Hotel 69. Sonia Rosa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hotel 69 - Sonia Rosa страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Hotel 69 - Sonia Rosa

Скачать книгу

i przetarła zaparowane lustro.

      Stał tuż za nią, a widok, który wyłonił się z zamglonej tafli, sprawił, że poczuł się staro. Czerwony na twarzy, grubo ponad czterdziestoletni, z wyraźnymi zakolami i wałkami tłuszczu w pasie pasował do niej jak wół do karocy. A jednak nadal z nim sypiała. „Dla prezentów, które jej sprawiam? Tych paru stówek, które dopłacam do jej czynszu? A może jednak coś we mnie widzi?” – zastanawiał się, przeczesując palcami rzedniejące ciemnobrązowe włosy. Może znaczył dla niej więcej, niż mógłby podejrzewać?

      – No już, chyba się nie gniewasz? – Uśmiechnęła się kokieteryjnie i posłała mu zalotne spojrzenie. – To było tylko kilka razy, z kolegą z roku.

      – Znam go? – wychrypiał, a zazdrość dosłownie odebrała mu dech.

      A może to był zawał? Ostatnio ciągle bolało go za mostkiem. Ale nie, bez paniki. Nie jest aż tak stary.

      – Maćka? Nie, nie znasz. – Justyna ujęła w dłoń jego penisa i pieściła go, dopóki się nie uniósł. – Masz ochotę na kolejny raz?

      – Powinienem już iść – powiedział, wciąż jeszcze urażony, ale kiedy uklękła i wzięła go do ust, po prostu dał się ponieść chwili.

      * * *

      Drugi raz zaliczyli na łazienkowej podłodze. Później zamówił do pokoju szampana i zlizywał chłodny napój z jej drobnych dziewczęcych piersi, podczas gdy w tle znowu rozdzwonił się jego telefon.

      – Chyba mnie zaraz trafi od tej idiotycznej muzyczki! – Justyna odtrąciła jego dłoń, zerwała się z łóżka, sięgnęła do kieszeni jego płaszcza i wróciła z komórką w dłoni. – Odbierz! Przecież ona nie przestanie, dopóki się nie zameldujesz! – syknęła.

      Nie spodobał mu się ton jej głosu, nigdy wcześniej tak do niego nie mówiła. Ale to był wieczór samych niespodzianek i gry w otwarte karty. „Więc ten smarkacz ma na imię Maciek” – pomyślał, starając się zapomnieć o gnojku posuwającym jego kobietę. Choć od lat był żonaty, tak właśnie myślał o Justynie. Jego kobieta…

      Dzwoniła córka. Spodziewał się telefonu od żony, ale nie. Tym razem odezwała się do niego Karola.

      – Tato? Dzwonię i dzwonię! – Jego jedynaczka zaczęła od wyrzutu. – Gdzie ty jesteś?

      – Załatwiam coś. Co się dzieje, pączusiu?

      – Prosiłam cię już chyba, żebyś tak do mnie nie mówił?! – parsknęła rozeźlona Karolina. – Miałeś odebrać mamę ze szpitala, zapomniałeś?

      „Kurwa” – zaklął w duchu, w panice siadając na łóżku.

      – To dziś?

      – Tak, to dziś! Przez ciebie musiałam się urwać z wykładów, żeby po nią jechać. Źle się czuła, a ty…

      – Przepraszam, kochanie. Coś mi wypadło.

      – Niby co?

      – Spotkanie. Ale niedługo będę w domu – obiecał.

      – Okay – mruknęła Karolina i rozłączyła się bez pożegnania.

      – Muszę jechać.

      – Żonka? – zapytała Justyna kąśliwym tonem, którego też nigdy wcześniej u niej nie słyszał.

      – Nieważne – uciął dyskusję.

      – Nieważne?! Tak teraz ze mną rozmawiasz?! – podniosła głos.

      – Justa, proszę cię… Nie teraz.

      – A kiedy?

      – Nie psujmy tego popołudnia. Przecież było miło. Ekskluzywny hotel, szampan, świetny seks. Dobrze nam razem, po co to psuć? – Zakładając koszulę, usiłował jednocześnie udobruchać kochankę.

      – Myślałam, że zostaniesz na noc. Sama mam tu spać?

      – A czemu nie? Wyśpisz się, odpoczniesz. – Konrad pochylił się nad leżącą na łóżku dziewczyną i pocałował ją w usta. – Uwielbiam cię, przecież wiesz. Nie psujmy tego – poprosił.

      Nie odpowiedziała. Uniosła się na łokciu i sięgnęła po jedną z czekoladek, które dla niej kupił.

      – Zadzwonię – obiecał, zakładając spodnie.

      W windzie zdał sobie sprawę, że ma wilgotne włosy i ślad jej ciemnopomarańczowej szminki na kołnierzyku nowej koszuli. „Kurwa – znów zaklął w duchu. – Powinienem to zakończyć. Teraz, zaraz, natychmiast. Barbara jest przecież ciężko chora, a Karolina…”. Na myśl o córce skurczył mu się żołądek. Co, jeśli kiedyś się dowie? Jak zniesie wieść, że miesiącami sypiał z jej najlepszą przyjaciółką? Znienawidzi go? A może będzie to miała gdzieś? Młodzi tyle teraz mówią o tolerancji, wolności, przypadkowym seksie. „Może nawet ją to rozbawi” – pocieszył się, chociaż w głębi serca przecież wiedział, że córka nigdy by mu tego nie wybaczyła.

      Justyna… Jego pracownia cukiernicza robiła imponujący piętrowy tort na jej osiemnastkę. Poderwał ją, kiedy przyszła go odebrać. Piękna, młoda i szczupła, nieskalana upływem czasu, marnymi życiowymi wyborami i przeżerającym jej wnętrzności rakiem. Łatwo mu poszło wyciągnięcie od niej numeru telefonu, sam się nawet zdziwił, że tak szybko udało mu się zaprosić ją na randkę. A później było kilka miesięcy fantastycznego zmysłowego seksu, ukradkowe spotkania w hotelach na mieście i jego rosnąca obsesja na punkcie jej jędrnego, nieskazitelnego ciała, przy którym widoczne rozstępy, wyraźnie obwisłe piersi i siwiejące skronie Barbary wydawały mu się niemal groteskowe. I oto był. Czterdziestoośmioletni smarkacz, który stracił głowę dla świeżo upieczonej osiemnastki. Kłamliwy, egoistyczny stary satyr, który wpadał z wizytą na cuchnącą odorem przemijania onkologię prosto z ramion pachnącej wiosną życia kochanki. Skurwysyn. Tak, ostatnio często tak o sobie myślał, jednak to, co dała mu Justyna, wygrywało z każdym moralnym dylematem. Jej nagie piersi, ponętna, starannie przycięta kępka jasnych włosów na wzgórku łonowym, zapach jej ciała, miękkość włosów i warg. Zabiłby, gdyby musiał, dla kolejnej nocy z nią. Umarłby, gdyby musiał, dla ostatniego pocałunku. Nie, to nie była miłość. Ogarnęła go chuć.

      Idąc do samochodu, przez chwilę pomyślał o więdnącej w oczach, tracącej włosy żonie, ale szybko wrócił myślami do Justyny. Dwa dni wcześniej spotkali się w Gdyni, na obrzeżach trójmiejskiego parku krajobrazowego, gdzie zerżnął ją w kupionej niedawno i pachnącej świeżą skórą terenówce, a później pstryknął fotkę jej piersi i dał dziewczynie siedem stówek, których zabrakło jej do czynszu. Czasem, kiedy przypominał sobie, z jaką łatwością ona bierze od niego kasę, jak żarłocznie po nią sięga, myślał, że może się mylił. Może nie była tak niewinna, jaką chciałby ją widzieć? Ale wtedy dzwoniła albo posyłała mu jedną z tych cudownie zmysłowych, przesyconych erotyzmem roznegliżowanych fotek, a on myślał tylko o tym, że niedługo znowu się spotkają. Była jego. Jego kobieta. Nie, nie zostawi jej, niby czemu miałby to zrobić? Dopóki go chciała, dopóki znajdowała dla

Скачать книгу