Zabójczy pocisk. Jakub Małecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zabójczy pocisk - Jakub Małecki страница 10
– Ty kurwo.
O żonie dużo nie opowiadał.
Dobrze się dogadywali i coś się zepsuło, sam właściwie nie wiedział co takiego. Nie narzekał, nie obmawiał, nie zrzucał na nią winy, nawet po alkoholu. Pokazał mi kilka zdjęć: wysoka brunetka, zadbana. Dopiero prawie po roku, kiedy częściej nocował już u mnie niż u niej, powiedział, że nie chce mu dać rozwodu. Jedliśmy kolację, gotował oczywiście on. Panang curry i wino, bez wina kolacja się nie liczy, bez wina już prawie nic się nie liczy, no więc w połowie posiłku otarł usta serwetką i odchylił się na krześle.
– Wie o nas, nie mam pojęcia skąd. Powiedziała, że nie zgodzi się na rozwód, nigdy w życiu.
Chciał sprzedać mieszkanie i oddać jej połowę pieniędzy. Oszczędności, mimo że w większości zgromadzone przez niego, też na pół. Dzieci nie mieli. A mimo to nie chciała, powiedziała, że na złość mu nie da. Jak można być takim człowiekiem?
Sama się zdziwiłam, że to poszło tak szybko: popchnęłam ją do mieszkania, drzwi zamknęłam nogą i już siedzę jej na brzuchu, przyciskam do ust szmatę z chloroformem. Łącznie może dziesięć sekund. Najpierw strasznie się rzuca, prawie z niej spadam. Szybko wiotczeje, dociskam jeszcze, czekam, czekam, czekam, wstaję.
Najgorsze odkładam na później: najpierw bałagan. Wyciągam jak najciszej szuflady i wszystko z szuflad, rozrzucam ubrania, przeszukuję biurko i dwa pudełka z biżuterią. Biorę na chybił trafił: złoto, łańcuszki, kolczyki. Chowam wszystko w torebce. Obok wpycham tablet i macbooka – jak dobrze, że cienki.
Przedłużam. Chodzę po mieszkaniu, przetrząsam kolejne kąty, oglądam stojące pod lustrem kosmetyki. Cofam się o osiem lat: znowu jestem na Woodstocku, znowu wjeżdżam na dźwig, znowu nie myślę o skoku. Staję na brzegu platformy i czekam.
Hałas. Z pokoju. Biegnę.
Czekałam, aż wyjdzie z niego, co ukrywa: chrapie po piwie, nie wynosi śmieci, codziennie dzwoni do mamy, wierzy w UFO, nałogowo zdradza, ma więcej kosmetyków niż ja, głosował na PiS albo lubi, żeby mu w łóżku w tyłek bakłażan wsadzać. Czekałam, czekałam i nic. Wydawało się, że normalny. Trzydzieści osiem lat, analityk giełdowy, dwójka rodzeństwa, spokojny, apolityczny, nigdy się nie denerwował, jeździł na rowerze, biegał, uprawiał kickboxing. Czasami wracał po treningu mocno poobijany. Raz, kiedy przyszedł ze złamanym żebrem, zapytałam, czy jego zdaniem było warto i czy nie jest zły na tego, kto mu to zrobił – w końcu czekał go miesiąc męczarni przy każdym oddechu. Powiedział tylko, że na przeciwnika nie da się być złym: adrenalina i emocje sprawiają, że po walce człowiek ma ochotę rywala co najwyżej przytulić.
I tak za każdym razem, jakby nie miał w sobie odrobiny złości.
Któregoś razu wieczorem wzięliśmy ecstasy. Dostałam na urodziny od koleżanki z dawnych lat, która w końcu przeprowadziła się do Warszawy, jak wszyscy. Wzięliśmy przy jakimś filmie, nie pamiętam już, co leciało. Na pewno kryminał, tytuł zapomniałam. Łukasz brał po raz pierwszy w życiu, dałam mu dwie naraz. Godzinę później powiedział, że jego żona to szmata, jędza i ruchadło. Najchętniej by ją zabił.
Zgarbiona, oparta o meble, charczy. Coś poszło nie tak: może za mało chloroformu, może za słabo dociskałam, a może jeszcze coś, nie mam pojęcia. Roztrzęsionym palcem wodzi po ekranie telefonu. Wyrywam go jej i z całej siły kopię ją w brzuch, sama wpadam do kuchni. Dopiero później przyjrzę się dużym czerwonym kaflom na ścianach i szafkom o mleczno-szklanych drzwiczkach. Dopiero później zwrócę uwagę na podświetloną wyspę pośrodku i duży drewniany stół. Teraz miga mi tylko, że jest czysto, prawie sterylnie. Teraz muszę być szybka. Noże wiszą na stojaku wzdłuż blatu. Chwytam jeden – jest krótszy niż moje przedramię i ma gładką plastikową rękojeść. Zaraz jestem z powrotem w pokoju. Ona już na nogach. Rusza w stronę drzwi. Krzyczy coś niewyraźnie. Przyciskam ją do ściany, lewą ręką chwytam od tyłu za usta i wbijam nóż w jej brzuch, od boku, między żebra. Najpierw wchodzi tylko trochę. Szybko uderzam znowu. Trochę głębiej. Ona gryzie mnie w dłoń, miota się między mną a ścianą, wciąż jeszcze słaba, zaspana, ale walczy. Próbuje krzyczeć i czuję, że zaraz odzyska siły. Wyszarpuję nóż i biorę szeroki zamach, prawie zza pleców. Tym razem wchodzi po rękojeść.
To nie tak, że zaczęliśmy cokolwiek planować. Takie rzeczy planują się same, wszystko dzieje się wokół: nagle zorientowałam się, że padły jakieś słowa, obietnice, że coś się już zadziało. Tylko popłynęłam z prądem. Jak ze skokiem na bungee podczas tamtego Woodstocku. Wjeżdżałam na górę, nie myśląc, co dalej. Wszystko działo się wokół mnie. Tym kilku koleżankom, które wiedziały o Łukaszu, wyznałam przy winie, że to gnojek i że między nami koniec. Usunęłam go ze znajomych. Wykasowaliśmy swoje numery telefonów. On kupił dwa nowe, na kartę, i porozumiewaliśmy się tylko w ten sposób, jak na filmie. Zresztą, to wszystko było jak film.
Kiedy stoję w mieszkaniu jego żony, przyciskając ją do ściany, z nożem wbitym w nią po rękojeść, rozumiem, co Łukasz miał na myśli, kiedy mówił, że po walce człowiek ma tylko ochotę przytulić przeciwnika. Przez pół godziny próbujesz zrobić komuś krzywdę, a potem, kiedy cała złość się wypala, właściwie go kochasz. I ja też ją kocham. Wiem o niej niewiele, prawie nic, ale czuję, jakby od lat powierzała mi wszystkie swoje największe sekrety.
Jestem znowu dwunastoletnią dziewczynką, znowu siedzę w pięknym domu babci i znowu przyciskam do piersi puszyste kociątko. Tak jak wtedy, kociątko jest moje i tylko moje. To ode mnie teraz wszystko zależy.
Przyciskam moje Kociątko biodrami do ściany i wyciągam nóż z miękkiego ciała Kociątka. Nie zwracam uwagi na lewą dłoń, do krwi już pogryzioną, na stłumione jęki Kociątka i mocz na jego udach – to wszystko nie istnieje. Istnieje tylko słodkie, pulsujące życie, tak miękkie, tak puszyste, między mną a ścianą. Dziurawię puch jeszcze dwa razy. Boję się, że to się skończy zbyt szybko, że Kociątko się podda, że się nim nie nacieszę, ale nie, jeszcze nie: Kociątko teraz charczy. Charczy pięknie, bo tylko dla mnie, drży też tylko dla mnie, mogę to w każdej chwili przerwać.
Nie przerywam.
Napieram tylko mocniej, przyciskam się cała do dygoczącego puchu, zamykam oczy, wdycham wspaniały smród strachu i szepczę do ucha:
– Kocham cię, Kociątko.
Uwielbiałam oglądać w jego towarzystwie kryminały. Uspokojona winem, otulona kocem i trochę nim, z paczką orzeszków pod ręką zapadałam się w życia ciekawsze od mojego. Śledziłam, planowałam, uciekałam, ukrywałam się i zacierałam ślady. Odwiedzałam miejsca zbrodni, badałam poszlaki, rozwiązywałam zagadki i przesłuchiwałam świadków. Przede wszystkim zabijałam. Nożem, młotkiem, z pistoletu. Samochodem, trucizną, kijem bejsbolowym. Torbą foliową. Sznurem.