Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 6

Автор:
Серия:
Издательство:
Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki

Скачать книгу

Co sugerujesz? – zapytałem.

      Skoda rozłożył ręce. Cokolwiek zamierzał powiedzieć, nie przychodziło mu to łatwo.

      – Przydałoby się trochę powściągliwości – wykrztusił w końcu. – Przynajmniej na spotkaniach zarządu.

      – Jak mam to rozumieć?

      – Nawet jeśli jesteś bardziej utalentowany od pozostałych, mógłbyś tego tak ostentacyjnie nie okazywać. Wystarczy, że będziesz przychodził na czas. Mógłbyś także nie kłaść nóg na stole podczas spotkań. I trochę częściej zabierać głos, zamiast gapić się w telefon. Nie zrozum mnie źle. – Pochylił się do przodu. – Nie mam nic przeciwko tobie ani twojemu sposobowi bycia. Ale jako prezes zarządu muszę dbać o to, aby moi najbliżsi współpracownicy dobrze ze sobą żyli. Żeby się nie antagonizowali. To arcyważne zarówno dla mnie, jak i dla naszych właścicieli.

      No tak, Skoda sam by nie wpadł na taką gadkę. Tydzień temu był na spotkaniu w Londynie. Ktoś z centrali musiał zauważyć, że jest miękką fają, która pozwala sobie włazić na głowę. Być może usłyszał zawoalowaną groźbę, że jeśli nie stanie się prawdziwym przywódcą tej regionalnej pipidówy, to kimś go zastąpią. Na przykład kimś takim jak ja.

      – Rozumiem – powiedziałem. – Postaram się nad tym popracować.

      Postaram się. W wolnym tłumaczeniu: spierdalaj. Najlepiej w podskokach.

      Pożegnałem się i wyszedłem z biura. Wróciłem do siebie. Zamknąłem drzwi, żeby zrobić Skodzie na złość – od tygodni trąbi w firmowych newsletterach, że każdy członek zarządu jest otwarty dla innych pracowników, czego symbolem mają być otwarte drzwi do gabinetów. Czysty idiotyzm. Spojrzałem na zegarek. Jedenasta. Jeszcze dwie godziny i stąd spieprzam. Muszę się zwinąć, zanim miasto utonie w korkach. Kiedy jestem rozsierdzony, trudniej przychodzi mi przestawianie trybów. Czyli stawanie się tym drugim Kacprem.

      Tym, którego zdecydowanie bardziej lubię.

      * * *

      Zapalenie dziąseł. Paradontoza. Próchnica. Suchy zębodół. Nowotwór. Albo po prostu chujowa higiena.

      Maria Falk wielokrotnie się zastanawiała, dlaczego Wiesławowi Papszonowi tak cuchnie z ust. Skąd wzięła się ta cholerna halitoza, którą terroryzuje podwładnych. Czasem patrząc na jego gębę – sfatygowaną, przebarwioną i zdradzającą oznaki fatalnego prowadzenia – dochodziła do wniosku, że dziadyga po prostu nie myje zębów. A czasem myślała, że stopniowo i flegmatycznie rozpada się na jej oczach, a cuchnący oddech jest tylko jednym z etapów rozkładu.

      Tak czy inaczej, odruchowo się odsunęła, kiedy Papszon zbliżył się do biurka i położył na nim zdjęcie.

      – Nazywa się Renata Jaroszewicz – powiedział naczelnik. – Ma dwadzieścia dwa lata. Pochodzi z Łowicza. Studiuje etnologię i antropologię kulturową na Uniwersytecie Warszawskim. W porę się połapała, że nie będzie z tego roboty, dlatego od ponad roku pracuje jako specjalistka do spraw HR w Dangillu. Matka Renaty nie mogła się z nią skontaktować, więc w końcu zgłosiła zaginięcie. Dzisiaj udało się ustalić, że ostatni raz widziano ją pięć dni temu.

      Maria nabrała powietrza w płuca i pochyliła się nad biurkiem. Dziewczyna ze zdjęcia miała burzę blond włosów, szeroki uśmiech i cycki wylewające się z bluzki. Była jej doskonałym przeciwieństwem.

      – Ma faceta? – spytała.

      – Miała. Rozstali się miesiąc temu. Gość ma alibi: od dwóch tygodni przebywa na Helu. Podobno pływa na desce z nową dziewczyną, więc chyba nie przejął się rozstaniem.

      – Wrogowie?

      – Raczej nie. Była ciężko pracującą dziewczyną, która przyjechała do stolicy, żeby coś osiągnąć. Koleżanki wypowiadają się o niej wyłącznie pozytywnie. Lubi imprezować, ale podobno robi to z głową.

      – Gdzie ona mieszka?

      – Na Ochocie. Jej współlokatorki twierdzą, że nie wspominała o wakacyjnym wyjeździe. Poza tym nie zabrała z domu żadnych ciuchów ani kosmetyków.

      – Czyli według ciebie została uprowadzona?

      – Chuj wie. Ale twój nowy partner tak twierdzi.

      – A gdzie on jest?

      Kiedy wypowiedziała te słowa, rozległo się pukanie do drzwi. Chwilę później w biurze naczelnika pojawił się mniej więcej czterdziestoletni brunet z ogorzałą twarzą i niechlujną grzywką.

      – Poznaj starszego aspiranta Olega Gusiewa – powiedział Papszon. – To prawdopodobnie jedyny człowiek w tym kraju, który zrezygnował z piętnastu tysięcy złotych pensji, aby pracować w policji.

      – Oleg. – Brunet przywitał się z Marią, ściskając jej dłoń. – Nigdy tyle nie zarabiałem.

      – Kiedyś pracował jako informatyk, ale w pewnym momencie znudziło mu się klepanie kodu – wyjaśnił Papszon. – Dołączył do policji jako analityk. Z czasem zmienił specjalizację. Od kilku lat pracuje w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym.

      – A konkretnie od siedmiu. – Oleg uśmiechnął się do Marii. – Siedmiu miesięcy.

      – To mózgowiec – kontynuował Papszon, opowiadając o Olegu tak, jakby nie było go w pomieszczeniu. – Lubi cyferki i jest spostrzegawczy. Zauważył coś niepokojącego, co ma związek z tą dziewczyną. – Naczelnik wskazał palcem zdjęcie.

      Oleg usiadł na skrzypiącym krześle. Uśmiechnął się do Marii, ale jej surowe spojrzenie szybko starło mu uśmiech z gęby.

      – To nie pierwszy taki przypadek – wyjaśnił. – Od kilku lat w Warszawie znikają młode kobiety.

      – Co to znaczy, że znikają? – spytała Maria.

      – Przepadają jak kamień w wodę. Schemat zawsze jest taki sam. Zaginionymi są dwudziestoparoletnie blondynki, które przyjechały tu na studia. Żyjące w zupełnie normalny sposób: uczące się, pracujące, imprezujące. W pewnym momencie znikają bez śladu. Nikt nie wie kiedy, gdzie ani dlaczego.

      – Ile takich przypadków znalazłeś?

      – Trzy na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Renata Jaroszewicz jest czwarta.

      Maria zerknęła na Papszona.

      – Dlaczego o tym nie słyszałam?

      – Prawdopodobnie przez spychologię – wyjaśnił naczelnik. – Nie ma żadnych dowodów, że te dziewczyny zaginęły w Warszawie. Nie były tu zameldowane i często jeździły w rodzinne strony. Nikt nie potrafił jednoznacznie wskazać, gdzie urywają się ślady, a przez to nie było chętnych, aby zająć się tematem. A prawda jest taka, że dopóki nie ma trupa, trudno takiej sprawie nadać odpowiedni bieg.

      – Rodziny tych dziewczyn apelowały o pomoc, ale nie przebiły się ani w policji, ani w mediach – wyjaśnił Oleg. – Każda z tych

Скачать книгу