Spinka. Katarzyna Kacprzak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 9
Aspirant przedstawił się krótko kierownictwu ośrodka oraz zebranym w stołówce pracownikom Top Finance, po czym przystąpił do czynności śledczych, to znaczy natychmiast zakazał wszystkim opuszczania nie tylko ośrodka, ale nawet stołówki.
Następnie udał się na piętro, do pokoju, w którym na podłodze spoczywał Wiktor Kamienny. Po jakimś czasie dołączyła do niego ekipa techników kryminalistycznych oraz lekarz sądowy.
– Co mamy? – rzucił od progu policjant, nie wdając się w zbędne powitania z lekarzem.
Rozpoczęto drobiazgowe oględziny zwłok i miejsca potencjalnej zbrodni.
– Mężczyzna, lat około trzydzieści pięć, leży na wznak. Nie żyje. Ktoś go ruszał? – zwrócił się lekarz do policjanta.
– Leży, jak leżał. Tak został znaleziony – burknął Jasiński. Po chwili spytał nieco milszym tonem:
– Przyczyna zgonu? Wiesz już, co to mogło być? – dopytywał się aspirant, który zawsze zwracał się na „ty” do wszystkich młodszych od niego wiekiem lub stażem.
– Panie aspirancie, przecież pan mnie zna. Nigdy nie stawiam diagnozy przed sekcją zwłok.
– Dobra, dobra – pokiwał głową policjant. – Ale przecież coś już musisz podejrzewać. Samobójstwo? Wypadek?
– Powtarzam panu, zgodnie z procedurą… – zaczął ponownie doktor.
– Pieprzyć procedury! – zirytował się policjant.
– Pieprzyć to ja wolę kogo innego – żachnął się doktor. – Tak, jak mówiłem, zgodnie z procedurami do zakończenia sekcji nic nie mogę powiedzieć – lekarz obstawał przy swoim.
– Kurwa! Znasz się na tej robocie, czy nie?
– Dobra – zaczął niepewnie lekarz. – Nie żyje od trzech, może pięciu godzin.
– No i …? – głos policjanta był pełen nadziei i wyczekiwania.
– No i zabieramy go.
– Kurwa mać! – zaklął znowu Jasiński, jakby wierzył, że przekleństwa pomogą mu wydobyć jakieś informacje od doktora. – A te ślady na szyi?!
– Te ślady na szyi… raczej nie wskazują na samobójstwo ani na wypadek.
– Ok. Tyle mi wystarczy – rzucił Jasiński przez ramię i uśmiechając się pod wąsem, wyszedł z pokoju.
Widmo zbrodni zawisło w powietrzu.
ROZDZIAŁ 7
Starszy aspirant Janusz Jasiński wkroczył powolnym krokiem do stołówki, gdzie powitało go grono pracowników firmy – przejętych, wystraszonych, zdziwionych, a także niewyspanych i lekko skacowanych.
– Dzień dobry, starszy aspirant Janusz Jasiński, Komenda Rejonowa Policji w Legionowie. Wydział dochodzeniowo-śledczy. Będę prowadził postępowanie w sprawie śmierci Wiktora Kamiennego. Część czynności przeprowadzimy tu na miejscu, natomiast przesłuchiwać państwa będę już w Warszawie. Jak udało mi się ustalić, nie wszyscy pracują w stolicy, tak? Państwa spoza Warszawy będziemy przesłuchiwać z ich miejscu zamieszkania. Pomoże nam w tym lokalna policja. Teraz chciałbym ustalić tylko kilka podstawowych spraw i zaraz puszczę państwa do domu.
Wszyscy zebrani pracownicy firmy stali nieruchomo w jadalni, gdyż wciąż nie docierało do nich, co tak naprawdę się wydarzyło. Chwilę odrętwienia przerwał Stefan. Chrząknął głośno i wystąpił przed zebranych. Zaraz za nim wysunął się Wojciech.
– Panie aspirancie, to co teraz mamy robić? – zapytał rzeczowo Stefan.
– Pan tu jest szefem? – Jasiński przyjrzał mu się wnikliwie.
– Niezupełnie – wszedł mu w słowo Wojciech. – Szef, to znaczy prezes, jest na górze, to znaczy jego zwłoki. Ja jestem dyrektorem zarządzającym. Wojciech Wesel – przedstawił się. – W zasadzie nie ma teraz u nas w firmie nikogo na wyższym stanowisku. Mamy, to znaczy mieliśmy zarząd jednoosobowy, więc może my tu z kolegą – tu wskazał na stojącego obok Stefana – postaramy się panu pomóc i wszystko wyjaśnić?
– Dobrze – zgodził się aspirant. – W takim razie panów poproszę o rozmowę, a resztę państwa proszę o wpisanie swoich danych na listę, a potem udanie się do domów i stawienie się w poniedziałek rano w zakładzie pracy.
– Przepraszam panów. – W korytarzu pojawił się kierownik ośrodka. – Czy ja mogę panom od razu dać fakturę?
– Panie, pan tu o fakturze, a my tu mamy nieboszczyka!
– No właśnie. Zlecenie na imprezę podpisywał mi prezes Kamienny i on nie żyje, to kto mi teraz zapłaci? – Kierownik wyglądał na mocno zafrasowanego.
– Proszę pana – Stefan zwrócił się spokojnie do kierownika, odciągając go na bok. – Może być pan spokojny o swoje pieniądze. Jesteśmy porządną firmą. Za wszystko zapłacimy. Tylko może ten moment nie jest najlepszy. Proszę mi dać kwity, wszystkim się zajmę. W poniedziałek.
– Ale…
– W poniedziałek. Na pewno – zapewniał spokojnie Gałązka.
– Ale podpisze mi pan odbiór faktury?
– Oczywiście, że podpiszę – odpowiedział Stefan, sięgając po długopis do wewnętrznej kieszonki marynarki.
Policjant wraz z Wojciechem i Stefanem udali się do małej salki konferencyjnej znajdującej się naprzeciwko stołówki. Był to właściwie niewielki pokój z ustawionym pośrodku dużym stołem z krzesłami oraz tablicą magnetyczną, na której można było pisać kolorowymi mazakami. Kolejne pomieszczenie ośrodka, które miało dopomóc w zarabianiu pieniędzy na konferencjach i szkoleniach dużych korporacji. Jasiński usiadł po jednej stronie stołu, dając znak swoim rozmówcom, żeby usiedli naprzeciwko – konfrontacyjnie. Następnie pochylił się lekko w ich stronę, a z wyrazu jego twarzy można było wyczytać uprzejme zainteresowanie i wyczekiwanie.
– Wojciech Wesel, miło mi. O ile oczywiście może być miło w zaistniałych okolicznościach… – przedstawił się raz jeszcze Wojciech,