Mali mężczyźni. Louisa May Alcott
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mali mężczyźni - Louisa May Alcott страница 9
– Dawno, dawno już temu, pewien doświadczony ogrodnik miał taki duży i piękny ogród, jakiego nikt nie widział. Pracował też nad nim pilnie i uprawiał różne doskonałe i pożyteczne rośliny. Ale chwast zakradł się nawet tam; grunt byt zły miejscami i dobre ziarna nie chciały kiełkować. Miał on dużo ogrodniczków do pomocy, niektórzy wiernie pełniąc obowiązki, zasługiwali na hojne wynagrodzenie, jakie im dawał, lecz inni zaniedbywali cząstki wyznaczone im do uprawy. Chociaż był z nich niezadowolony, nie ustawał jednak w cierpliwości, pracował on tysiące lat i wyczekiwał obfitego plonu.
– Musiał być bardzo stary – odezwał się Demi, wpatrując się bacznie w wuja, żeby nie stracić ani słowa.
– Cicho, Demi, to czarodziejska bajka – szepnęła Daisy.
– Mnie się zdaje, że to arregoria – odrzekł Demi.
– Co to jest arregoria? – zapytał badawczy Tommy.
– Odpowiedz mu, Demi, jeżeli potrafisz, i nie używaj wyrazów, których znaczenia nie jesteś pewien – odezwał się pan Bhaer.
– Ja wiem, bo mi dziadunio powiedział. Arregoria to bajka lub opowieść, mająca jakieś przenośne znaczenie. Moja Powieść bez końca jest z rzędu takich, dlatego, że dziecko wyraża w niej duszę. Prawda, ciociu? – wykrzyknął Demi, chcąc koniecznie dowieść, że dobrze mówi.
– Tak, mój drogi, opowieść wuja także jest alegorią, pewna tego jestem, wsłuchuj się więc pilnie i staraj się odgadnąć jej znaczenie – odparła pani Jo, biorąca we wszystkim nie mniej żywy udział niż chłopcy.
Demi uciszył się, a pan Bhaer mówił dalej poprawną angielszczyzną, gdyż od lat pięciu zrobił wielkie postępy i przypisywał je swym wychowankom.
– Pewnego razu ów ogrodnik dał kilkanaście kwater jednemu ze swych pomocników z zaleceniem, aby próbował bacznie, co się da na nich najkorzystniej uprawiać. Sługa ten nie był ani bogaty, ani mądry, ani nawet bardzo dobry, ale ponieważ chciał być użyteczny, żeby się odwdzięczyć zacnemu ogrodnikowi za różne dowody życzliwości, chętnie wziął się zatem do pracy. Kwaterki były rozmaitego kształtu i rozległości: jedne miały dobrą ziemię, inne nieco kamienistą, i wszystkie potrzebowały wielkich starań, bo w żyznym gruncie chwast rozrastał się szybko, a w jałowym dużo było kamieni.
– Co tam rosło prócz chwastu i kamieni? – zapytał Nat tak rozciekawiony, że się pierwszy odezwał, pomimo zwykłej nieśmiałości.
– Kwiaty – odrzekł pan Bhaer, mile nań spoglądając. – Nawet najbardziej zaniedbana grządka wydawała choć trochę bratków i goździków. Na jednej z nich rosły róże, groszek pachnący i stokrotki1. – Tu uszczypał pulchny policzek dziewczynki opartej o jego ramię. – Na drugiej były rzadkie krzewy, wino pnące i różne nasiona poczynające kiełkować, bo widzicie tę grządkę uprawiał doświadczony ogrodnik, który całe życie pracował nad podobnymi ogrodami.
Posłyszawszy ten ustęp alegorii, Demi przechylił główkę, niczym ciekawy ptaszek, i widocznie coś podejrzewając, miał się odtąd na baczności, ale pan Bhaer nie zdradził się z niczym, wodził tylko okiem po młodych słuchaczach, a poważny i głęboki wyraz jego twarzy bardzo był znaczący dla żony, która wiedziała, jak gorąco pragnie on uprawić należycie te grządki.
– Jak już wyżej powiedziałem, niektóre z owych grządek łatwe były do uprawienia, czyli do pielęgnowania, moja Daisy, a inne kosztowały wiele trudu. Jedna z nich była bardzo słoneczna i mogła wydawać mnóstwo owoców, jarzyn i kwiatów, byleby kto nad nią popracował. Gdy ów ogrodnik zasiał na niej, przypuśćmy – melony, obróciły się wniwecz, dlatego, że ogrodniczek nie czuwał nad nimi, tłumacząc się zawsze tym, że zapomniał.
Tu powstał ogólny śmiech i wszyscy spojrzeli na Tommy’ego, który na wzmiankę o melonach wytężył słuch, a usłyszawszy swą ulubioną wymówkę, spuścił głowę ze wstydem.
– Wiedziałem, że to o nas mowa – zawołał Demi, klaszcząc w ręce. – Prawda, wuju, że ty jesteś tym ogrodnikiem, a my ogrodniczkami?
– Zgadłeś! A teraz każdy mi powie, jakie ziarno w nim zasiać tej wiosny, żeby mieć obfite plony jesienią z moich dwunastu, a raczej trzynastu, łanów – rzekł pan Bhaer, spoglądając na Nata.
– Grochu ani fasoli nie można u nas siać, chyba że pan chce, byśmy dużo jedli i utyli – odezwał się Nadziany, i ta rozkoszna myśl ożywiła nagle jego martwą, okrągłą twarz.
– Wuj nie o takich mówi nasionach, tylko o rzeczach, które mogą nas doskonalić; a chwast znaczy wady – zawołał Demi, zabierający zwykle głos w podobnych rozmowach, miał w nich bowiem wprawę i upodobanie.
– Zastanówcie się, czego wam najbardziej trzeba, a potem każdy mi powie swoje życzenia, ja zaś dopomogę, żeby się przyjęło ziarno; ale musicie także sami dokładać starań, bo inaczej stanie się z wami to, co z siedmioma melonami Tommy’ego – będą same liście, bez owocu. Zaczynając od starszych, zapytam matki, co pragnie mieć na swej grządce, bo wszyscy stanowimy cząstki tego ogrodu i możemy być obfitym żniwem dla naszego Pana, jeżeli go będziemy dostatecznie kochali – rzekł ojciec Bhaer.
– Ja bym poświęciła cały swój grunt uprawie cierpliwości, bo mi jej najbardziej potrzeba – rzekła pani Jo tak poważnie, iż chłopcy zamyślili się nad tym szczerze, co powiedzą, skoro na nich przyjdzie kolej. Niektórzy poczuli wyrzuty sumienia, że to z ich powodu wyczerpał się tak prędko jej zapas tej cnoty.
Franz pragnął hodować wytrwałość, Tommy stanowczość, Ned dobry temperament, Daisy pracowitość, Demi taką mądrość, jak dziadunia, Nat zaś nieśmiało odezwał się, że mu brakuje tylu rzeczy, iż prosi, żeby pan Bhaer uczynił zań wybór. Inni prawie tych samych zalet pragnęli co pozostali, a cierpliwość, dobry temperament i szlachetność zdawały się ulubionymi ich płodami. Jeden z chłopców życzył sobie polubić ranne wstawanie, ale nie wiedział, jakby nazwać ten gatunek ziarna, a biedny Nadziany rzekł z westchnieniem:
– Ja bym chciał, żeby mi lekcje tak przypadały do smaku, jak obiady, ale to jest niemożliwe.
– Zasiejemy wyrzeczenie się siebie i gdy je będziesz obkopywał i polewał, tak ładnie wyrośnie, że na przyszłe święta Bożego Narodzenia już nie zachorujesz na niestrawność. Pracuj nad umysłem, mój George, niech się stanie tak łakomy jak ciało i może nie mniej polubisz kiedyś książki, jak ten mój filozof – rzekł pan Bhaer i odgarniając Demiemu z pięknego czoła włosy, dodał: – I ty jesteś łakomy, mój synu, bo tak napełniasz sobie głowę czarodziejskimi bajkami, jak George nadziewa żołądek ciastem lub cukierkami. Jedno i drugie jest złem i chciałbym, żebyście spróbowali czegoś lepszego. Arytmetyka jest o połowę mniej przyjemna jak Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ale to bardzo pożyteczna rzecz i radzę ci uczyć się jej, żebyś potem nie potrzebował wstydzić się i żałować.
– Wszakże powieść Harry and Lucy nie jest czarodziejską bajką, i pełno w niej wzmianek o barometrach, o cegle, o kuciu koni i o różnych pożytecznych rzeczach, a jednak
1
Daisy (ang.) – stokrotka