Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki

Скачать книгу

sprzedaży i wiceprezesem korporacji. Jeszcze nie wiecie, że jestem także graczem. Albo inwestorem – nazwijcie to, jak chcecie. W każdym razie uwielbiam spekulować. Zabawiać się akcjami polskich i amerykańskich spółek. Szukać trendów, przecen, korekt. Śledzić, co się dzieje na NASDAQ i jak to się przekłada na Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie. Ale przede wszystkim uwielbiam wychwytywać z tych wszystkich komunikatów giełdowych, analiz i komentarzy to, co jest naprawdę istotne. Emocje. To z nich można się najwięcej dowiedzieć.

      Jak już się połapiecie w tych dziwnych nazwach i opcjach inwestycyjnych, to ten świat staje się dziecinnie prosty. Giełda nie polega na podglądaniu wykresów i wgryzaniu się w raporty kwartalne, ale sprowadza się do obserwowania życia najbardziej wpływowych tego świata. Zupełnie jak w jakimś reality show. W obiegu znajdują się bowiem nie walory spółek, tylko akcje właścicieli. To ich nerwy, nadzieje i sentymenty są przedmiotem spekulacji. To z nich trzeba umieć wyciągać wnioski. Gra na giełdzie przypomina wirtualny handel najbogatszymi ludźmi na Ziemi.

      Zabawa w inwestora i gromadzenie informacji na temat świata zajmują mi zwykle około trzech godzin, w trakcie których zjadam proste śniadanie i wypijam dwie następne kawy. Kiedy zaczyna się właściwy biurowy dzień i te wszystkie leniwe ćwoki dopiero ściągają śpiochy z oczu, ja jestem ostry jak brzytwa. Przygotowany, rozbudzony, doedukowany. Każdego z tych pajaców wyprzedzam o kilka długości. Mam pełny przegląd sytuacji, podczas gdy oni niefrasobliwie łykają nieuporządkowane strzępy wiedzy. Dlatego gdy dochodzi do konfrontacji, zgniatam ich błyskotliwością i erudycją.

      A teraz wyobraźcie sobie, że zdarza się to codziennie. Każdego poranka. W każdej rozmowie. Przyjemnie jest być tak cholernie dobrze zorganizowanym.

      Pewnie się zastanawiacie, dlaczego ten mądrala to wszystko opowiada. Czy z tej jednostajnej symfonii przechwałek wypłynie w końcu jakiś morał. A więc słuchajcie uważnie, drogie dzieci, bo nie będę się powtarzać.

      Otóż każdy popełnia błędy. Nawet ktoś taki jak ja.

      A wtedy robi się nieprzyjemnie.

      * * *

      Mój błąd miał jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Stroił się w ciuchy znalezione na promocjach w galeriach handlowych. Nosił fryzurę podobną do mojej, choć ze zdecydowanie mniej korzystnym efektem. Starał się nie zatruwać otoczenia negatywizmem, ale rzadko mu się to udawało.

      Mój błąd był kobietą.

      Mój błąd nazywał się Maria Falk. Komisarz Maria Falk.

      Jeśli chciała, potrafiła być piękną kobietą. Książkowo piękną. Miała symetryczną twarz, idealną cerę, duże oczy. Była szczupła i wysportowana. Tylko co z tego, skoro, po pierwsze, kompletnie nie zależało jej na tym, żeby faceci ślinili się na jej widok, a po drugie – nie miała w sobie za grosz seksapilu. Żadnej charakterystycznej cechy. Żadnego punktu zaczepienia, który by ją wyróżniał. Może z wyjątkiem zadziwiająco małych cycków i zadziwiająco płaskiego tyłka, lecz te działały wyłącznie na jej niekorzyść. Przypominała przez to modelkę po mastektomii.

      Kiedy ja zarabiałem pieniądze, Maria siedziała naprzeciwko swojego całkowitego przeciwieństwa: dwudziestoparoletniej laski, która wyglądała tak, jakby zerwała się z rury w nocnym klubie. Duży, wywalony na zewnątrz cyc, powiększone kwasem hialuronowym usta, farbowane blond loki. I jeszcze, kurwa, to imię: Mariola. Wprost stworzone dla dupy gangstera, na którego Maria zagięła parol.

      – Co by pani zrobiła na moim miejscu? – zapytała Mariola, pociągając nosem.

      – Na razie nic. – Maria miała głos adekwatny do wyglądu: zdecydowany i rzeczowy. Zimny. – Pani mąż dopiero trafił do aresztu. Jeszcze nie wiadomo, co się z nim stanie.

      – Jak to nie wiadomo?

      – Wszystko zależy od jakości dowodów i skuteczności prokuratora.

      – Przecież on zabił człowieka.

      – Zlecił zabójstwo. Do skazania jeszcze daleka droga. Nie chcę pani robić nadziei, bo już nieraz widziałam przypadki, w których tacy ludzie wychodzili na wolność.

      – To co ja mam, kurwa, zrobić?

      Dobre pytanie. Nawet ktoś tak rozgarnięty jak Maria nie znał odpowiedzi. Ta upierdliwa policjantka miała jedną paskudną cechę. Była empatyczna. Chorobliwie angażowała się w problemy swoich klientów i naprawdę próbowała je rozwiązać. Konstrukcja psychiczna nie pozwalała jej odpuścić. Zapomnieć o tych bezużytecznych larwach. Nawet jeśli wymagało to od niej użerania się z tępą siksą, która myślała, że jej książę na białym koniu, rypiący na boku dziesiątki takich jak ona, zarobił na jej efektowny apartament na Powiślu i luksusową betę, pracując w komisie samochodowym kumpla z podstawówki.

      – Jak dużo pani wie o interesach męża? – spytała Maria.

      – Niewiele. Nic mi nie mówił, a ja nie chciałam być wścibska.

      – Nie pytam, żeby wkleić pani współudział. Chcę tylko ocenić zagrożenie.

      Blondyna długo rozmyślała nad słowami Marii. W końcu bezradnie wzruszyła ramionami.

      – Podejrzewałam, że nie wszystko, co robi, jest legalne. Czasem przynosił do domu sporo pieniędzy w gotówce. Bywał podenerwowany. Słyszałam kilka rozmów, w których komuś groził. Ale nie miałam pojęcia, co robi ani z kim.

      Maria uważnie się jej przyglądała. Wierzyła, że dziewczyna mówi prawdę. Wierzyła w jej bezdenną głupotę.

      – Różnie układa się los takich kobiet – powiedziała. – Czasem dostają ochronę od kumpli swojego faceta i mogą dalej wieść dostatnie życie, jeżeli zagwarantują, że będą wiernie czekać na powrót ukochanego. Czasem trafiają pod skrzydła któregoś z jego kolegów. A czasem muszą wymyślić siebie na nowo. Znaleźć jakieś zajęcie. Pójść do pracy. – Spojrzała na kubek z misiem, z którego siksa popijała herbatkę owocową. – Pani w ogóle kiedyś pracowała?

      Dziewczyna pokiwała głową.

      – Byłam kelnerką w lokalu na Nowym Świecie. To tam poznałam Marcina.

      – Pomyślałabym o powrocie do tego zajęcia. Wydaje mi się, że ma pani… predyspozycje. Jakieś oszczędności?

      – Marcin co miesiąc przelewał mi pieniądze na życie. Zostało mi kilka tysięcy złotych.

      – To radzę je wypłacić, zanim ktoś się nimi zainteresuje, i wynająć jakąś kawalerkę. Najlepiej z dala od tego miejsca. Może nawet w innym mieście. To dobry moment, żeby się usamodzielnić. Zapomnieć o ostatnich paru latach i spróbować jeszcze raz wejść w dorosłość. Rozumie pani, o czym mówię?

      Ponownie pokiwała głową. Ale zupełnie bez przekonania.

      Kiedy Maria opuściła to urocze gniazdko urządzone za hajs z haraczy, prostytucji i cholera wie czego jeszcze, siarczyście zaklęła. Miała trzydzieści osiem lat. Niemal połowę życia spędziła w policji. Myślała, że widziała już wszystko – matki topiące noworodki, ojców gwałcących synów, nastoletnich nerdów mordujących

Скачать книгу