Spinka. Katarzyna Kacprzak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 7
Marek, który właśnie wracał z porannego seansu w saunie i podszedł, zwabiony głosami kolegów, zbył milczeniem uwagę koleżanki i postanowił włączyć się w działania:
– Dobra – powiedział, podwijając rękawy – wyważamy drzwi!
– Oszalałeś? – zbulwersował się Wojciech. – Tak nie można. Chcesz zniszczyć cudzą własność?
– Stary, daj spokój! – Marek nie przejął się zupełnie oburzeniem dyrektora finansowego. – Chcesz dostać się do środka czy nie?
– No chcę, ale przecież nie siłą – oburzony głos Wojciecha przeszedł niemal w falset. – Tak, tak… tak nie można – upierał się.
Marek nie słuchał jednak przerażonego Wojciecha, wziął lekki rozbieg i z impetem uderzył barkiem w drzwi, które z głośnym trzaskiem poddały się i otworzyły na oścież.
– Ty, ty… mięśniaku… – zaczął Wojciech, jednak zaniechał besztania kolegi, gdyż oczom zebranych ukazał się pokój szefa. Pomimo zaciągniętych zasłon i półmroku na podłodze pośrodku pokoju zauważyć się dało najpierw stopy w eleganckich markowych skarpetkach, potem nogi, aż wreszcie całego prezesa, leżącego na wznak na bordowym dywanie. Wiktor Kamienny ubrany był całkiem niecodziennie. Miał bowiem na sobie kolorowe kraciaste spodnie od piżamy. Strój nie był markowy, jak większość ubrań, które zazwyczaj nosił prezes. Zwyczajne portki z sieciówki. Eleganckie ubranie, które miał na sobie poprzedniego wieczoru, było starannie odwieszone w otwartej na oścież szafie. Krawat – rozluźniony, ale nie rozwiązany – wisiał obok na krześle. Prezes leżał na podłodze bez butów, ubrany tylko w dół od piżamy, i nie dawał znaku życia.
– O mój Boże…. – dało się słyszeć jęk, choć nie wiadomo, kto wzywał Stwórcę, gdyż wszyscy, chcąc zajrzeć do środka, tłoczyli się głowa przy głowie w wąskich drzwiach pokoju.
– Może nic mu nie jest? Może tylko śpi? – zasugerowała Ania z nadzieją w głosie.
– Zwariowałaś? Śpi na podłodze, na środku pokoju? Poza tym wasze wrzaski umarłego by obudziły… – zauważył jak zwykle rzeczowy Wojciech.
– Wypluj to słowo – żachnęła się Magda.
– Może zemdlał? – Ania nadal nie traciła nadziei.
– I co, tak leży zemdlony, nie wiadomo jak długo? – zauważył ktoś z tłumu stojącego na korytarzu. – Woda z butelki, którą musiał przewrócić, upadając, już dawno wyschła z podłogi, więc raczej leży już jakiś czas.
Stefan zauważył, że Marek obrzucił szybkim spojrzeniem pokój prezesa oraz zebranych i stwierdziwszy widocznie, że nic tu po nim, zaczął się oddalać. Mężczyzna chciał zatrzymać kolegę, ten jednak rzucił tylko przez ramię:
– Otworzyłem drzwi i nawet nikt mi nie podziękował. Lekarzem nie jestem, nic tu po mnie – skwitował.
– Ale nie powinieneś teraz odchodzić… – zaczął Gałązka, próbując zatrzymać kolegę.
– Spadaj, Stefan! – odpowiedział Marek. – Byłem w saunie, muszę iść się ubrać.
Tymczasem przed pokojem Wiktora Kamiennego wszyscy zgromadzeni stali jak zaklęci, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
– Posłuchajcie, trzeba coś zrobić! Pogotowie! – Magda jako pierwsza ocknęła się z paraliżu, jaki ogarnął wszystkich, którzy stali w drzwiach i na korytarzu.
– Może jednak sprawdźmy, czy żyje – odezwał się trzeźwo Stefan. – Jacyś chętni? Ktoś się zna na udzielaniu pierwszej pomocy?
Po zgromadzonym tłumie przeszedł szmer, jednak o dziwo nie było chętnych do wejścia do pokoju prezesa. Kilka osób nawet cofnęło się w głąb korytarza, a ktoś wpadł na parapet i zrzucił na podłogę rachityczną paprotkę w plastikowej doniczce, która z trzaskiem potoczyła się po lastrykowych schodach.
Po chwili jednak w drzwiach zaczęło się przepychać kilka osób, które postanowiły pośpieszyć z pomocą.
– Poczekajcie – powstrzymał ich Stefan. – Jeśli stało się coś złego, nie możemy zadeptać śladów.
– Zwariowałeś? Jakich śladów?! – prychnęła Magda, próbując wedrzeć się do środka. – Trzeba mu pomóc! Wiktor!
Stefan siłą powstrzymał korpulentną koleżankę przed wejściem do pokoju. Przez chwilę przepychali się w drzwiach, gdyż Magda nie lubiła się poddawać i na ogół egzekwowała to, co sobie wymyśliła. Tymczasem Stefan nie chciał wpuścić do pokoju zbędnych świadków. W końcu kobieta dała za wygraną i wycofała się, lekko naburmuszona.
– Dobrze, ja wejdę – powiedział stanowczo Stefan. – Wojciech, idziesz ze mną?
Wojciech drgnął i jakby lekko się zawahał, jednak wrodzone poczucie obowiązku kazało mu ruszyć z miejsca i dokonać rzetelnego rozeznania w sytuacji. Wojciech, człowiek szalenie ambitny, nigdy nie pozwoliłby sobie na zlekceważenie prośby o jakąkolwiek pomoc, tym bardziej prośby wyrażonej publicznie. Wszyscy zebrani na korytarzu pracownicy wstrzymali oddech.
– Wiktor…? – zaczął nieśmiało Stefan.
– Stary, nie ma co gadać, trzeba go pomacać – Wojciech wyciągnął rękę w stronę leżącego nieruchomo prezesa i dotknął jego wypielęgnowanej, delikatnej dłoni z równo i krótko obciętymi paznokciami o nienagannym kształcie. Wszyscy w firmie wiedzieli, że prezes dbał o siebie z wyjątkową jak na mężczyznę starannością. A może to jedynie znak czasów, że nie tylko kobiety chodzą na manicure, pedicure, maseczki i tym podobne zabiegi? Fachowcy nazywają takich mężczyzn metroseksualnymi, a starsi ludzie po prostu „lalusiami”, większość społeczeństwa uważa ich natomiast za facetów, którzy mają dużo pieniędzy oraz wolnego czasu i nie wiedzą, co mają zrobić zarówno z jednym, jak i drugim. Niezależnie jednak od przyczyny wypielęgnowania, dłoń Kamiennego była zimna i nieruchoma.
– No, to chyba ktoś nam kropnął prezesa – dało się słyszeć czyjś głos.
– Przestańcie! – zgromiła go Magda.
– Nawet tak nie myślcie – zgodziła się z nią Ania.
– Ale co mu się mogło stać? Przecież był okazem zdrowia.
– No właśnie, „był” – skwitował ktoś ze stoickim spokojem.
– Przecież dopiero co przeszedł gruntowne badania przed egzaminem na kolejną licencję nurkową – przypomniała sobie nieśmiało Magda.
W tym czasie Stefan pochylał się coraz bardziej nad Kamiennym i z zainteresowaniem przyglądał się jego szyi.
– Wojciech, spójrz – szepnął, pochylony nad ciałem i zwrócony tyłem do drzwi wejściowych i zebranego w nich