, jak tamci chłopcy, nie mam innego sposobu, prócz grania na skrzypcach.
Profesor odpowiedział chętnie:
– Idź, życzę ci powodzenia. To przyjemna, lekka praca, i rad jestem, że ci się nadarzyła.
Ned skorzystał z pozwolenia i tak mu się powiodło, że przyniósł do domu dwa dolary, które pokazał z wielkim zadowoleniem, opowiadając z zapałem, że mu bardzo wesoło czas przeszedł, że goście byli dlań łaskawi i obiecali często go wzywać.
– To daleko milsze zajęcie niż grywanie na ulicach, bo wtedy nie dostawałem wcale pieniędzy, a teraz wszystkie przechodzą do moich rąk i prócz tego bawię się doskonale. Wszedłem już w interesy, jak Tommy i Jack, co mnie bardzo cieszy – rzekł Nat, z dumą klepiąc stary pugilares, jak gdyby już był milionerem. Istotnie, wszedł „w interesy”, bo gdy lato nastało, częste odbywały się pikniki i był rozrywany. Pan Bhaer pozwalał mu korzystać z tego, ale pod warunkiem, że nie będzie zaniedbywał lekcji i żeby towarzystwo było przyzwoite; tłumaczył mu bowiem, że każdemu jest potrzebna edukacja, chociażby skromna, i że pieniądze nie powinny go tam nigdy wabić, gdzie by znalazł pokusę do złego. Nat w zupełności odpowiadał jego życzeniom i przyjemnie było widzieć tego niewinnego chłopca, gdy odjeżdżał z wesołym orszakiem lub wracał do domu, wygrywając sobie, zmęczony, lecz wesoły, z uczciwie zarobionym groszem w jednej kieszeni, a z łakociami w drugiej, bo o Daisy i Teddym nigdy nie zapominał.