Hotel 69. Sonia Rosa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hotel 69 - Sonia Rosa страница 15
8.
Sopot, maj 2019
Marcel Lewandowski siedział przed starym komputerem, który udało mu się okazyjnie kupić od kumpla, i przeglądał artykuł o gdańskiej Górze Gradowej. W liceum razem ze swoją pierwszą dziewczyną wybierali się tam czasem na wagary, ale nie miał pojęcia, że przed drugą wojną funkcjonowała tam miejska kostnica. Czytał właśnie o tym, jak transportowano ciała bezpośrednio do Galerii Strzeleckiej, kiedy usłyszał charakterystyczny dźwięk uderzania młotkiem w kaloryfer.
– Marcel? Marcel! – Głos matki dochodził z półpiętra, tym razem nie poprzestała na sygnałach dźwiękowych, którymi miała zwyczaj go wzywać, ale musiała wdrapać się na schody.
– Idę! – odkrzyknął, wstając zza biurka. – Co się dzieje? Źle się czujesz? – zapytał, kiedy podszedł do stojącej na półpiętrze matki.
– Coś chyba porobiłam z pilotem, zmieniłam kanał i nie umiem wrócić na TVN.
– Zaraz to ustawię. – Marcel ruszył za matką do salonu i przełączył plazmę na jej ulubioną stację.
– No, widzisz, ty tak od razu, a ja nie umiałam – rzuciła starsza kobieta płaczliwym tonem.
– Każdy ma swoje talenty. – Lewandowski pogłaskał matkę po drobnych, lekko przygarbionych plecach i wręczył jej pilot. – Tylko niczego nie zmieniaj, nawet kiedy będą reklamy – pouczył ją z nadzieją, że dzięki temu będzie miał chociaż z godzinkę spokoju.
Zanim wrócił na pięterko, wyjął z lodówki pepsi i nałożył sobie na talerz solidną porcję sałatki. Później pobieżnie doczytał artykuł, wyłączył komputer, dopił napój, rozebrał się do naga i sięgnął po telefon. Weronika odebrała już po drugim dzwonku i przeszło mu przez myśl, że podobnie jak on przez cały dzień czekała na ich cowieczorną rozmowę.
– Cześć, króliczku – powitał ją, kiedy odebrała.
– Cześć, żołnierzu – wymruczała do słuchawki.
Lubił jej głos. Brzmiał aksamitnie, zmysłowo i kusząco, a to była w jego uszach bardzo obiecująca mieszanka.
– Jak ci mija wieczór? – zapytał.
– Myślę o tobie.
– Naga i rozpalona?
– Naga i napalona – powiedziała i oboje się roześmiali.
– Co dziś masz na sobie? – Marcel wygodniej umościł się w fotelu i zerknął w stronę drzwi, jakby się bał, że w progu pojawi się matka.
Wcześniej co prawda przystawił do nich krzesło, podpierając gałkę jego oparciem, ale i tak nasłuchiwał, czy staruszka nie wdrapuje się po stromych schodach.
– Koronkowe majteczki i skarpetki w lizaki.
– W lizaki? – Zaśmiał się.
– W takie świąteczne. Wiesz, w te czerwono-białe laski z zakrzywionymi końcówkami.
– Laskę to mogłabyś mi zrobić – szepnął do telefonu, a ona perliście się roześmiała. – Mówię serio, musimy się w końcu spotkać. To już ponad osiem miesięcy, a ty…
– Nie jestem gotowa, mówiłam ci – weszła mu w słowo, a jej głos nagle spoważniał i mocno się ochłodził.
– Nie każdy facet jest takim dupkiem, jak twój były. Ja nigdy bym cię nie uderzył i nigdy w żaden sposób nie skrzywdził.
– Marcel, nie jestem gotowa – powtórzyła z naciskiem.
– Okay, jak wolisz – mruknął, ale chociaż chwilę później ona zaczęła szczebiotać coś o tym, jak leży na łóżku, pieści się i o nim myśli, jego dobry nastrój trafił szlag.
Rozłączył się, kiedy matka znowu zaczęła stukać młotkiem w kaloryfer.
– Odezwę się jutro – obiecał tylko i nie czekając na jej odpowiedź, przerwał połączenie.
Kiedy ubrał bawełniane krótkie spodenki, które lubił nosić po domu, w pośpiechu założył podkoszulek i zszedł na dół, starsza pani poklepała dłonią puste miejsce na sofie i zachęciła go, żeby usiadł obok.
– Zaraz będą mówić o tym pedofilu, który molestował niepełnosprawne dziewczynki, siadaj!
– O tym księdzu? – rzucił złośliwym tonem, a matka, która nienawidziła każdej, najmniejszej nawet krytyki Kościoła, syknęła, że to żaden ksiądz, tylko nauczyciel z Warszawy.
– Siadaj, ostatnio nigdy nie masz dla mnie czasu. – Matka wyraźnie nalegała, więc dla świętego spokoju zwalił się na sofę i chociaż nie miał na to najmniejszej ochoty, obejrzał z nią połowę programu.
Zasnęła podczas reklam, co wykorzystał na pospieszną i bezszelestną ewakuację na górę. Na pięterku, w swoim niewielkim, zabałaganionym pokoju, rozwalił się na łóżku i bezczynnie gapiąc się w ścianę, pomyślał, że jego życie to jakaś kompletna porażka, czeski film normalnie. Za kilka miesięcy stuknie mu czterdziestka i grzecznie mieszka z mamusią, zmieniając jej kanały w TV i robiąc staruszce kolacje. W sumie nie mógł narzekać, bo sam sobie nagrabił, kiedy tuż po rozwodzie narobił sobie hazardowych długów, które do dziś spłacał. Później była tułaczka po domach kumpli, coraz większe problemy finansowe, aż w końcu wylądował na pięterku u matki, czując się czasem tak, jakby znowu miał szesnaście lat i szlaban na dorosłe życie. Jako szef ochrony pięciogwiazdkowego hotelu zarabiał całkiem przyzwoicie, ale długi, które narosły, w połączeniu z alimentami na synów sprawiły, że ciągle brakowało mu kasy, a o samotnym wynajmie mieszkania mógł na razie zapomnieć. Zwłaszcza w Trójmieście, gdzie ceny bywały kosmiczne.
* * *
Weronika zadzwoniła po dwudziestej drugiej, kiedy gapił się w ścianę, myśląc o zaległych alimentach.
– Możesz rozmawiać? – zapytała cicho.
– Jasne – mruknął, chociaż nagle stracił ochotę na kontynuowanie tej ewidentnie zmierzającej donikąd znajomości.
Poznali się w sieci. Pisała, że jest samotna i świeżo po rozwodzie. On był wtedy w podobnej sytuacji i nagle zaczęli się sobie zwierzać. Kiedy wysłała mu zdjęcie, mocno się zauroczył. Drobna, jasnowłosa i kokieteryjnie uśmiechnięta, była dokładnie w jego typie. Tego samego dnia dała mu swój numer i wysłała dwie odważne fotki swoich nagich piersi. Od tamtej pory rozmawiali każdego wieczoru. Nawet jeśli był w pracy, zawsze znajdował chwilę,