Hotel 69. Sonia Rosa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hotel 69 - Sonia Rosa страница 8

Автор:
Серия:
Издательство:
Hotel 69 - Sonia Rosa

Скачать книгу

i łaskawie postanowiłeś wynagrodzić błyskotką, zanim wyjedziesz! – krzyknęła.

      – Ty mówisz serio?! Uraziłem cię, bo kupiłem ci kolczyki od Cartiera?! – Alexa naprawdę mocno zszokował jej wybuch i skumulowane w tych kilku zdaniach wulgaryzmy, których dotąd używała dość rzadko.

      – Właśnie, od Cartiera! Nawet teraz musiałeś to podkreślić!

      – Przecież to ty zaczęłaś temat! – wygarnął jej.

      – Zabieraj to! – Cisnęła w niego puzderkiem, które upadło na przybrudzony keczupem kuchenny dywanik.

      Nie odpowiedział i bez słowa pożegnania ruszył w stronę drzwi. Dogoniła go przy wyjściu.

      – Zabieraj te swoje błyskotki! – syknęła, wciskając mu w dłoń aksamitne puzderko.

      – Pieprzone feministki! – rzucił przez zęby, chowając biżuterię do kieszeni.

      Zatrzasnęła za nim drzwi. Gwałtownie, z furią. Miał ochotę załomotać w nie pięściami i walić w drewno, dopóki dziewczyna mu nie otworzy. A później jeszcze raz ją zerżnąć i włożyć w jej uszy te cholerne kolczyki. Ale tylko rąbnął pięścią w ścianę i zbiegł na parter, wściekły i upokorzony, zastanawiając się, jak to się stało, że po kilku tygodniach sympatycznego romansu właśnie rozstali się w gniewie?

      * * *

      Na Wilanów wrócił poirytowany, a widok Anniki, która rozgrzebała trzy spakowane dzień wcześniej walizki, do reszty podniósł mu ciśnienie.

      – Co ty odpierdalasz? – warknął.

      – Szukam czegoś, chyba widzisz. – Narzeczona, zajęta przegrzebywaniem ciuchów, nawet na niego nie spojrzała.

      – Czego? Stringi na tyłku masz, kieckę też! To już było spakowane!

      – Odwal się, co?! – krzyknęła.

      Chwilę później z malującą się na twarzy wściekłością odepchnęła go, kiedy chciał ją złapać za rękę i wybiegła z pokoju.

      Alexander usiadł na sofie i rozejrzał się po olbrzymim salonie. Nigdy nie lubił tego apartamentu, był dla niego zbyt kiczowaty. Kryształowe żyrandole, obrazy ze złoconymi ramami i cały ten glamour tylko go drażniły. On wolałby minimalizm, ale Annika zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia i dosłownie wybłagała go, żeby wynajęli te dwieście metrów kiczu, złoceń, lustrzanych tafli i pieprzonych frędzli. Na szczęście czekała ich wyprowadzka, a penthouse w Hotelu 69 urządzony był w nieco bardziej stonowanym stylu.

      – Zamów pizzę! – krzyknęła z głębi mieszkania Annika, a on uśmiechnął się pod nosem.

      Zawsze taka była. Wściekała się na niego, trzaskała drzwiami, klęła po szwedzku albo rzucała w niego czym popadnie, a minutę później jak gdyby nigdy nic cała złość dosłownie z niej wyparowywała.

      – Pepperoni czy Palermo? – zapytał, wchodząc do olbrzymiej, urządzonej w stalowo szarych tonacjach kuchni.

      – Hawajską – powiedziała, przyglądając się swoim paznokciom.

      – Przepraszam, byłem chamski. – Przyciągnął ją do siebie i pocałował w czubek nosa. – To dla ciebie. – Alexander wyjął z kieszeni skórzanej kurtki aksamitne puzderko z logo Cartiera i położył je na trawertynowym kuchennym blacie. – Z Wenecji. Pomyślałem, że pasują do twoich oczu.

      – To szafiry?! – ucieszyła się Annika.

      Założyła je chwilę później i zarzuciła mu ręce na szyję.

      – Dziękuję! Uwielbiam, kiedy przywozisz prezenciki specjalnie dla mnie – wyszeptała po szwedzku, a do niego dopiero wtedy dotarło, że zachował się jak ostatni skurwysyn.

      Jedno, co go pocieszało, to fakt, że Annika nigdy się nie dowie, z myślą o kim tak naprawdę zajrzał tamtego dnia do Cartiera…

      5.

      Pokój 302

      Tej nocy nie tracili czasu. On – przystojny, ciemnowłosy, ze złotą obrączką głęboko ukrytą w jednej z przegródek eleganckiego skórzanego portfela i ona, wbita w nową kusą kieckę, napalona na jednorazową przygodę, lekko pijana. Poznali się w Sfinksie 700, jednym z najmodniejszych sopockich klubów, a do hotelu dotarli ciasno objęci, kuląc się od lodowatych podmuchów szalejącej nad Trójmiastem wiosennej wichury. Ona miała na imię Martyna. Jego imienia nie zdołała zapamiętać, ale nie bardzo się tym przejęła. Marcin, Michał, Marek, co za różnica?

      – Lubisz na jeźdźca? – zapytał, kiedy już zamknęli się w jego apartamencie i żarliwie się całując, zdarli z siebie ubrania.

      Spojrzała mu w oczy. W przyjemnym, intymnym półmroku hotelowego pokoju wydawały się miodowozłote. „Oczy seksualnego drapieżcy wypatrującego ofiary” – pomyślała i lekko się uśmiechnęła, zdając sobie sprawę, że ponosi ją wyobraźnia. Nie, ten facet z całą pewnością nie był groźny. Intuicja podszeptywała jej, że wręcz przeciwnie. Z całą pewnością jej nie zagrażał.

      – Lubię – powiedziała.

      Dosiadła go chwilę później i na dłuższą chwilę zatopili się w ekstatycznym tańcu zmysłów. Doszła, kiedy mocniej złapał za jej lewą pierś, lekko wykręcając sutek, a fala orgazmu rozlała się po jej ciele od palców stóp po eksplozję żaru gdzieś w okolicach brzucha. Skończył w niej, ale jeszcze przez dłuższą chwilę siedziała twarzą do niego, pozwalając mu błądzić rękoma po swoim nagim ciele.

      – Jesteś idealna – mruknął. – Idealna.

      Uśmiechnęła się do siebie i odrzuciła do tyłu sięgające niemal talii lśniące kasztanowe włosy. Jasne, że jest idealna. Ciężko pracowała na to, żeby dobrze wyglądać, może dlatego każdy komplement sprawiał jej niekłamaną radość. W końcu jeszcze dwa lata temu była pulchną, zakompleksioną urzędniczką, która, nie mogąc sobie znaleźć stałego faceta, z pilotem od plazmy w ręku objadała się słodyczami, pochłaniając latynoskie telenowele i marząc na jawie o życiu, które pewnie nigdy nie będzie jej dane. A później zmarła jej przyjaciółka. Nagle, bez ostrzeżenia. Dwadzieścia sześć lat i tętniak. Była dziewczyna, nie ma dziewczyny. To ją otrzeźwiło, jakby dostała od losu kopa w tłusty, zaniedbany zadek. W półtora roku schudła prawie trzydzieści kilogramów, zmieniła pracę i zaczęła korzystać z życia. Będąc gruba, zaniedbana i samotna, myślała, że pragnie kogoś na stałe, najlepiej na zawsze. Dopiero kiedy zrozumiała, jak świetnie zaczęła wyglądać i jak bardzo pożądają jej faceci, zapragnęła czegoś więcej niż wspólnego kredytu, obowiązkowej w jej wieku pierwszej ciąży i codziennego mieszania w garnku z obiadem. Nagle poczuła, że życie najwięcej daje tym, którzy potrafią sięgać wyżej. Wtedy stała się zachłanna. Na pieniądze, mężczyzn, nowe wrażenia.

      – Wzięłabyś go do buzi? – zapytał nagle on, przerywając pieszczoty jej piersi.

      – Jasne – zgodziła się i umościła tak,

Скачать книгу