Kasrylewka. Szolem-Alejchem

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasrylewka - Szolem-Alejchem страница 19

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kasrylewka - Szolem-Alejchem

Скачать книгу

okazać bilety – aktor bierze od nich bilety i pokazuje, gdzie mają usiąść. Są to dalsze miejsca.

      – Pan nie będzie mnie uczył, gdzie mam siadać. Co to jest, za przeproszeniem, święte miejsce, bożnica?

      Aktor zapuszcza się z nim w długi dyskurs. Młodzieniec i dziewczyna nie ruszają się z miejsca. Nie przestają też gryźć pestek. Aktor o wygłodniałej twarzy próbuje przesadzić inne osoby, ale bezskutecznie. Publika siedzi twardo. Nikt nie chce ustąpić. Choć weź i wyprowadź cały teatr siłą.

      Dama z białym piórkiem i brylantami złości się:

      – Co to za porządki w kasrylewskim „trejatrze”? Zwrócić pieniądze. Gdzie tu jest gorodowoj?

      Nie pozostaje nic innego, jak tylko ekstra dostawić dla niej dwa krzesła. Robi się trochę ciszej.

      Powoli zapalają się lampki, zaczynają dymić i wydawać ostry zapach gazu. Pojedynczo pojawiają się przy scenie muzykanci. Nad sceną zwisa białe prześcieradło. Najpierw zjawia się bas – wysoki Żyd o gęstych pejsach54 i złych oczach rozbójnika. Tuż za nim pojawia się bębnista – garbaty Żyd o łysiejącej głowie. Następnie wchodzi trębacz – niski Żyd o grubych wargach. Po chwili – flecista o twarzy gruźlika i trębacz o złodziejskich, rozbieganych oczach. Za nimi trzech młodzieńców ze skrzypcami, zaś na samym końcu pierwszy skrzypek, najstarszy ze wszystkich muzykantów oraz dyrygent. Jest to rudy młodzieniec w białym papierowym kołnierzyku i w krótkiej marynarce. Włosy ma mocno posmarowane brylantyną. Na szyi niebieski krawat. Staje twarzą do publiczności, pstryka wszystkimi palcami i uśmiecha się z daleka do jakiejś dziewczyny w białych rękawiczkach. Kapela zajmuje miejsca. Zaczyna stroić instrumenty. Dyrygent uderza smyczkiem po skrzypcach, trębacz o grubych wargach podaje ton, a za nim robią to wszyscy pozostali i zaczyna się przekomarzanie wszystkich instrumentów. Skrzypce roztkliwiają się, płaczą i szlochają. Trębacz wyciąga „holdir”, „holdir”! – zupełnie jak rozsierdzony indyk. Bas burczy niczym niedźwiedź, zaś flet gwiżdże na wszystkich. W sumie powstaje hałaśliwa mieszanka, jakby na jarmarku sto bab zaczęło gadać naraz, jakby wszystkie kaczki i gęsi zaczęły w jednej chwili kwakać i gęgać.

      Pojawia się jakiś młody człowiek w zielonej kapocie. W jednej ręce trzyma plik papierów, w drugiej pół bułki i dzwonko śledzia. Siada na ławeczce, umieszczonej wysoko, naprzeciw sceny i podjada sobie.

      – Kto to jest? – słyszę, jak dama z białym piórkiem zadaje pytanie swemu kawalerowi.

      – To ich sufler.

      – Co to znaczy sufler?

      – To znaczy ich podpowiadacz – odpowiada kawaler.

      Z drugiej strony prześcieradła dochodzą odgłosy rozmów aktorów.

      – A gdzie jest, do wszystkich diabłów, Fradl, nasza primadonna?

      – Poszła do szewca. Nie ma w czym wyjść na scenę. Urwał jej się obcas.

      – Nie mogła, cholera, pójść przed południem? Ładna mi primadonna!

      – Abramku, zdejm spodnie!

      – Co, przeszkadzają ci moje spodnie?

      – Ładna mi Baba Jachne w spodniach!

      – Przecież na wierzchu mam sukienkę. Co to przeszkadza?

      – Wiem, że na wierzchu nosisz sukienkę. A co się stanie, jak cię rzucę w ogień? Wtedy lecisz głową w dół i nogami do góry. Wszyscy zobaczą wtedy twoje spodnie.

      – Daj lepiej pociągnąć twego papierosa, pętaku jeden.

      – Hocmach! Gdzie twoja broda? Dlaczego jeszcze jej nie przykleiłeś? Rywko! Pomaluj sobie twarz kredą? Menasze! Zrób sobie z tyłu garb, będziesz wyglądał bardziej na Żyda. Gdzie są nogi?

      – Jakie nogi?

      – Kto przyniósł nogi z jatki? Tysiąc razy mówiłem, że jak się gra Kołdunię, trzeba mieć nogi! A niech was piorun, Welwl! Co z ciebie za reżyser, frajerze jeden?

      Nagle rozlega się dzwonek i głośne stukanie. To z dzwonkiem w ręku wbiega jakiś osobnik i niemiłosiernie dzwoni. Mija kilka chwil i publiczność znowu zaczyna hałasować. Osobnik z dzwonkiem pojawia się znowu. Powtarza się to jeszcze kilka razy, aż rudy skrzypek budzi się. Wykonuje kilka ruchów głową, raz w górę i raz w dół, poprawia kołnierz z niebieskim krawatem, uderza pałeczką i muzykanci zaczynają grać jakiś „kawałek”. Kończą i wtedy tłum znowu zaczyna hałasować. Muzykanci grają nowy utwór. Tłum się jednak nie uspokaja, dopóki prześcieradło nie idzie w górę i nie zaczyna się sztuka.

      Najpierw wchodzi na scenę dziewczyna w ni to sukni, ni to koszuli. Włosy ma rozpuszczone, wygląda jakby ją dopiero co obito i sponiewierano. Śpiewa smutną piosenkę o biednej sierotce na nutę Stoit góra wysokaja. Publiczność podtrzymuje ją na duchu śpiewając: „Sierotka! Sierotka!” Z początku cicho, potem coraz głośniej i głośniej, tak, że dziewczyny już nie słychać. Wówczas któryś z aktorów wskakuje na scenę i prosi publiczność, aby zachowywała się cicho. Tłum milknie, ale nie na długo. Dziewczyna znowu zaczyna śpiewać, a publiczność znowu przyłącza się, śpiewając: „Sierotka! Sierotka!”

      Znowu pojawia się ten sam aktor. Potem musi się zjawić jeszcze kilka razy. Traci cierpliwość.

      – Czy się wreszcie nie zamkniecie? Zaraz zawołam reb Luzera z sikawką. Wtedy jasny piorun was trzaśnie!

      Tłum przestaje śpiewać. Zaczyna jednak wydawać sądy o grze, każdy według swego widzimisię. Jeden powiada, że śpiewaczka ma głos skrzypiącego łóżka, drugi, że gdyby ktoś jej podał bułkę do zjedzenia, to zrobiłby dobry uczynek. Z tylnych ławek słychać okrzyki: „Ciszej! Ciszej!” Nic to jednak nie pomaga, aż do momentu, kiedy na scenę wpada Hocmach – Żyd w dziwnym sztrajmle55, o krótkiej brodzie i długich pejsach. Przewraca oczyma, a na plecach ma garb. Niesie koszyk z towarem, z którym biega po scenie jak wariat. Głośno wymienia to, co ma na sprzedaż: baty, laseczki, zapałki, nożyki.

      – Papierowe pończochy! Kryształowe sukienki. Szpilki, nitki. Kupujcie kobiety, kupcie coś!

      Za każdym razem łapie się za pejsy, podskakuje i krzyczy:

      – Hocmach! Niech mnie szlag trafi!

      Publiczność jest Hocmachem zachwycona. Bije brawo. Woła: „Hocmach, hurra!” Niektórzy widzowie stukają laskami o krzesła. Hocmach usiłuje uspokoić tłum. Staje i zaczyna wymachiwać rękami. Krzyk jednak rośnie:

      – Hocmach, zatańcz! Zatańcz, Hocmach!

      Nagle coś zatrzepotało skrzydłami, poleciało w dół i spadło prosto na kapelusz z białym piórkiem damy w brylantach. Ta ze strachu mdleje. W teatrze popłoch. Rozlegają się krzyki:

      – Gwałtu! Żydzi! Ratunku!

      Wtem ktoś krzyknął: – Pali się!

      Nic więcej nie było trzeba. Zaczęło się. Skoki przez głowy, napór na drzwi, krzyki: – Chasiu, gdzie jesteś?

Скачать книгу


<p>54</p>

pejsy – długie pasma włosów na skroniach, zwieszające się przed uszami, noszone przez ortodoksyjnych Żydów. [przypis tłumacza]

<p>55</p>

sztrajml – chasydzki kapelusz obramowany lisim futrem. [przypis tłumacza]