Hotel 69. Sonia Rosa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hotel 69 - Sonia Rosa страница 13

Автор:
Серия:
Издательство:
Hotel 69 - Sonia Rosa

Скачать книгу

sukienkę Iwony i pieszcząc jej pośladki przez cienki materiał koronkowych majtek, dodał, że mu się śniła. – Robiłaś mi loda przy fontannie Neptuna. Klęczałaś przede mną naga, w padającym śniegu, a tłum turystów pstrykał nam fotki.

      – Marzyciel – parsknęła, rozpinając klamrę od jego paska.

      Tym razem wziął ją na stojąco, w wąskim korytarzu przy frontowych drzwiach, a kiedy skończyli, długo ją do siebie tulił.

      – Przepraszam, że mówię ci o tym teraz, ale w końcu i tak musielibyśmy porozmawiać. Alicja jest w ciąży – powiedział, kiedy poprawiała sukienkę. – I tym razem wygląda na to, że ją donosi.

      – Co? – Iwona znieruchomiała, z podniesionymi z podłogi majtkami w ręku. – O czym ty mówisz, Piotr?

      – Mówię, że nie możemy dłużej tego ciągnąć. Moja żona jest w ciąży, a ja…

      Nagle zrozumiała. Prawda była tak szokująca, że aż zabrakło jej tchu.

      – Wiedziałeś o tym od dawna, prawda?! Przychodziłeś tu i rżnąłeś mnie, wiedząc, że ona nosi twoje dziecko i nigdy jej dla mnie nie zostawisz!

      – Nigdy ci tego nie obiecywałem, Iwona – powiedział cicho Piotr. – Pójdę już.

      – Pójdziesz już?! Jasne, idź już! Wypierdalaj, wynoś się, chuju złamany! Kurwa, jaka ja byłam głupia, że kiedykolwiek ci ufałam! Który to miesiąc, co?! Czwarty?! Piąty?!

      – Szósty – powiedział, zanim złapał za klamkę i bez słowa wyszedł z jej domu.

      – Szósty? – wykrztusiła, chociaż on był już na zewnątrz.

      Zatrzasnęła za nim drzwi i z płaczem opadła na schody. Idiotka! Pieprzona, skończona idiotka! Myślała, że traci nią zainteresowanie, bo wpadła mu w oko inna, ale on wił ciepłe gniazdko ze swoją przeklętą żoną! To dlatego Alicja wydawała jej się grubsza i dziwnie opuchnięta na twarzy, kiedy ostatnio w przelocie ją widziała. Była w ciąży…

      – Nie daruję ci tego, gnojku! Tego jednego ci, chuju, nie wybaczę! – syknęła.

      7.

      Pokój 117

      Konrad uwielbiał, kiedy go rozbierała. Jego żona nie robiła tego nigdy, nawet w pierwszych latach ich małżeństwa, za to Justyna… Jej palce były szczupłe i zwinne, stworzone do pieszczot. Najpierw ściągała mu marynarkę, gładząc jego ramiona i tors poprzez materiał prążkowanej maklerskiej koszuli, którą sprawił sobie specjalnie dla niej, razem z kilkoma innymi eleganckimi ciuchami. Później guzik po guziku rozpinała mu koszulę, a opuszki jej palców muskały jego nagą skórę, obiecując słodki ciąg dalszy. Sięgając do metalowej klamry paska, zawsze wymownie patrzyła mu w oczy, a on myślał już tylko o tym, że za chwilę w nią wejdzie. Kiedy zdejmowała mu bokserki, z trudem powstrzymywał się, żeby nie zedrzeć z niej sukienki i nie rzucić jej na łóżko, gdzie wciśnięta policzkiem w poduszkę, oddałaby mu się z kusząco wypiętymi pośladkami i rozsypanymi wokół głowy jasnymi włosami. Ale nie… Lubiła, kiedy celebrowali każdą chwilę, kochała doprowadzać go na sam skraj pożądania, tam, gdzie oczy dosłownie przesłaniała mu czerwona mgła pulsującej w dole brzucha żądzy. Dlatego pozwalał jej w nieskończoność przedłużać tę chwilę, czerpać rozkosz z jego niecierpliwości, drażnić się z nim.

      Kiedy zdjęła z niego wszystko, włącznie z nowym zegarkiem – prezentem od żony, uśmiechnęła się leciutko, samymi kącikami warg, i zaczęła rozpinać kwiecistą sukienkę. Nie spuszczając wzroku z kochanki, Konrad usiadł na skraju szerokiego hotelowego łóżka i przyglądał się, jak zmysłowo kołysząc biodrami, Justyna zsuwa z bioder cienkie czarne rajstopy. Była całkiem naga, kiedy w kieszeni wiszącego przy drzwiach płaszcza rozdzwoniła się jego komórka.

      – Kurwa – zaklął pod nosem.

      – Odbierz – zachęciła go.

      – Nie chcę.

      – Odbierz, to żaden problem. Przecież oboje wiemy, kto dzwoni. – Justyna wzruszyła ramionami i lekko się skrzywiła, jakby myśl o jego żonie, bezwiednie wcinającej się w ich słodkie hotelowe sam na sam, zabolała ją fizycznie.

      Telefon wciąż dzwonił, bezdusznie i irytująco natarczywy, ale Konrad postanowił go zignorować.

      – Chodź tutaj – poprosił, wyciągając do niej ręce.

      Chwilę później całował jej nagie piersi i błądził rękoma po krągłych, miękkich pośladkach dziewczyny, ugniatając je niczym wyłożone na stolnicę ciasto. Kiedy włożył w nią palec, cichutko jęknęła i przez dłuższą chwilę pozwoliła się pieścić. W końcu wdrapała się na łóżko i usiadła na jego kolanach.

      – Pieprz mnie. Wyruchaj mnie tak, żebym jutro nie mogła chodzić – szepnęła mu na ucho, zanim leciutko przygryzła jego płatek.

      Skrzywił się. Nigdy wcześniej nie była wulgarna, a on uwielbiał w niej tę słodką dziewczęcą niewinność. Szybko jednak przestał o tym myśleć. Kochali się gwałtownie i zaskakująco dziko, jakby nagle odkryli, że seks to nie tylko czułe pocałunki i delikatne muśnięcia warg, ale mroczna, nieodkryta przez nich kraina, w którą właśnie po raz pierwszy wspólnie się zagłębiali. Kiedy kilka miesięcy wcześniej odebrał jej dziewictwo, postępował z nią niczym z kruchą porcelanową lalką. Nagle zdał sobie jednak sprawę, że jego niewinna piękność przeszła jakąś zaskakującą metamorfozę, zapragnęła czegoś więcej. Kończąc w niej, pomyślał, że mógłby to być ostatni dzień jego życia i umarłby najszczęśliwszy z wszystkich ludzi na ziemi. Z nią w ramionach, nagi, rozpalony żądzą, z zapachem jej piżmowych perfum unoszących się wokół ich głów. Wtedy ześlizgnęła mu się z kolan, pocałowała go w czubek głowy i naga ruszyła w stronę łazienki.

      Tkwiła po szyję w pachnącej wanilią pianie, kiedy do niej dołączył, rozchlapując wodę na ozdobne czarno-złote płytki łazienkowej podłogi.

      – Lubię, kiedy mnie tu zabierasz. Nigdy wcześniej nie bywałam w takich eleganckich miejscach. – Uśmiechnęła się do niego. – Czuję się jak gwiazda.

      – Jesteś gwiazdą – powiedział.

      I chociaż czuł, że zabrzmiało to wyjątkowo banalnie, niemal żałośnie, dla niego była teraz niemal boginią. Kąpiel była gorąca, zbyt gorąca jak dla niego. Ale tkwił w niej, dopóki ona szczebiotała mu gdzieś nad uchem, opowiadając mu o nudnym popołudniu w domu babci i wizycie nielubianej sąsiadki. W końcu wstała, wynurzyła się z wody i sięgnęła po jeden z puchatych ręczników.

      – Posmaruj mi plecy – poprosiła, otwierając leżącą przy umywalce buteleczkę balsamu do ciała. – A później jeszcze raz mnie zerżnij – zażądała, a on ponownie się skrzywił. – Co? Zniesmaczyłam cię? – Roześmiała się, osuszając ręcznikiem kręcone ciemnoblond włosy.

      Wcześniej tak nie mówiła, była zupełnie inna. Niewinna, uległa, cicha. Teraz pokazała pazury.

      – Zmieniłaś się… Spałaś z kimś ostatnio? Nie jestem już jedyny, prawda?

Скачать книгу