TELEFON OD ANIOŁA. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу TELEFON OD ANIOŁA - Guillaume Musso страница 5
Jonathan pomachał ręką w kierunku syna, który nieśmiało oddał mu pozdrowienie.
– Przyślij mi Charly’ego i spadaj! – warknął na nią.
Za każdym razem, kiedy widział byłą żonę, cierpiał i ogarniała go złość. Nie umiał opanować tych uczuć. Patrzył teraz na nią posępnie, wściekły z bezsilności.
– Nie wolno ci tak do mnie mówić! – zaprotestowała kobieta. Mówiła z lekkim włoskim akcentem.
– Nie waż się mnie pouczać! Wybrałaś i teraz ponosisz konsekwencje tego wyboru! – wybuchnął Jonathan do słuchawki. – Zdradziłaś swoją rodzinę, Francesco! Zdradziłaś mnie, zdradziłaś Charly’ego!
– Charly’ego do tego nie mieszaj!
– Jak mam go nie mieszać? Przecież to on cierpi najbardziej! To przez twoje wygłupy widzi ojca tylko kilka tygodni w roku!
– Tak mi przyk…
– A samolot? – przerwał jej podniesionym głosem. – Mam ci przypomnieć, dlaczego Charly boi się sam lecieć samolotem, przez co muszę telepać się przez cały kraj samochodem za każdym razem, kiedy on ma ferie szkolne?
– To nie nasza wina, Jonathanie… Takie jest życie. Jesteśmy dorośli, ty i ja. To nie jest tak, że z jednej strony jestem ja, ta zła, a z drugiej ty, ten dobry.
– Sędzia był innego zdania… – zauważył Jonathan, nagle zmęczony. Rozwód orzeczono z winy jego byłej żony.
Zamyślony, popatrzył na pas startowy. Było dopiero wpół do piątej, a już zapadał zmrok. Na oświetlonym asfalcie długa kolejka wielkich odrzutowców czekała na znak z wieży kontrolnej, żeby unieść się w powietrze i polecieć do Barcelony, Hongkongu, Sydney, Paryża…
– Skończmy tę rozmowę – powiedział. – Szkoła zaczyna się trzeciego stycznia, więc przywiozę ci Charly’ego dzień wcześniej.
– Dobrze – odrzekła Francesca. – Ostatnia rzecz: kupiłam mu komórkę. Chcę być z nim cały czas w kontakcie.
– Chyba żartujesz! – zaprotestował Jonathan. – Ma dopiero siedem lat, jest za mały na telefon.
– To kwestia dyskusyjna – rzuciła Francesca.
– Jeśli to sprawa sporna, to nie powinnaś sama decydować. Może później, a na razie zabieraj ze sobą tę komórkę i wyślij wreszcie dziecko do mnie!
– Niech będzie, jak chcesz… – powiedziała cicho Francesca.
Wychylił się i zmrużył oczy. Zobaczył, jak Charly wręczył Francesce mały kolorowy przedmiot. Potem chłopiec ucałował matkę i niepewnym krokiem wszedł na ruchome schody.
Jonathan przepchnął się między ludźmi i podszedł do synka.
– Cześć, tato!
– Cześć, kolego! – powiedział i chwycił go w objęcia.
*
ONI
Madeline szybkim krokiem mijała wystawy butików strefy bezcłowej, wystukując na klawiaturze komórki prawie na ślepo odpowiedź Raphaëlowi. Jej narzeczony nadał już walizki, ale teraz stał w kolejce do punktu kontroli bezpieczeństwa. Madeline proponowała mu, żeby się spotkali w kafeterii.
– Tato, jestem trochę głodny. Czy możesz mi kupić panino? – spytał grzecznie Charly.
Przechodząc przez labirynt ze szkła i stali, który prowadził do strefy odlotów, Jonathan trzymał rękę na ramieniu Charly’ego. Nienawidził lotnisk, zwłaszcza w tym okresie roku – Boże Narodzenie i lotniska kojarzyły mu się z ponurymi okolicznościami, w których dwa lata wcześniej dowiedział się o zdradzie żony – ale, zadowolony ze spotkania z synkiem, chwycił dziecko w pasie i podniósł.
– Panino dla młodego człowieka, raz! – wykrzyknął, skręcając do kafeterii.
Stoliki w Bramie do Nieba, największej kafeterii terminalu, ustawione były wokół atrium, pośrodku którego znajdowała się szeroka lada pełna specjalności kulinarnych z różnych krajów.
Co mam wybrać, ciastko czekoladowe czy kawałek pizzy? – zastanawiała się Madeline, patrząc na bufet. To pewne, że najzdrowszy byłby jakiś owoc, ale była głodna jak wilk. Postawiła na tacy ciastko, lecz odłożyła je, gdy tylko odezwała się jej nowa komórkowa aplikacja Jiminy Cricket, podając liczbę kalorii. Zawiedziona, sięgnęła do wiklinowego kosza po jabłko, zamówiła herbatę z cytryną i podeszła do kasy.
Ciabatta, pesto, plasterki suszonych pomidorów w oliwie, szynka parmeńska i mozzarella – Charly miał pełne usta śliny, kiedy patrzył na swoją włoską kanapkę. Od małego towarzyszył ojcu na zapleczach restauracji, co rozwinęło w nim zamiłowanie do smacznego jedzenia i ciekawość odkrywania nowych smaków.
– Uważaj, nie wywróć jedzenia! – zwrócił mu uwagę Jonathan po zapłaceniu rachunku w kasie.
Chłopczyk kiwnął głową i zacisnął rączki na brzegu tacy, starając się utrzymać w równowadze butelkę wody i kanapkę.
W restauracji było pełno ludzi. Owalna sala miała przeszklone ściany, przez które rozciągał się widok bezpośrednio na pasy startowe.
– Tatusiu, gdzie siadamy? – spytał Charly, czując się zagubiony pośród tłumu podróżnych.
Jonathan popatrzył nerwowo na gęsty tłum przepychający się między krzesłami. Najwyraźniej nie było wolnych stolików. Jednak po chwili, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zwolnił się stolik tuż przy szklanej ścianie.
– Ster w prawo, majtku! – rzucił Jonathan, puszczając oko do syna.
Kiedy przyspieszył kroku, zadzwoniła jego komórka. Zawahał się. Jedną ręką ciągnął walizkę na kółkach, w drugiej trzymał tacę z jedzeniem. Spróbował niezręcznie wydobyć aparat z kieszeni marynarki, ale…
Ależ tłum! – zmartwiła się Madeline na widok przepełnionej restauracji. Chciała chwilę odpocząć przed lotem, a tu wszystkie stoliki zajęte!
Aj! – prawie krzyknęła, kiedy jakaś nastolatka, nie zważając na nic i na nikogo, nastąpiła jej na nogę i nawet nie przeprosiła.
Cholerna smarkata! – pomyślała, rzucając jej pełne nagany spojrzenie, na które dziewczyna odpowiedziała dyskretnie, acz jednoznacznie wystawionym w górę środkowym palcem. Madeline nie zdążyła się zdenerwować tym ordynarnym zachowaniem, bo w tej samej chwili zwolnił się stolik tuż przy szklanej ścianie. Przyspieszyła kroku, żeby zdobyć to cenne miejsce. Była zaledwie trzy metry od celu, kiedy z torebki dobiegł ją dźwięk wibrującej komórki. Och, nie teraz! – pomyślała. Postanowiła nie odbierać, ale potem zmieniła zdanie: to z pewnością Raphaël, który jej szuka. Niezręcznie chwyciła tacę jedną ręką i myśląc o tym, jak ciężki jest stojący na niej czajniczek