TELEFON OD ANIOŁA. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TELEFON OD ANIOŁA - Guillaume Musso страница 17
Zdjęcia Madeline.
Z pięćdziesiąt fotografii przypiętych pinezkami do korkowej tablicy, przyklejonych magnesami do metalowych szafek albo taśmą klejącą do ścian.
Najwyraźniej jego współlokator spędził większą część nocy na drukowaniu zdjęć Madeline samej, z przyjacielem, z przodu, z profilu… Jonathan powiększył nawet niektóre, kładąc akcent na oczy i w ogóle na twarz.
Zaskoczony Marcus przestał żuć i podszedł bliżej. Nikt by tego nie powiedział, ale tak naprawdę wciąż czuwał nad Jonathanem. Dlaczego przyjaciel to zrobił? Jaki sekret kryło spojrzenie Madeline Greene, że zmobilizował się do urządzenia takiej wystawy?
Marcus wiedział, jak wrażliwy jest Jonathan, i był świadom tego, że wciąż nie otrząsnął się po rozstaniu z żoną.
W sercu każdego mężczyzny znajduje się pewne miejsce, ziejąca pustką rana powstała z lęku przed odrzuceniem i samotnością.
Marcus wiedział, że rana w sercu Jonathana jest bardzo głęboka.
I że takie zachowanie nie wróży naprawdę niczego dobrego…
*
W tym samym czasie, kilka kilometrów dalej…
– Tatusiu, mogę spróbować suszonej wołowiny? – spytał Charly ojca. – To jest mięso, które jedzą prawdziwi kowboje!
Jonathan z synkiem, którego niósł na barana, już od godziny chodził między straganami na starym nabrzeżu. Był to dla niego, właściciela restauracji, obowiązkowy rytuał: w każdą sobotę przychodził tu na zakupy i by znaleźć natchnienie do skomponowania jadłospisu na cały tydzień.
Farmers’ Market było w San Francisco instytucją. Setka farmerów, rybaków i ogrodników rozkładała stragany wokół Ferry Building i sprzedawała ekologiczne produkty miejscowego pochodzenia. Tu można było kupić najpiękniejsze warzywa, najsoczystsze owoce, najświeższe ryby, najdelikatniejsze mięso. Jonathan bardzo lubił to miejsce, które przyciągało niezwykle różną klientelę: kupowali tu zarówno turyści, jak i szefowie restauracji lub zwykli ludzie, którzy cenili sobie dobre jedzenie.
– Proszę cię, tato! Zobacz, tam jest suszona wołowina! Jeszcze nigdy jej nie jadłem!
Jonathan postawił synka na ziemi i ten natychmiast pobiegł do wybranego stoiska. Z entuzjazmem włożył do ust kawałek suszonego mięsa i ledwo ukrył grymas niesmaku.
Jonathan puścił do niego oko.
Czuł się jak u siebie pośród tych różnorakich smaków i zapachów. Bazylia, oliwa, orzechy, twarożki z koziego mleka, awokado, cukinie, pomidory, kabaczki, pachnące zioła, dynie, główki sałaty. Wszystko sprawdzał, wąchał, wszystkiego próbował. Wybierał. „Zły kucharz to ten, który stara się zabić oryginalny smak danego składnika potrawy, zamiast go podkreślić”. Jacques Laroux, szef kuchni, który go wszystkiego nauczył, przekazał mu swoje doświadczenie i dyscyplinę przy wyborze produktów, jak również to, żeby dostosować go do pory roku i oczywiście starać się znaleźć najlepszych dostawców.
Tutaj, w amerykańskim warzywniku, to nie było trudne. Od dawna zdrowa żywność przestała być kojarzona z hipisami. Całe San Francisco, właściwie cała Kalifornia starała się odżywiać zdrowo.
Nie spuszczając Charly’ego z oka, Jonathan wziął pięć ładnych kurczaków, dziesięć kawałków turbota i skrzynię dużych małży. Wytargował się również o cenę dziesięciu homarów i pięciu kilogramów małych langust.
Składając każde zamówienie, podawał odpowiedzialnemu za stoisko numer miejsca, na którym zaparkował furgonetkę, żeby dostawcy mogli łatwo ją znaleźć.
– Hej, Jonathanie! Proszę, spróbuj! – Rybak z Point Reyes podał mu ostrygę.
To był taki ich żart, gdyż Jonathan, nie mogąc zaakceptować miejscowego zwyczaju, który kazał płukać ostrygi z zawartej w nich morskiej wody, nigdy nie serwował ich u siebie.
Jonathan podziękował i połknął ostrygę pokropioną odrobiną cytryny, zagryzając chlebem.
Skorzystał z tej przerwy, żeby wyciągnąć z kieszeni telefon Madeline. Spojrzał na ekran i poczuł lekki zawód na widok braku odpowiedzi. Może powinien wysłać SMS-a z przeprosinami? Może się zagalopował? Ale ta kobieta tak go intrygowała… Tej nocy, zaraz po tym, jak wydrukował jej zdjęcia, dokonał dziwnego odkrycia. Sprawdzając moc aparatu, przeczytał:
Pojemność dysku: 32 GB
Pozostało wolnych: 1,03 GB
Procent wykorzystany: 96,8
Procent wolny: 3,2
Ta informacja go zdziwiła. W jaki sposób pamięć telefonu mogła być już prawie całkowicie wykorzystana? Na pierwszy rzut oka było w nim pięć filmów, jakiś tuzin aplikacji, pięćdziesiąt zdjęć, ze dwieście piosenek i… to wszystko. Nie trzeba być ekspertem od informatyki, żeby się zorientować, że tym nie da się zapchać całego smartfona. Co z tego wynikało? Że twardy dysk musiał zawierać jeszcze jakieś inne dane.
Opierając się łokciami o balustradę, Jonathan zapalił papierosa i popatrzył najpierw na zatokę, a potem na Charly’ego, który kucał obok klatek z królikami. Z pewnością palenie tutaj nie było legalne, ale Jonathan był tak niewyspany, że aby utrzymać się na nogach, potrzebował przynajmniej małej dawki nikotyny. Zaciągnął się papierosem i skinął głową jakiemuś koledze po fachu. Nigdy jeszcze nie był tak doceniany przez kolegów restauratorów jak teraz, odkąd przestał być dla nich konkurencją! Dziś większość producentów żywności i szefów kuchni witała go z dziwną mieszanką szacunku i współczucia. Tutaj prawie wszyscy wiedzieli, kim jest: Jonathanem Lempereurem, byłym najbardziej kreatywnym szefem kuchni swojego pokolenia, Mozartem kuchni, byłym szefem najlepszej restauracji na świecie.
Byłym, byłym, byłym…
Dziś już był nikim lub prawie nikim. Z prawnego punktu widzenia nie mógł nawet otworzyć restauracji. Kiedy zmuszono go do sprzedaży licencji na prowadzenie lokalu pod własnym nazwiskiem, zobowiązał się trzymać z dala od interesu restauracyjnego. French Touch nie należała do niego, jego nazwisko nie było wykorzystywane ani na stronie internetowej restauracji, ani na wizytówkach.
W jakimś artykule pewna dziennikarka z „Chronicle” poruszyła ten drażliwy temat, ale przyznała, że skromny lokal, w którym obecnie działał Jonathan, nie miał nic wspólnego ze słynnym Imperatorem. Jonathan zresztą skorzystał z usług tej dziennikarki, żeby do końca wszystko wyjaśnić: tak, w nowej restauracji podaje się wyłącznie posiłki proste i tanie; nie, nigdy już nie wymyśli żadnego nowego dania, na zawsze stracił wenę; nie, już nigdy nie zamierza ubiegać się o żadne nagrody kulinarne. Przynajmniej postawił sprawy jasno i artykuł uspokoił szefów kuchni, którzy bali się, że Lempereur znów wróci do garnków.
– Tato, mogę spróbować groszku z wasabi? – poprosił Charly, wpatrzony w stoisko, na którym jakiś stary Azjata serwował również kacze języki i zupę żółwiową.