Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 48

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

potem stając przed matką dodał:

      – Już nic nie chcę… Nie pojadę za granicę…

      – Więc co będziesz robił? – zapytała spokojnie.

      – Wezmę się do pracy… wstąpię do jakiego biura… Czy ja wiem?… To pewne, że mój uniwersytet przepadł.

      I znowu biegał, i znowu targał sobie piękne blond włosy. Pani Latter w milczeniu przypatrywała się wybuchowi, a gdy syn, zmęczony, upadł na fotel obok biurka, rzekła chłodno:

      – Posłuchaj! Widzę, że jeszcze jesteś dzieciakiem, a zachowujesz się jak histeryczka. Rozumiesz?…

      Im bardziej stanowczo brzmiał głos pani Latter, tym na twarzy pana Kazimierza wyraźniej malowała się pokora.

      – Ty nie umiesz sobą kierować, a więc ja jeszcze raz pokieruję tobą. Dostaniesz pieniądze i wyjedziesz za kilka dni. Jutro staraj się o paszport.

      – Matuchna nie może już wydawać na mnie…

      – Ja… mogę – wszystko, co chcę… Rozumiesz?… Dam ci pięćset rubli do wakacyj i jedź…

      – Pięćset?… – powtórzył zdziwiony syn. – Matuchno – dodał – droga, jedyna matuchno… pozwól mi zostać… Z pięciomaset rublami nie mam po co jechać…

      – Dlaczego? – zawołała pani Latter.

      – Bo od razu znajdę się w takich stosunkach, które wymagają pieniędzy. Może za miesiąc już nie będę od matuchny potrzebował, może… czy ja wiem?… znajdę zajęcie… Ale na pierwszy raz… z tymi rekomendacjami, jakie stąd wywiozę, muszę mieć trochę pieniędzy…

      – Nie rozumiem cię.

      – Widzi matuchna – mówił nieco śmielej – moje znajomości w Berlinie czy w Wiedniu nie będą studenckie, lecz salonowe… Rozumie się, że zyskam na tym więcej, ale… muszę zaprezentować się jak człowiek salonowy.

      Pani Latter pilnie wpatrywała się w niego.

      – Ty masz długi? – rzekła nagle.

      – Żadnych – odparł zmieszany.

      – Dajesz słowo?

      – Daję słowo – zawołał bijąc się w piersi.

      – Więc tylko dla zawiązania tam stosunków chcesz mieć tysiąc trzysta rubli?

      – Tak… stosunków, które dadzą mi odpowiednie zajęcie…

      Pani Latter wahała się przez chwilę.

      – Ha! – rzekła – zwyciężyłeś!… Dam ci tysiąc trzysta rubli…

      – O, matuchno!… – zawołał, znowu upadając na kolana. – To już ostatnia pomoc…

      – Z pewnością ostatnia, bo… już nic nie będę miała dla ciebie.

      – A Hela i Solski?… – spytał figlarnie, wciąż klęcząc.

      – Ach, na Helę rachujesz?… Życzę ci, abyś się na tym nie zawiódł, a ja… na tobie.

      Pan Kazimierz podniósł się, matka mówiła dalej tonem osoby, która ma władzę:

      – Pamiętaj, Kaziu: oszczędzam ci wielu przykrych zwierzeń, bo mi nie pomożesz, a potrzebujesz mieć energię dla siebie. Ale powtarzam: pamiętaj, że gdybyś mnie teraz zawiódł, zadałbyś mi straszne cierpienie i potargałbyś dużo serdecznych nici między nami. Pamiętaj, że przestałeś być dzieckiem nawet wobec matki, z którą musisz zacząć się rachować nieledwie jak z obcą… Bo ja… jestem bardzo… bardzo nieszczęśliwa…

      Syn pochwycił ją w objęcia i pocałunkami starał się uspokoić. Siedział jeszcze z godzinę i pożegnał ją w lepszym nieco usposobieniu.

      Jednak wychodząc myślał:

      „Szczególna rzecz: matka chwilami wydaje mi się inną, naprawdę obcą… Jak te kobiety umieją się zmieniać!… Nawet matki… A wszystko z powodu pieniędzy!… Niechże już Hela raz wyjdzie za mąż albo jakiego diabła…”.

      23. Znowu pożegnanie

      W kilka dni później, w południe, pan Kazimierz, ubrany jak do podróży, był na pożegnaniu u matki. Czuli oboje, że między nimi istnieje przymus, są niezadane pytania i niewymówione zdania.

      Było to naturalne, gdyż pan Kazimierz z niepokojem czekał na pieniądze, a pani Latter miała nieokreślone wątpliwości co do sposobu użycia ich przez syna. Już mu nie ufała.

      – Więc dzisiaj jedziesz – zapytała nie patrząc ma w oczy.

      – Za godzinę – odparł. – Dziś jedziemy z młodym Goldwaserem do niego na wieś, a stamtąd do Berlina. Ich folwark, Złote Wody, leży o parę wiorst od stacji.

      Pani Latter przysłuchiwała się nie tyle temu, co syn mówił, ile – jak on mówił. W podobny sposób mechanik przysłuchuje się warczeniu machiny, ażeby poznać, czy się w niej co nie zepsuło.

      – Z Goldwaserem?… – powtórzyła budząc się z zamyślenia. – Miałeś przecie jechać z hrabią Tuczyńskim… Skąd znowu ten Goldwaser?…

      Pana Kazimierza zirytowało pytanie, lecz hamował się.

      – Mateczka bada mnie, jak gdyby mi nie dowierzała – mówił. – Z Tuczyńskim spotkamy się w Berlinie, a z Goldwaserem jadę, ponieważ zależy mi na nim. Przede wszystkim u jego ojca kupię przekaz, boć z taką gotówką bałbym się podróżować.

      – Kupując przekaz robisz dobrze, ale po co te nowe stosunki?

      Pan Kazimierz wesoło roześmiał się i zaczął całować panią Latter.

      – Ach – zawołał – w matuchnie wciąż pokutuje szlachcianka!… Na hrabiów zgadza się mama, ale wobec stosunków z bankierami robi się na mateczce gęsia skórka. Tymczasem dla mnie – ci i tamci są tylko narzędziami. Arystokracja daje mi rozgłos, bankierzy dadzą dochody, ale właściwą pozycję dadzą mi dopiero masy, demokracja… Tam są moje ideały, tu – szczeble prowadzące do nich…

      Pani Latter spojrzała na niego zdziwiona.

      „Więc on – myślała – naprawdę do czegoś dąży?… On ma cel, plan, energię i bynajmniej nie jest niższy od Kotowskiego…”.

      Serce w niej zadrżało. Pocałowała go w czoło i szepnęła:

      – Mój synu… kochane dziecko!… Kiedy cię słucham, nie mogę nie wierzyć ci i nie kochać… Ach, gdybyś ty mi jednak powiedział wszystko…

      – Powiem. Cóż matuchna chce?

      – Masz…

Скачать книгу