Mali mężczyźni. Louisa May Alcott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mali mężczyźni - Louisa May Alcott страница 14
Daisy nie mogła pojąć, kiedy ciocia zdołała wyjawić tajemnicę przed jej mamą, która jednak widocznie ją znała, bo zawiązując kapelusz córeczce, pocałowała jej różową twarzyczkę i rzekła: „Bądź grzeczna moja Daisy i naucz się nowej i pożytecznej zabawki, którą ciocia kupiła dla ciebie. Bardzo jest zajmująca i tylko przez wielką dobroć będzie się ciocia nią bawić z tobą, gdyż sama jej nie lubi”.
Po tych słowach obie panie serdecznie się roześmiały, wzmagając tym bardziej jeszcze ciekawość Daisy. Gdy konie ruszyły, w tyle kariolki zabrzęczało coś głośno.
– Co tam jest? – zapytała Daisy, natężając słuch.
– Nowa zabawka – odrzekła poważnie ciocia Jo.
– Z czego się ona składa?
– Z żelaza, blachy, drzewa, miedzi, cukru, soli, węgli i tysiąca innych rzeczy.
– To dziwne, a jaką ma barwę?
– Rozmaitą.
– Czy jest duża?
– Częściowo duża, częściowo mała.
– Czy widziałam już coś podobnego?
– Nieraz, ale było to mniej ładne.
– Cóż to może być? Nie mogę już dłużej czekać! Ach, kiedyż to zobaczę! – wołała Daisy, podskakując z niecierpliwości.
– Jutro rano, po lekcjach.
– Czy to będzie także dla chłopców?
– Nie, tylko dla ciebie i dla Bess; chłopcy będą jednak lubili widzieć to i przyjmować pewien udział; ale dopuszczanie ich do tej zabawy zależeć będzie tylko od twojej woli.
– Jeżeli Demi zechce, to się z nim podzielę.
– Bądź pewna, że wszyscy zechcą, a szczególnie Nadziany – rzekła pani Bhaer i ze śmiejącymi się oczami poklepała jakąś dziwaczną i dużą paczkę, którą trzymała na kolanach.
– Niechże i ja się dotknę, choćby jeden raz! – zawołała błagalnie Daisy.
– Ani razu, zgadłabyś, co to jest, i cała przyjemność obróciłaby się wniwecz.
Daisy żałośnie westchnęła, lecz po chwili uśmiech rozjaśnił jej twarzyczkę, gdyż przez maleńki otwór w papierze zobaczyła coś błyszczącego.
– Jakże ja mogę czekać tak długo! Czy się to w żaden sposób nie da zrobić, żebym zobaczyła dzisiaj?
– O nie; trzeba tę rzecz urządzić i poustawiać różne przedmioty. Zresztą obiecałam wujowi Teddy’emu, że ci nie pokażę tego, aż będzie w należytym porządku.
– Skoro wuj o tym wie, to musi być coś wspaniałego! – zawołała Daisy, klaszcząc w rączki, bo ten śliczny wujaszek był tak dobry, niby jakaś chrzestna matka z czarodziejskiej bajki i zawsze obmyślał wesołe niespodzianki, ładne dary i komiczne zabawy.
– Tak, wuj Teddy kupował to ze mną i takeśmy się ubawili w sklepie, dobierając różne przedmioty! Ponieważ chciał, żeby wszystko było piękne i duże, mój planik przybrał wspaniałą postać przy jego pomocy. Musisz go serdecznie ucałować, jak przyjedzie, bo to najlepszy wujaszek, jaki kiedykolwiek istniał i kupował k…. o mało się nie wygadałam! – krzyknęła pani Bhaer, nie kończąc tego zajmującego wyrazu; po czym zaczęła przeglądać rachunki, jak gdyby z obawy, żeby nie powiedzieć więcej, niż potrzeba. Daisy załamała rączki z cierpliwym poddaniem się i cichutko siedziała, rozmyślając nad tym, jakiej zabawki nazwa może się zaczynać od litery „k”?
Zajechawszy przed dom, śledziła każdą paczkę wynoszoną z kariolki; jedna zwłaszcza, duża i ciężka, którą Franz prosto zabrał do swego pokoju, napełniła ja zdumieniem i ciekawością. Coś bardzo tajemniczego działo się po południu, bo Franz kuł miotem, Asia biegała z góry na dół, ciotka krzątała się, przenosząc różne rzeczy pod fartuszkiem, podczas kiedy mały Ted, jedyny z dzieci, którego tam dopuszczano, gdyż nie umiał jeszcze wyraźnie mówić, szczebiotał, śmiał się i usiłował powiedzieć, że widział coś „pietnedo”. To wszystko pozbawiało niemal przytomności Daisy, a rozgorączkowanie jej udzieliło się nawet chłopcom, którzy zamęczali matkę Bhaer narzucaniem swej pomocy; ale im odpowiadała własnymi ich słowy do Daisy:
– Dziewczęta nie mogą się bawić z chłopcami. To cacko jest dla Daisy, dla Bess i dla mnie, a was wcale nie potrzebujemy.
Musiała więc nareszcie ustąpić młoda kawalerka z pokorą i prosiła Daisy do zabawy w konie, w kręgle, w piłkę, w co tylko zechce, z tak nagłą serdecznością, z takim ugrzecznieniem, że się jej niewinna duszyczka nadziwić nie mogła.
Dzięki tej uprzejmości przetrwała jako tako popołudnie, wcześnie poszła spać, a nazajutrz rano odrabiała lekcje tak skwapliwie, że wuj Fritz byłby chciał, żeby jej co dzień wymyślano jakąś nową zabawkę. Cała gromadka doznała silnego wrażenia, gdy o jedenastej godzinie Daisy została uwolniona: bo wszyscy wiedzieli, że teraz otrzyma tę nową tajemniczą zabawkę.
Dużo oczu śledziło ją, gdy schodziła na dół; Demiego zaś ogarnęło takie roztargnienie, że gdy Franz zapytał: „gdzie jest pustynia Sahara?”, żałośnie odrzekł: „w dziecinnym pokoju”, a cała klasa wybuchnęła śmiechem.
– Ciociu, skończyłam już wszystkie lekcje i ani chwili dłużej nie mogę czekać! – zawołała Daisy, wpadając do pokoju pani Bhaer.
– Wszystko już gotowe, możesz wejść – odrzekła ciotka i wziąwszy Teddy’ego pod jedną pachę, a koszyk z robotą pod drugą, spiesznie zaprowadziła ją na górę.
– Nic nie widzę! – rzekła Daisy, oglądając się dokoła, gdy otworzyły się drzwi od dziecinnego pokoju.
– A słyszysz coś? – spytała ciocia Jo, przytrzymując za sukienkę synka, który wyrywał się w jedną stronę pokoju.
Jakiś dziwny szczęk i jakby syczenie w kotle wychodziły spoza firanki zawieszonej przed głęboko wystającym oknem; Daisy odsunęła ją więc, wydała radosne „ach”, a potem stała, z rozkosznym zdumieniem przypatrując się… czemu? Jak się wam zdaje?
Pod oknem umieszczona była duża podstawa, na której z jednej strony wisiało i stało mnóstwo różnych garnuszków, rynek, patelni i rondelków, z drugiej mały serwis porcelanowy do obiadu i herbaty, pośrodku zaś był piec