Menażeria ludzka. Gabriela Zapolska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Menażeria ludzka - Gabriela Zapolska страница 6

Menażeria ludzka - Gabriela Zapolska

Скачать книгу

myśl zdrady nie powstała nigdy w jej głowie.

      Myśli pewnie o gratyfikacji, a może… może o niej!

      Wszak wczoraj jeszcze, wychodząc, powiedział:

      – Dla kogoż się zapracowuję, jeśli nie dla ciebie? – Biedny! Drogi koteczek!…

      Ach! Ona by życie swoje dla niego oddała!

      I leżała tak cicho, nie śmiejąc się poruszyć, drętwiejąc w jednej pozycji, aby nie zbudzić koteczka, który w tej chwili uśmiechał się, jak tylko nasyceni mężczyźni uśmiechać się umieją!

      Kareta ruszyła wreszcie z miejsca.

      Lecz pani Lena była dnia tego w złym humorze.

      Na próżno siedzący obok niej mężczyzna uśmiechał się i usiłował umieścić dogodnie jej kapelusz, cały z brązowego tiulu, istne pieścidełko wydmuchane z purpurowego obłoczka. Na próżno, zdjąwszy jej rękawiczki, zwijał je starannie i wsuwał pomiędzy poduszki powozu, na próżno chwalił jej nowy dolman17, na który wyszło z pięćset łokci koronki; ona siedziała ciągle chmurna, z brwiami ściągniętymi, z twarzą gniewnie wykrzywianą.

      – Dlaczego tak późno przyjechałeś? – zapytała wreszcie, zwracając się twarzą do swego towarzysza.

      – Nie mogłem! Wierz mi! – tłumaczył się mężczyzna.

      – Dlaczego?

      – Bo!… bo!… mieliśmy gości!… – odparł, udając nonszalancję i oglądając sobie paznokcie.

      Znać było, że blaguje, lecz ona nie poznała się na tym.

      – Kto był? – nalegała już trochę udobruchana. – Kobiety?

      – O, zaledwie kilka! Kuzynka Esterghazy z córką, wiesz… ta hrabina!

      Ona potwierdziła spiesznie.

      – Tak! Tak! Mówiłeś już mi o niej, a z mężczyzn?

      – Zwykli goście czwartkowi.

      – Więc to jour fixe18?

      – Tak!… five o’clock tea19.

      Rzucił wyraz angielski, posłyszany kiedyś ze sceny w teatrze, który zapamiętał i używał w razie potrzeby, co nigdy nie chybiało efektu. I teraz dosięgnął celu.

      Kobieta siedząca obok niego zdawała się na chwilę przybita posłyszanym słowem.

      Lecz prędko odzyskała równowagę.

      – Nie wiem, czy to wygodne – wyrzekła – wolę już urządzić receptions matinales20

      Spojrzała na niego triumfująco.

      On wzruszył ramionami.

      – Zapewne, lecz już cały dzień jest zderanżowany21.

      Pochylił się teraz nad podbitą już kobietą.

      – No, cóż?… darujesz mi to opóźnienie? – szeptał miękkim głosem – wierz mi, tylko obowiązki światowe mogły powstrzymać twego koteczka; wierzysz mi? No… Leno!…

      I objął ją ostrożnie, cofając się w tył, gdyż kareta skręcała w ciaśniejszą ulicę, a na chodnikach kręciło się sporo przechodniów.

      Lena potrząsnęła wspaniałomyślnie głową. Dobrze! Przebacza mu, ale pod warunkiem, że to będzie raz ostatni… zapewne nie wie, że i ona ma obowiązki światowe, które trzymają ją poniekąd na uwięzi; jeśli on ma żonę prowadzącą dom otwarty, ona nawzajem ma męża, który od niej pewnych ustępstw światowych wymaga, a przecież…

      On przyznaje jej rację, cały rozpłomieniony tak bliską obecnością tej kobiety, której pełny gors i błyszczące oczy działają na niego jak rozpalający trunek – ostrożnie, delikatnie szuka jej ręki w całych falach koronek i rękę tę znalazłszy całuje długo, wysysając paluszki o krogulczo zagiętych paznokciach.

      Ona poddaje się tej pieszczocie, jak kobieta przyzwyczajona do podobnego rodzaju objawów powstrzymywanej namiętności, drugą ręką zasłania sobie twarz, gdy kareta nadto się zbliży do chodników.

      Czyni to z wprawą wielką, w ogóle czuje się zupełnie swobodnie w tej ciasnej atmosferze powozu, w której cudzołożne szepty, śmiechy, pocałunki zdają się drzemać wśród zagięć zniszczonego sukna okrywającego poduszki.

      – Gdzie dziś pojedziemy? – pyta koteczek.

      – Gdzie chcesz… – odpowiada Lena – byle nie do Marcelina.

      – Masz rację, kuchnia tam wcale22 nieszczególna.

      – O, tak! Bordeaux niepodobne do picia…

      I znów zaczyna grać ze sobą komedię tych dwoje ludzi, którzy się poznali pod cieniem drzew Saskiego Ogrodu i nic prawie nie wiedzieli o sobie ani o swej pozycji socjalnej.

      Ona – miała w sobie popsutą krew trzydziestoletniej kobiety, wiecznie niezadowolonej ze swego otoczenia, obnoszącej w czarnych oczach i pełnych kształtach chęć nieprawych rozkoszy i zakazanych wycieczek. Pozowała jednak przed nim na „damę” – wykwintną i wytworną – pragnęła mu imponować koronkami, wziętymi na kredyt, i francuszczyzną, zapożyczoną z Rozmówek pani Bocquel.

      On – dokładał wszelkich usiłowań, aby ujść w oczach tej wykwintnej damy za człowieka bogatego, prowadzącego dom na wielką skalę. Olśniewał ją szpilkami u krawatów, jasnymi garniturami i znajomością gabinetów restauracyjnych, po których włóczyli się często, siedząc do późnej nocy i rozstając się w pełni niesmaku i chęci ponownego zejścia się, aby nawzajem udawać przed sobą wytworne maniery i… namiętne porywy.

      Kareta wjechała teraz w ulicę Mokotowską i powoli skręcała na lewo.

      Wozy z beczkami zastąpiły jej drogę, woźnica wstrzymał konie na chwilę.

      Koteczek wychylił głowę.

      – Cóż tam? Dlaczego stajesz?

      Nagle cofnął się w głąb powozu.

      Towarzyszka mimo woli spojrzała w otwarte okienko.

      Na chodniku, pomiędzy gromadką bosych dzieci czekających na opróżnienie ulicy, stała ciemno, ubogo ubrana kobieta w zniszczonym kapelusiku na pochylonej głowie.

      W tej chwili kobieta ta z wyrazem zdumienia na pożółkłej twarzy wpatrywała się w okienko karety, a z wpół otwartych ust zdawał się ulatywać jakiś głos stłumiony.

Скачать книгу


<p>17</p>

dolman – turecki a. węgierski strój pod kurtkę. [przypis edytorski]

<p>18</p>

jour fixe (fr.) – przyjęcie. [przypis edytorski]

<p>19</p>

five o’clock tea (ang.) – herbatka o piątej. [przypis edytorski]

<p>20</p>

receptions matinales (fr.) – poranne przyjęcia. [przypis edytorski]

<p>21</p>

zderanżowany (z fr.) – tu: zdezorganizowany. [przypis edytorski]

<p>22</p>

wcale (daw.) – całkiem. [przypis edytorski]