Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 15
– Uważasz, że nie podołasz wyzwaniu?
– Tego nie powiedziałem.
– Wystarczy, że o tym pomyślałeś. Ale to dobrze. Nie szukam oszołoma, który wierzy, że wszystko w życiu przychodzi łatwo. Potrzebuję kogoś podobnego do mnie. Kogoś, kto prowadzi biznes, żeby móc realizować to, na czym najbardziej mu zależy.
– To znaczy?
– Domyśl się.
Znów ten niepokojący uśmiech. Czy on wie coś, o czym nie powinien wiedzieć?
Nagle poczułem palącą potrzebę, żeby ponownie odezwać się do Chemika. Żeby dokończyć to, co zacząłem. Żeby posprzątać swoją kuwetę.
– Ze mną będziesz miał nieograniczone możliwości – powiedział Solski. – Zapewnię ci ochronę i praktycznie nieskończenie wysokie środki.
W tym momencie przestałem być pewny, o czym rozmawiamy. Przełknąłem głośno ślinę i wciągnąłem na twarz głupkowaty uśmiech.
– Twój szef pewnie już wie o naszej rozmowie. Powiedz mu, że rozważasz moją ofertę. W przeciwnym wypadku ci nie uwierzy. I zapewnij go, że pomożesz mu z tym przejęciem.
Skąd on to wie?
– Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie – kontynuował. – Potraktuj to jako zadanie rekrutacyjne.
Kiedy wyszedłem z jego biura, kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem, dlaczego wybrał akurat mnie. Nie wiedziałem, dlaczego odstawił tę szopkę z bentleyem pod Warsaw Spire. Nie wiedziałem, jak mógł się dowiedzieć o tym przejęciu i co go łączy ze Skodą. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim sądzić i czy powinienem się go obawiać.
Wiedziałem jedno: że muszę skontaktować się z Chemikiem.
* * *
Europeizację Warszawy najdobitniej widać w nocnych klubach. Dawniej wejść do lokali strzegli łysi faceci w czarnych koszulkach opinających nienaturalnie spuchnięte bicepsy; często tak naspidowani, że strach było koło nich przejść, żeby nie załapać się na niekontrolowaną erupcję agresji. Teraz zastąpili ich łysi faceci w garniturach. Znający podstawy angielskiego. Względnie kulturalni. Względnie uprzejmi. I względnie wyluzowani, co zawdzięczali głównie temu, że byli względnie mniej naćpani. A na pewno inaczej.
Maria i Oleg przyglądali się takiemu elegantowi, który zdrapywał pęcherze z nasterydowanego łapska, popijając napój białkowy i cierpliwie czekając na wieczorną szychtę. Chwilę wcześniej powiedział policjantom, aby usiedli w loży, a on zadzwoni po menedżera. Klub nazywał się Promenada (czyli tak jak wszystkie tego typu lokale) i mieścił się na Poznańskiej (czyli tam gdzie wszystkie lokale o podobnych nazwach). Składał się z kilku poziomów połączonych ze sobą wąskimi schodami, trzech sal tanecznych i kilkunastu lóż – zakątków, które z reguły zajmują chłopcy bawiący się na kawalerskim, dziewczyny świętujące panieński albo chłopcy i dziewczyny niemający lepszego pomysłu na przepuszczenie pieniędzy w weekend.
– Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się Oleg.
– Śmiało.
Maria siedziała przy barierkach, spoglądając z góry na kwadratowego ochroniarza i kwadratową salę taneczną, wyobrażając sobie, jak wypełnia ją pijana młodzież. Nie mogła dostrzec zakłopotania na twarzy Olega, próbującego wykrztusić pytanie, które od dawna chodziło mu po głowie.
– Jesteś lesbijką?
Odwróciła się w jego stronę.
– Sam na to wpadłeś czy ktoś ci powiedział?
– Wydedukowałem to.
– Z czego?
– No wiesz. Z twojego sposobu bycia. Z tego, że pracujesz w policji. Poza tym nosisz się dość… męsko.
Zaśmiała się.
– Nie jestem.
– Serio?
– Mam męża. Od dwudziestu lat. Nazywa się Piotr Łatwy. To dlatego nie przyjęłam jego nazwiska.
– Nie nosisz obrączki.
– Ostrożność zawodowa.
Oleg wyjątkowo wolno procesował te informacje. Musiał być mocno przekonany do swojej teorii.
– Macie dzieci? – zapytał. I żeby usprawiedliwić wścibstwo, dodał: – Ja mam dwoje. Igora i Darię. Trzynaście i jedenaście lat. Straszne urwisy.
– Nie mamy – powiedziała Maria. – Próbowaliśmy. Ale okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Słyszałeś o zespole policystycznych jajników? PCOS?
Oleg pokręcił głową.
– To rodzaj zaburzeń hormonalnych. Kobiety mają problemy z miesiączkowaniem, przybierają na wadze i obsypuje je trądzik. A przede wszystkim często nie są w stanie zajść w ciążę. Po długotrwałej terapii udało mi się wygrać z PCOS, ale nie zdołałam pozbyć się wszystkich kłopotów. W tym tego najważniejszego.
– Przykro mi.
– Rozważaliśmy adopcję, ale w końcu uznaliśmy, że jest nam dobrze tak, jak jest.
Przyglądając się Marii, Oleg zrozumiał, że nie powiedziała mu całej prawdy. I wcale nie miał jej tego za złe.
– Rzadko zdarzają nam się klienci o tej porze.
Ich rozważania przerwał rozweselony, mniej więcej trzydziestopięcioletni facet, który błyskawicznie wdrapywał się po schodach.
Menedżerowie klubów także się zmienili. Dawniej wyglądali tak, jakby się wyrwali z wiejskiej potupai albo z Kac Vegas. Razili pstrokacizną, złotymi bransoletkami i żelem, który litrami wylewali na łeb. Teraz niewiele się różnią od pracowników banków czy firm doradczych. Białe koszule, mokasyny, niezłe, a przynajmniej nieźle wyglądające zegarki. Pozwalają sobie tylko na ciut większą ekstrawagancję: kolorowe buty i rozpięty górny guzik koszuli. I na ciut więcej żelu.
– Pewnie rzadko zdarzają się też tacy klienci – rzuciła Maria, witając się z menedżerem. – Komisarz Maria Falk, a to starszy aspirant Oleg Gusiew.
– Ksawery Grochowski. Wcale nie tak rzadko. – Facet posłał policjantom szeroki uśmiech, klasnął w dłonie i przysiadł się do nich w loży. – W czym mogę pomóc?
– Szukamy tej dziewczyny. – Maria położyła zdjęcie na szklanym stoliku. – Nazywa się Renata Jaroszewicz. Wiemy, że często bywała w pańskim klubie.
Ksawery