Spinka. Katarzyna Kacprzak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 6
– Hej, widział ktoś prezesa? – spytał zebranych przy stoliku kawowym.
– Nie – odpowiedział krótko Wojciech, który zawsze udzielał rzeczowych odpowiedzi na każde pytanie, nawet retoryczne.
– Ja też nie, a stało się coś? – zainteresowała się Magda, która wszędzie szukała sensacji i pretekstu do plotek.
– Może Monika coś wie? – zasugerowała nieśmiało przybyła właśnie Ania, nalewając sobie mleka do kawy w proporcjach odwrotnych niż większość społeczeństwa – naparstek kawy i pół filiżanki gorącego mleka.
– O, Anka, a gdzieś ty nam wczoraj zniknęła? – Magda przyglądała się badawczo koleżance.
Ania spuściła wzrok, zanim odpowiedziała:
– Ja? Jakby ci to powiedzieć… Wczoraj, po kongresie…
Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, przerwał jej coraz bardziej zirytowany Stefan.
– To wiecie w końcu, gdzie jest prezes? – zapytał. – Zastawił swoim porsche mój samochód i nie mogę wyjechać, a muszę szybko wracać do domu, bo moja żona… – w tym miejscu Stefan zawahał się, sięgnął po cukier, potrącając przy tym dzbanuszek ze śmietanką i rozlewając gęstą ciecz po ceratowym obrusie.
– No, w każdym razie powinienem już wracać do miasta.
Stefan był ciekawą, nietuzinkową postacią o złożonym charakterze. Był młody, miał niewiele ponad trzydzieści lat, jednak czasem zachowywał się i przemawiał niczym sędziwy starzec obarczony wielką mądrością i ogromnym doświadczeniem życiowym. Niejednokrotnie jego rozmówcy zastanawiali się, czy ma aż tak specyficzne poczucie humoru, czy jest po prostu drętwy. Stefan zajmował wysokie stanowisko, ale nie należał do ścisłego grona kierownictwa wyższego szczebla. Miał jednak nadzieję kiedyś się w nim znaleźć. Chłopak chciał się jakoś wybić i nieraz szukał okazji, żeby zapunktować u prezesa – choćby pomysłem akcji charytatywnej. Liczył, że Wiktor Kamienny wreszcie doceni jego zaangażowanie, i że doczeka się awansu. Teraz również postanowił wykorzystać zamieszanie na swoją korzyść.
Tłum w hallu przed wejściem do stołówki robił się coraz większy. Brakowało jednak nie tylko prezesa. Wśród nieobecnych był także Marek, który jako dyrektor zajmował pojedynczy pokój, nie można więc było o niego zapytać sublokatora. Nierówność w traktowaniu pracowników objawiała się między innymi tym, że pracownicy szeregowi zajmowali pokoje dwu-, a czasem nawet trzyosobowe. Pokój indywidualny przypadł oczywiście prezesowi oraz Wojciechowi – dyrektorowi zarządzającemu. Pozostali dyrektorzy mieli zajmować pokoje dwuosobowe w ramach oszczędności. Marek, dyrektor do spraw marketingu, nie chciał jednak słyszeć o braku przywilejów, należał przecież do najbardziej zaufanych ludzi prezesa, więc dziwnym trafem i dla niego znalazł się pokój samodzielny. Teraz nie było kogo zapytać o Marka, może po prostu jeszcze spał? W obecnej chwili najbardziej jednak rzucała się w oczy nieobecność Wiktora Kamiennego. Każdy nowo przybyły na śniadanie pytany był o prezesa. Nikt go nie widział od wieczornej imprezy. Do grupki pracowników dołączyła Monika, sekretarka prezesa, wywołując lekkie poruszenie.
– Cześć, co tak tu wszyscy stoicie na środku hallu? – zapytała.
– Nie widziałaś może Wiktora? – Stefan odpowiedział pytaniem na pytanie, wywołując lekki rumieniec na twarzy dziewczyny.
– Ja…? A coś się stało? – spytała Monika, okazując zdziwienie większe, niż to konieczne.
– No właśnie, nikt go nie widział od wczorajszej imprezy. Wszyscy już są i tylko jego brakuje. Któż może wiedzieć więcej o szefie niż jego osobista asystentka? – powiedział Wojciech, który chciał jak najszybciej wyjaśnić nietypową nieobecność szefa.
– No tak, tańczyliśmy… Ale… Nie, nie wiem, gdzie on jest… – Monika wydawała się jakaś nieswoja i im bardziej próbowała to ukryć, tym bardziej wyglądało to dziwnie. Stała przygarbiona, z lekko spuszczoną głową, splatając palce obu dłoni. Kuliła się w sobie, jakby chciała pozostać zupełnie niezauważona.
– To może sprawdźmy, czy jest w swoim pokoju – zaproponował Stefan, który pod nieobecność prezesa przejął pałeczkę dowodzenia i ruszył w głąb długiego korytarza hotelowego.
ROZDZIAŁ 4
Korytarz prowadzący do schodów był ciemny i wąski. Kilka osób ruszyło schodami na piętro, gdzie znajdował się pokój prezesa. Ośrodek był stary, choć niedawno wyremontowany. Jednak z powodu niewielkich nakładów, jakie skąpy inwestor postanowił przeznaczyć na modernizację, niemal na każdym kroku widać było niedociągnięcia i fuszerkę: w rogach pomieszczeń łuszczyła się farba, przy niektórych kranach w łazienkach widoczne były rdzawe zacieki, a niedokładnie przycięta wykładzina wyślizgiwała się spod listew.
Przejęci pracownicy Top Finance ze Stefanem na czele dotarli do drzwi pokoju prezesa. Niestety nikt nie reagował na coraz głośniejsze pukanie.
– Halo, Wiktor! – Magda waliła w drzwi coraz głośniej, jednak nadal nikt nie odpowiadał.
– Ma ktoś telefon? – zapytał Wojciech. – Zadzwońcie do niego.
Stojący za jego plecami Stefan sięgnął po komórkę i wybrał numer. Zebrani wstrzymali oddech. Po chwili zza drzwi pokoju, przed którym stali, dobiegła melodia Fale Dunaju. Telefon dźwięczał, jednak nikt nie odbierał. Stefan odczekał, aż włączyła się automatyczna sekretarka.
– No i co robimy? – spytał nerwowo. Mężczyzna był coraz bardziej spóźniony, chciał jak najprędzej odblokować zastawiony przez auto prezesa samochód i udać się do domu, gdzie czekała na niego małżonka. Stefan oczyma wyobraźni już widział, jak powita go w progu domu i z miejsca każe wynieść śmieci, wyprowadzić psa, nakarmić kota, odprowadzić dzieci do babci i po drodze jeszcze zrobić zakupy. Oczywiście będzie miała pretensje, że zamiast spędzić z nią upojny wieczór przed telewizorem, ośmielił się gdzieś wyjechać, teoretycznie służbowo – w praktyce na pewno schlał się jak świnia i podrywał wszystkie panienki w firmie.
– Klucz! Trzeba pójść do recepcji po zapasowy klucz do pokoju – wymyśliła Ania. – Stefan, skocz na dół.
Poszedł. I szybko wrócił.
– W recepcji nikogo nie ma. Gablota z kluczami jest zamknięta. W pokoju kierownika ośrodka też pusto, sprawdzałem. W tym hotelu jest niewiele personelu i nie wiem, gdzie kogokolwiek szukać. Musimy wymyślić coś innego.
– Może oknem? – zasugerował Wojciech. – Cholera, jesteśmy na piętrze – zreflektował się szybko.