Kasrylewka. Szolem-Alejchem

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasrylewka - Szolem-Alejchem страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kasrylewka - Szolem-Alejchem

Скачать книгу

już, w jaki sposób Lewi-Icchok umie kombinować w interesach? Lewi-Icchok potrafi zakręcić, pokręcić, wkręcić siebie i wkręcić drugiego. Sam zaś potrafi się wykręcić w odpowiednim momencie. Ja zaś, kiedy przystępuję do interesu, lubię rzecz dokładnie rozważyć. Sza! Powoli! Tylko bez pośpiechu!… Gdy tylko wyniucham, jak sprawy stoją, zaczynam się rozglądać, rozważać. Może to, może tamto. Może tak, a może siak. Co mi zaszkodzi. Jak by tam nie było, jak to się mówi, dobrze i godzinę pożyć. Jeśli jednak dostrzegam w oczach partnera niedobry błysk, wiem, że jest krucho, że jest nietęgo, to co robię? Robię krok w bok i sza! Niech to się dzieje beze mnie. Jeśli los zechce, to mi już teraz nie ucieknie. A jeśli trzeba interweniować i zabiegać, to się będzie zabiegało. Jeszcze jest na świecie Petersburg. Wiemy już, do których drzwi należy kołatać, wiemy, które drzwi się otworzą. Wiemy, co jest grane. Wiemy, jak trzeba gadać. Znamy ten język. A jeśli trzeba napisać, to znajdzie się takiego, co napisze. Najważniejsze, żeby było cicho. Żeby było cicho, sza – dla ilustracji ugryzł się we własną pięść i zaniemówił.

      Przy innym stoliku siedzi kilku Żydów w różnych kapotach. Na głowie mają czapki różnego kroju. Wszyscy gadają naraz. Ich słowa zlewają się w jedno, powstaje mieszanka słowna o handlu, polityce, „wimorozigu”, o dawnych latach, dzisiejszych dzieciach. O lekarzach, o tramwaju, o podatku mięsnym i o tym, jaki szlag powinien trafić ojców naszych kasrylewskich bogaczy. Nie da się utrwalić na papierze tego, o czym mówią. A z boku stoją zupełnie obcy ludzie. Ci nie piją „wimoroziga”. Przyszli tu ot, tak sobie. Ciekawi są, o czym tu się mówi. Przy okazji pogrzeją się trochę.

      Ale oto przy stole rozsiadła się grupa Żydów, sączących wino i śpiewających, proszę sobie wyobrazić, nie po żydowsku. Śpiewają jednak cicho, składnie, w płaczliwej tonacji, w jakiej się śpiewa Psalmy. Tekst jest przeplatanką słów ukraińskich i żydowskich:

      Abramku! Abramku!

      Owinu ty nasz!

      Czemu ty nie prosisz

      Elohenu nasz!

      Albo nas wykopit,

      Albo nas wyprosit,

      Learcejnu naszu

      Lezemlu naszu?

      Gdy dochodzą do wykopit, wzmacniają głos. Melodia nabiera akcentu burzy i grozy. Gdy dochodzą do wyprosit, nagle miękną. Pochylają głowy i podnoszą ręce jak, nie przymierzając, pobożny kantor w Straszne Dni46 na podium. Przy słowach learcejnu naszu, lezemlu naszu zaczynają szlochać. Płaczą rzęsistymi łzami, zupełnie jak dzieci…

      – Hej, hej – krzyczy ktoś i wyrywa się z tej grupy. Jest to Żyd, któremu czapka zsunęła się już zupełnie z głowy. Oczy kleją mu się do snu, a język plącze między zębami. – Co by to było, gdyby nam na przykład ni z tego, ni z owego, oddali Ziemię Izraela? Aha Jenkl, wyobrażasz to sobie? I co powiesz na to? Ty przecież znasz się trochę na tym.

      – Erec Izrael47? – powiada Jenkl i wyciąga swoją długą szyję, aby poskrobać się pod kołnierzem. – Mówisz o Ziemi Świętej? Ach, byłoby to całkiem niezłe. – Powiadają, że coś w tej sprawie robią ci, no, jak ich tam nazywają? No, ci, ci…

      – Syjoniści? – wtrącił się trzeci z grupy. – Ale to wszystko guzik! Nic z tego nie będzie.

      – Dlaczego? Przecież w tym coś musi być. Musi być jakiś sens!

      – Wiem chyba, co mówię. Nie znoszę czczego48 gadania. Wiesz przecież, że jeśli ja coś powiem, to jest to powiedziane.

      – Wszyscyście osły! – wtrąca się jakiś rakowaty Żydek w błyszczącej kapocie. Mówi powoli. Cedzi każde słowo. Przykłada palce do nosa, usta wykrzywia na bok i uśmiecha się sam do siebie. Policzki mu płoną. – Durnie z was! Jakem Żyd. Skończone osły. Patrzę, przyglądam się wam i nic nie mówię. Przysłuchuję się temu, co mówicie. Syjoniści, szmoniści, wszystko to razem guzik z pętelką. Widzę, że nie macie zielonego pojęcia. Jeśli chcecie, to wam powiem, o co chodzi. A sprawa wygląda tak… Ale słuchajcie uważnie!

      Bierze koniec bródki w usta, zamyka oczy i zaczyna rozmyślać. Trwa to bardzo długo. Potem zrywa się jakby ze snu i strzelając palcami zwraca się do gospodarza:

      – Bądź pan taki dobry i podaj jeszcze jedną butelkę „wimoroziga”.

      Rozdział V. Kasrylewski teatr

      Wychodząc z winiarni spostrzegłem afisz, na którym widniały wydrukowane dużymi literami następujące słowa w języku żydowskim:

      Po raz pierwszy w Kasrylewce!

      Teatr Żydowski!

      Prawdziwy Adler z Ameryki!

      Największy komik świata!

      Pękać będziecie ze śmiechu!

      Takiej Baby Jachny49 od stworzenia świata nie było!

      Drugiego takiego Hocmacha nie spotkacie!

      Dziś gramy zupełnie nową operę: Kołdunia50!

      Żydzi! Zostawcie wszystko, co macie!

      Żydzi! Idźcie do teatru! Żydzi! Czeka was rozkosz!

      Prędzej do kas!

      Biegnijcie wraz!

      U dołu afisza sygnatura. Reżyser, dyrygent, dyrektor – Adler we własnej osobie. Ten autentyczny, prawdziwy Adler z Ameryki. Największy komik świata.

      – Nie wie pan, gdzie się mieści teatr żydowski? – zagaduję pewnego Żyda, który akurat przebiega z paczką towaru pod pachą.

      – Żydowski, powiada pan, ale co? – zagadnięty przeze mnie Żyd zatrzymuje się w biegu i obrzuca mnie spojrzeniem od stóp do głowy.

      – Teatr żydowski – wyjaśniam.

      – Jaki teatr?

      – Teatr – wyjaśniam dalej – w którym gra się.

      – Kto tam gra?

      – Adler – powiadam – gra tam.

      – A który Adler?

      – Adler, ten prawdziwy Adler.

      – Skąd jest ten Adler?

      – Z Ameryki.

      – Z Ameryki? To co on tutaj robi?

      – Gra w żydowskim teatrze.

      – A cóż on gra?

      – Kołdunię.

      – A co to znaczy Kołdunia?

      Mam już dość i chcę odejść. Nie puszcza mnie jednak. Chce, abym mu powiedział, co to jest Kołdunia i co to jest „trejater”. Kto to jest Adler, który przyjechał z Ameryki.

      Odpowiadam mu, na ile to jest możliwe, dokładnie. Staram się wyjaśnić, co to takiego teatr, co

Скачать книгу


<p>46</p>

Straszne Dni (hebr. Jomin Noroim) – tak nazywają Żydzi święta Nowego Roku i Sądnego Dnia, bowiem wówczas – według ich wierzeń religijnych – Bóg sądzi ludzi i wyznacza im los, zgodny z ich dotychczasowymi postępkami. [przypis tłumacza]

<p>47</p>

Erec Izrael – Ziemia Izraela. [przypis edytorski]

<p>48</p>

czczy (daw.) – jałowy, nic nieznaczący. [przypis edytorski]

<p>49</p>

Baba Jachne – odpowiednik polskiej Baby Jagi, postać z dramatu ojca teatru żydowskiego – Abrahama Goldfadena. [przypis tłumacza]

<p>50</p>

Kołdunia – tytuł dramatu Abrahama Goldfadena. [przypis tłumacza]