Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 9

Автор:
Серия:
Издательство:
Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki

Скачать книгу

To prawda, co mówił Papszon? O tobie i informatyce?

      – Zawsze lubiłem matmę i fizykę. A kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych po raz pierwszy zobaczyłem komputer, z miejsca się zakochałem. Dostałem się na informatykę na Politechnice Warszawskiej. Nauczyłem się programować. Chciałem pójść w ślady ojca i zostać przedsiębiorcą. Ale położyłem dwie firmy, jeszcze zanim zapanowała moda na start-upy. W końcu przełknąłem dumę i zdecydowałem się robić dla korpo.

      – Chyba nie wyszedłeś na tym źle.

      – Nie. To znaczy… – zawahał się – nie wyszedłem źle pod względem finansowym. Ale sama robota była nudna jak psia dupa. Poza tym nie wiem, czy się orientujesz, jak się traktuje informatyków w wielkich firmach, które nie wytwarzają oprogramowania czy elektroniki.

      – Nie mam pojęcia.

      – Jak podludzi. Małpki od pisania kodu albo reperowania komputerów. Być może wynika to z zawiści, w końcu zarabiamy więcej od większości pracowników. A może z przeświadczenia, że jesteśmy bandą zacofanych trolli, którzy słuchają Behemotha, śmieją się z nerdowskich żartów i nie zmieniają skarpetek.

      – A nie jesteście nerdami?

      – Niektórzy są. Ale nie ja.

      – A więc poszedłeś do policji, żeby odreagować?

      Oleg wzruszył ramionami.

      – Chyba można tak powiedzieć.

      Maria ponownie na niego zerknęła i posłała mu kolejny uśmiech. Znów współczujący. Znów przekraczający wszelkie normy.

      – To naprawdę chujowo wybrałeś.

      * * *

      Renulka też miała wybór.

      Gdyby pogodziła się z losem, pozwoliłbym jej w pełni korzystać z trzystu metrów kwadratowych moich podwarszawskich włości. Mogłaby wchodzić do kuchni, łazienki i salonu, używać siłowni, oglądać seriale na osiemdziesięciocalowej plazmie. Dałbym jej dostęp do każdego pomieszczenia, z moją sypialnią, z której nigdy nie korzystałem, włącznie. Ba, wręczyłbym jej klucze i pozwolił wychodzić na patio. Mogłaby wynieść leżaki przed dom, sączyć drinki z parasolką i łykać promienie intensywnego lipcowego słońca. Mi casa es su casa.

      Ale ona wolała urządzić dramę. Jak w horrorze klasy B. Zamiast seriali, opalania i drinków wybrała klaustrofobiczny pokój w piwnicy, sranie do wiadra i chłeptanie wody z wielkiej plastikowej michy. Jak pies. Jak suka.

      A wystarczyło przystać na moje warunki.

      Spojrzałem przez wizjer. Zwykle widzę przez niego uroczo spłakaną, skamlącą, prosząco-błagającą kobietę. Najczęściej blondynkę z okrągłymi niebieskimi oczami i sporymi cyckami – lubię laski w typie wiejskich dziewczyn. Błagającą, żebym jej nie bił. Nie gwałcił. Nie zabijał. Pozwalam im wyśpiewać kilka dekalogowych marzeń, pokwilić, porozpaczać, ponieważ lubię kontemplować ich histerię. Napawać się wyższością. Chłonąć tę jakże typową dla naszego społeczeństwa sytuację: przewagi mężczyzny nad kobietą, bogatego nad biedną, mądrego nad głupią.

      Ale Renulka nie histeryzowała, tylko spokojnie leżała na materacu. Była zatopiona we śnie. A przynajmniej w półśnie.

      Otworzyłem na oścież metalowe drzwi. Zanim Renulka się w pełni rozbudziła, przeciągnąłem szlauch z korytarza. Zanim się zorientowała w sytuacji, odkręciłem zamocowany przed wejściem kran. Zanim zaprotestowała, trysnąłem jej w twarz lodowatą wodą.

      Dopiero teraz zaczęła histeryzować. Zrobiłem z niej rozhisteryzowaną miss mokrego podkoszulka.

      Kiedy skończyłem, odłożyłem szlauch i wszedłem do nowego domu Renulki. Zbliżyłem się do niej. Ostrożnie, ponieważ nigdy nie wiadomo, na jaki pomysł wpadnie ktoś, kto wybrał odstręczającą norę zamiast drinków z parasolką. Ale ona nie była nastawiona wojowniczo. Zziębnięta i roztrzęsiona, z sutkami sterczącymi pod cienką koszulką, stała w kącie i obejmowała mokre ciało. Wyciągnąłem przed siebie rękę.

      – Połknij to – powiedziałem.

      Z przerażeniem spojrzała na garść tabletek, które ledwo zmieściłem w dłoni. Potem z przerażeniem zerknęła na mnie.

      – To dla twojego dobra. Wiem, co robię. Jestem lekarzem.

      Nie mam pojęcia, czy mi uwierzyła. Pewnie nie. Ale strach zwyciężył z wiarą.

      – Co to jest? – spytała, niepewnie sięgając po pigułki.

      – Klonazepam i tetrazepam. Na rozluźnienie i uspokojenie.

      Sam się zdziwiłem, że powiedziałem prawdę. Zapomniałem tylko wspomnieć, że dzięki mojemu panaceum stanie się bezwolną szmatą, z którą będę mógł robić, co mi się tylko zamarzy. No i nie dodałem, że będzie po tym miała przyjemną narkotyczną jazdę. A przynajmniej jazdę.

      – Popij – powiedziałem, wskazując miskę z wodą.

      Przez parę sekund ważyła tabletki w dłoni. Patrzyła to na nie, to na mnie. Miałem wrażenie, że za chwilę rzuci mi je w twarz. Ale w końcu wykonała moje polecenie. Przykucnęła obok miski, niezdarnie nabrała wody w drżącą dłoń i zaczęła łykać pigułki. Jedną po drugiej. Kiedy skończyła, podniosła się i wróciła do kąta. Niczym przecwelony więzień przywarła dupą do ściany.

      – Co zamierzasz ze mną zrobić? – zapytała, szczękając zębami.

      Uśmiechnąłem się.

      – Już ci mówiłem.

      To prawda, mówiłem. Każdej mówię. To taka niewinna gierka, podczas której staram się pobudzać zwoje mózgowe tych dziewczyn. Sprawdzać, czy ich receptory właściwie odbierają bodźce. I w jakim stopniu wykształcił się ich instynkt samozachowawczy.

      Znajduję moment, kiedy są w tłumie. To młode, zdrowe, imprezujące panny, więc z reguły nie ma z tym problemu. Podchodzę do nich od tyłu i wyszeptuję im do ucha swój plan; tak żeby tylko one mogły go usłyszeć. Odwracają się i ze zdziwieniem stwierdzają, że stoi za nimi dobrze wyglądający facet w drogich ciuchach, całkowicie trzeźwy, posyłający im uprzejme i niewinne spojrzenie. Są zbyt skonsternowane, żeby racjonalnie zareagować. Zwykle już na samym początku okazuje się, że ich instynkt samozachowawczy jest ułudą.

      W przypadku Renulki też tak było. Imprezowała nad Wisłą na jednej z barek. Kiedy już miała nieźle w czubie, dołączyła do tańczącego tłumu. Momentalnie oblepili ją faceci, zachwyceni widokiem jej podskakujących cycków. Ślinili się do niej. Posyłali uwodzicielskie – w ich mniemaniu – uśmiechy, jakby liczyli na to, że w odpowiedzi uklęknie i każdemu zrobi loda. Renulka czuła się adorowana i szczęśliwa. Jak księżniczka. Jak królowa balu. Była zbyt podekscytowana całą sytuacją, żeby zapowiedź śmierci padającą z ust przystojnego faceta potraktować jako coś więcej niż dziwaczny wytwór wyobraźni.

      Zanurkowałem

Скачать книгу