Spinka. Katarzyna Kacprzak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 8
ROZDZIAŁ 5
W tym samym czasie, dokładnie po drugiej stronie malowniczo położonego jeziora, w małej cichej zatoczce otoczonej ze wszystkich stron sitowiem i zieleniącym się powoli tatarakiem, na lekko zmurszałym pomoście siedział zgarbiony człowiek i łowił ryby. Trudno powiedzieć, czy nazwanie go wędkarzem byłoby na miejscu, gdyż – poza okolicą, która go otaczała i trzymaną w ręku wędką – nic nie wskazywało na to, że nim jest. Człowiek miał na sobie granatowe spodnie od garnituru z kantem i wysokim stanem, przez co pasek wypadał w najgrubszym miejscu niemałego brzucha, sztruksową ciemnozieloną koszulę, zapiętą na ostatni guzik (nie był przecież żadnym żigolakiem, żeby ukazywać komukolwiek swoją łabędzią szyję, a już tym bardziej owłosiony tors). Do tego wszystkiego, z uwagi na ładną wiosenną pogodę, założył brązowe sandały – obowiązkowo na skarpetki, bo któż to widział, żeby elegancki mężczyzna, za jakiego się uważał, nosił buty bez skarpetek. Legendarnym już obuwiem wędkarzy są kalosze, zwane często gumiakami, ewentualnie można sobie pozwolić na buty sportowe, ale sandały? Tym bardziej, że nietypowy wędkarz siedział na pomoście z nogami zwieszonymi tuż nad wodą, której podeszwy butów niemal dotykały.
Nie był to najwygodniejszy strój na ryby, jednak człowiek ten nie był częstym gościem nad jeziorem i nie miał pojęcia, jak ubrać się na taką okoliczność. Tak to jednak bywa, kiedy ktoś rzadko wyjeżdża z miasta. Bo i po co? W lesie nie ma przecież telewizora, a cóż innego można robić w wolnym czasie, jak nie siedzieć przed telewizorem? Najbardziej lubił oglądać Discovery i programy o sztuce. Lubił sztukę, szczególnie malarstwo włoskiego renesansu. Zupełnie to do niego nie pasowało. Nic na to nie poradzi. Pod niewyględną fasadą kryła się wrażliwa dusza.
Człowiek siedział zgarbiony i wpatrzony w dal, zupełnie nie zwracając uwagi na ruchy spławika. Po co ja tu w ogóle przyjechałem? – zastanawiał się. Przecież nie lubi natury, a już szczególnie wszelkiego robactwa, którego nad jeziorem jest pełno. Aha, kazali mu wziąć urlop, bo podobno w pracy była jakaś kontrola i trzeba teraz na gwałt wykorzystywać zaległe urlopy. No to wziął. Tłumaczył, że nie będzie miał co robić w domu, to mu w kadrach powiedzieli, żeby pojechał na ryby. Że tu niedaleko, tuż pod Serockiem, są piękne lasy i Zalew. Można jechać i korzystać. To pojechał. Tylko po cholerę? Z drugiej jednak strony taki urlop to świetna okazja, żeby oficjalnie nie pracować i dostawać pieniądze. W biurze coraz trudniej było obijać się i markować robotę, a na urlopie można po prostu nic nie robić. Nie lubił pracować. Nie to, żeby nie lubił swojej pracy. Nawet lubił swój zawód. On po prostu nie lubił się przemęczać i robić cokolwiek pod presją czasu i pod czyjeś dyktando. Chciał tylko w spokoju dotrwać do wcześniejszej emerytury. A to już coraz bliżej.
W pewnym momencie ciszę przerwał dźwięk telefonu. Wędkarz jakby obudził się z odrętwienia, sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął telefon komórkowy i nie odkładając wędki, odchrząknął głośno:
– Halo…?
– Halo? Janusz? – zabrzmiała odpowiedź.
– Halo…? Słyszysz mnie?!
– Nieeee… – odpowiedziało echo.
– Ja cię świetnie słyszę, nie krzycz tak – odpowiedziała rozmówczyni.
– Co? Mów głośniej! – facet wrzeszczał do słuchawki lekko zirytowany, a głos niósł się daleko po jeziorze.
– Będę mówiła głośno i wyraźnie, tylko nie krzycz tak – prosiła osoba po drugiej stronie.
Facet na pomoście wstał, ociągając się i stękając. Następnie wyprostował plecy, rozglądając się uważnie ponad sitowiem po pustej okolicy.
– No, teraz mnie słyszysz?
– Cały czas cię słyszę. Głośno i wyraźnie. Posłuchaj Janusz, wiem, że masz teraz wolne, ale…
– Właśnie, mam wolne. Wyjechałem. Nie ma mnie – odpowiedział lekko poirytowany Janusz. Miał urlop i chciał mieć święty spokój.
– No tak, ale widzisz…
– Widzę, widzę … Zalew widzę, bo łowię ryby.
– No widzisz, bo Janusz, jest sprawa. Właśnie przed chwilą mieliśmy zgłoszenie z okolic Serocka – rozmówczyni przeszła do rzeczy.
– Ooo? To ja tu właśnie jestem – zauważył kwaśno Janusz.
– Jakieś zamieszanie w ośrodku FWP nad Zalewem. Podczas imprezy integracyjnej firmy z Warszawy znaleziono zwłoki.
– A który to ośrodek? – zainteresował się słabo Janusz, który po drodze nad jezioro mijał drogowskaz z wielkim napisem „Chochlik” czy „Skrzat”, nie pamiętał dokładnie.
– „Rumcajs”.
– O kurwa! – wyrwało się Januszowi. – Ale ja mam przecież wolne!
– Starszy aspirancie Jasiński, służba nie drużba – rozmówczyni zmieniła ton konwersacji, przywołując Janusza do porządku. Po chwili jednak złagodniała i wyjaśniła spokojnym głosem: – Szef powiedział, że ty masz tam jechać. Wiesz, że nie mamy kim pracować. A poza tym przecież dopiero co dostałeś kogoś do pomocy, tak?
– Ja? – zdziwił się. – Masz na myśli Darię?
– Nie wiem, jak ona się nazywa. Tałaj, czy jakoś tak.
– No mówię, przecież: Daria Tałaj – prychnął pogardliwie. – Nie żartuj sobie. Młoda jest nowa i muszę ją dopiero wdrożyć w arkana sztuki policyjnej. Poza tym, nawet jak już się wdroży, będę musiał całkowicie nadzorować jej działania.
– No to skoro, jak mówisz, ona cię nie zastąpi, musisz natychmiast przerwać urlop.
– Ale… – próbował jeszcze oponować.
– Żadnego „ale”, zrobimy tak, żeby w papierach wszystko było w porządku. Jedź!
– Kurwa mać! – zaklął znowu starszy aspirant Janusz Jasiński i zaczął powoli zbierać swoje manatki z pomostu. Wreszcie wyjechał na urlop. Niby lubił swoją pracę, ale miał serdecznie dosyć szefa, trupów i całej reszty. Jak to dobrze, że policjanci mają obniżony wiek emerytalny, nie wytrwałby w pracy do siedemdziesiątki. Jednak musiał się jeszcze trochę pomęczyć. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby udało mu się posiedzieć te kilka dni i nic nie robić, a tu taki klops. Niestety, jak powiedziała dyspozytorka, służba nie drużba, zawsze mogą odwołać go z urlopu i przydzielić jakieś zadanie. I tak się właśnie stało. Kurwa mać!
ROZDZIAŁ 6
Starszy aspirant Janusz Jasiński miał blisko do ośrodka „Rumcajs”. Błądził