Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 5

Автор:
Серия:
Издательство:
Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki

Скачать книгу

dnia poczuł się poważnym gangusem i zlecił zabójstwo faceta, który mu bruździł. Że zdobędzie jakieś merkantylne uzasadnienie dla poświęcenia Marioli dwóch godzin. Ale jedyne, co uzyskała, to namiary na dobrego fryzjera na Pradze.

      Zjechała windą na parter i wyszła przed blok. Zatrzymała się. Obmacała kieszenie. Kilka lat temu rzuciła palenie, ale w takich momentach zawsze miała ochotę zajarać. Było to jak odruch Pawłowa. Tik, którego nie potrafiła się wyzbyć. Była o krok od wydębienia papierosa od jednego z przechodniów, gdy poczuła wibrowanie telefonu. Spojrzała na wyświetlacz. Wiesław Papszon, szef Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Jej szef.

      – Za piętnaście minut będę na komendzie – powiedziała na powitanie.

      – To dobrze – odparł zachrypniętym głosem Papszon. – Musisz kogoś poznać.

      – Kogo?

      – Nowego partnera.

      – Kiepsko sobie radzę z pracą zespołową.

      – Najwyższy czas to zmienić. Kroi się nowa sprawa i chcę, żebyś się tym zajęła. Razem z tym gościem.

      – Z kim? I co to za sprawa?

      – Przestań, kurwa, zadawać tyle pytań. Przyjedziesz, to się dowiesz.

      Maria pożądliwym wzrokiem odprowadziła dziewczynę z papierosem i ruszyła do samochodu.

      * * *

      W każdym korpo zarząd wygląda mniej więcej tak samo. Jest prezes, którego wszyscy nienawidzą. Jest wiceprezes, który włazi w dupę prezesowi, po cichu licząc na to, że kiedyś go wygryzie. I jest kilku wiceprezesów, których nikt w firmie nie zna i bez których spółka spokojnie mogłaby istnieć.

      Na szczęście nie zaliczam się do żadnej z tych kategorii.

      Dzięki temu, że prowadzę szkolenia, udzielam się w mediach, a przez pewien czas realizowałem całkiem popularny kanał na YouTubie, ludzie mnie kojarzą. Wiedzą, że dołączyłem do firmy pół roku temu, wnosząc do niej kaganek oświaty sprzedażowej i gigantyczne ego. Wiedzą, że mogę robić, co mi się żywnie podoba. Wiedzą, że zgarniam kupę szmalu, na który ich zdaniem nie zasługuję. Na ich miejscu też bym tak myślał.

      Kiedy już odwaliłem inwestycyjną prywatę, poszedłem na spotkanie z prezesem. Nazywam go Skodą. Bo jest jak Škoda (tak, ten producent samochodów). To niewyróżniający się niczym szczególnym czterdziestoparoletni Brytol. Gdyby nie równo przystrzyżona broda i wystylizowana grzywka, wyglądałby jak luj spod stadionu. Nie ubiera się jak szef regionalnego oddziału jednej z największych korporacji świata – w ciągu pół roku widziałem go w zaledwie czterech nędznych garniturach, pewnie kupionych na wyprzedaży w jakiejś sieciówce. Nie imponuje błyskotliwością, wiedzą ani charyzmą. Jest zupełnie nijaki. Jak Škoda.

      W dodatku to pierdolony neokolonialista. Mniejsza o to, że w ciągu pięciu lat, odkąd został wytransferowany z londyńskiej centrali Clouda na wschodnioeuropejskie wygwizdowo, nie nauczył się mówić po polsku. Prawdziwym problemem jest to, że próbuje to robić. Rozmawia ze swoimi podwładnymi łamaną polszczyzną, bo najwyraźniej uważa, że zatrudnieni przez niego Polacy są zacofani. Że wystarczy władać ułamkiem języka tych dzikusów, aby się z nimi w pełni porozumieć. Jaśnie, kurwa, pan. Miłościwie nam panujący przybysz zza morza.

      Na szczęście ze mną rozmawia po angielsku. Jedynie wita się po polsku.

      – Czeszc! – zatrzeszczał, kiedy wszedłem do jego gabinetu.

      Odpowiedziałem Skodzie zdawkowym uśmiechem, podałem mu grabę i usiadłem na skórzanej kanapie, na której podejmuje gości. Omiotłem wzrokiem jego biurko, żeby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Niedopita kawa mogła sugerować, że albo nie dał rady wlać w siebie czwartej tego dnia filiżanki, albo nie zdążył dopić pierwszej. Obstawiam to drugie.

      – Przygotowałem dla ciebie raport – oznajmiłem, kładąc kilkanaście spiętych zszywaczem kartek na niskim szklanym stoliku. – To sprzedażowe podsumowanie pierwszego półrocza.

      – Great! – ucieszył się Skoda. – Jakie są główne wnioski?

      – Tylko jeden. Jest dobrze. A nawet bardzo dobrze.

      Takie spotkania nazywa się ewaluacjami. Inaczej mówiąc: oceną roboty. Kogoś takiego jak Skoda interesują jedynie wyniki sprzedaży. Zagląda do excelowego arkusza i stwierdza, o ile wzrosła lub zmalała względem ostatniego kwartału czy roku. Dopiero potem się zastanawia – albo i nie – co o tym zadecydowało. Natomiast kogoś takiego jak ja sprzedaż gówno obchodzi. Liczy się tylko retencja wśród regionalnych szefów sprzedaży, czyli zdolność do zatrzymywania pracowników. Jeżeli retencja jest wysoka, to znaczy, że ludzie wierzą w Kacpra Bergera. Wpatrują się w niego jak w obrazek. Traktują jak sprzedażowego guru.

      Pewnie są ważniejsze wskaźniki efektywności mojej pracy, ale ten jest niewątpliwie kluczowy dla mojego ego.

      – W pierwszym półroczu sprzedaż wzrosła o jedenaście procent rok do roku. Szczególnie cieszy dodatni wynik w segmencie enterprise, który przez kilka poprzednich kwartałów malał. Poza tym udało mi się rozruszać kategorie produktowe, które do tej pory były dla naszych handlowców czarną magią. I to redukując łączny koszt funkcjonowania całej struktury sprzedażowej o pięć procent.

      Żeby była jasność: nie mam pojęcia, czy to, co mówię, jest prawdą. Nie przygotowałem tego raportu (na tym stanowisku każdy ma jakiegoś przydupasa). Nawet go nie przeczytałem, a jedynie przekartkowałem, żeby pi razy drzwi wiedzieć, co tam jest. Wyłapałem kilka liczb, którymi teraz rzucam z pamięci. I wiecie co? To w zupełności wystarczy. Skoda nigdy nie zajrzy do tego raportu.

      – Zajebiszcze! – stwierdził, ponownie kalecząc polski. – Choć muszę ci powiedzieć, że w ogóle nie jestem zaskoczony. Pokładałem w tobie spore nadzieje, bo wiedziałem, że dasz radę.

      To fakt, wiedział. W przeciwnym wypadku nie zgodziłby się na moje warunki. Bańka rocznie. Zarabiam sporo więcej od jego giermka i niewiele mniej od samego Skody. A jeśli doliczyć wszystkie bonusy, być może nawet go przerastam.

      – Dobrze ci tutaj? – zapytał.

      – Nie narzekam.

      – Tylko tyle? Nie narzekam?

      – Nie chcę popadać w hurraoptymizm. Pół roku to niewiele czasu. Po pół roku rzeczy lubią się zacząć pieprzyć.

      Mówię to, co Skoda chce usłyszeć. Że żaden ze mnie zadowolony z siebie fafarafa. Że nie zamierzam kozaczyć, tylko ciężko pracować. Że wiążę z tą firmą wielkie nadzieje. Wszystko oczywiście jest nieprawdą.

      – To fakt. – Skoda pogładził się po równo przystrzyżonej brodzie. – Twoje przyjście było sporym wydarzeniem w Cloudzie. Wjechałeś do firmy jak bohater komiksu Marvela.

      Zaśmiał się, a ja razem z nim.

      – Jestem sprzedawcą – powiedziałem. – Lubię efektowne wejścia.

      – I dobrze. Cieszę

Скачать книгу