PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM. Гийом Мюссо

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM - Гийом Мюссо страница 11

PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM - Гийом Мюссо

Скачать книгу

popatrzyła na niego zaskoczona. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Spojrzenia ich zetknęły się po raz ostatni i Evie ruszyła w drogę. Connor patrzył, jak znika w ciemnościach nocy. Nerwowo zaciągał się papierosem. Wkrótce stracił ją zupełnie z oczu, ale jeszcze długo stał jak ogłupiały, wpatrzony w ślady jej butów na śniegu. To jasne, że nie mógł uratować każdego. Ale jakie są szanse przeżycia piętnastolatki, zagubionej pośród zimowej nocy na wielkim Manhattanie?

      4

      Droga przez noc

      Gdy przeglądasz się w lustrze i masz ochotę je stłuc, to nie lustro trzeba zniszczyć, to ciebie trzeba zmienić.

      Anonim

      Connor zaparkował samochód na Broome Street i pieszo przeszedł dwa kwartały, które oddzielały go od domu. Tak jak w całym mieście, w Soho również sypał równo śnieg, przysłaniając neony galerii, restauracji i modnych sklepów. Connor podszedł do budynku osadzonego na stalowych rusztowaniach. Na niedawno odnowionej fasadzie paliły się setki żarówek, a na chodniku stał niedokończony bałwan ze śniegu, cierpliwie czekając na kapelusz i marchewkę lub fajkę.

      – Masz chociaż to! – rzekł Connor, okręcając mu szyję swoim szalikiem.

      Wszedłszy na klatkę schodową, wyjął pocztę ze skrzynki i wcisnął guzik windy, która zawiozła go na ostatnie piętro. Mieszkał w obszernym lofcie, urządzonym po spartańsku. Wewnątrz nie pachniało ani świeżym ciastem, ani pieczonym przez wiele godzin indykiem. Nie było choinki, nie było pokoju dziecinnego. Było chłodno, martwo. Kupił to mieszkanie pięć lat wcześniej, stanowiło dla niego symbol zawodowego sukcesu, ale nigdy go tak naprawdę nie umeblował. Nadmiar pracy, komplikacje… Zwłaszcza nie było tam nikogo, z kim mógłby dzielić radości urządzania wnętrza.

      Poświęcił życie na analizę ludzkich dusz, tymczasem sam był skryty i zamknięty w sobie. Podobały mu się kobiety, ale wdawał się tylko w romanse bez przyszłości. Nawet gdy wszystko szło dobrze, prędzej czy później partnerka wyrzucała mu chłód. Nie mógł przecież się tłumaczyć tym, że nie umie znaleźć w związku z kobietą intymności, która rodziła się w sposób naturalny między nim a jego pacjentem.

      Zdusił ziewnięcie i otworzył lodówkę. Stała tam prawie już pusta butelka chardonnay. Nalał sobie kieliszek i wrócił do salonu. Ponieważ w mieszkaniu było zimno, wychylił jednym haustem porcję alkoholu i nalał sobie drugą. Czuł, jak ogarnia go znana mu destrukcyjna chandra. Całe życie z nią walczył, ale też musiał cały czas być czujny.

      Rozwiązał krawat. Zrobił kilka kroków w kierunku wielkiego okna, wrócił i padł na kanapę. Wciąż widział oczyma wyobraźni tę dziwną dziewczynę, która prawie ukradła mu torbę. Pomyślał o rozpaczy, którą ujrzał w jej spojrzeniu, i znów pożałował, że nie udało mu się jej pomóc. Głowa bolała go od odbijającego się echem w mózgu oświadczenia: „Chcę zabić jednego faceta, żeby się zemścić”.

      – Nie rób tego głupstwa – szepnął, jakby dziewczyna mogła go usłyszeć. – Cokolwiek ci ten typ zrobił, nie zabijaj go.

      W tym momencie zadzwonił telefon. Zmarszczył brwi. To z pewnością była Nicole. Przez to wszystko zapomniał do niej oddzwonić.

      Odebrał telefon.

      To nie była Nicole.

      W słuchawce usłyszał przestraszony, zupełnie zmieniony głos młodej dziewczyny, która przyznawała się do zbrodni.

      5

      Światło

      Nie doczekasz świtu,

      nie odbywszy drogi przez noc.

      Khalil Gibran

      Trzy miesiące później…

      Zima skończyła się i ustąpiła miejsca wiośnie. Nad East Side pojawia się bladoróżowy świt. Dzień z pewnością będzie słoneczny.

      Niedaleko brzegów East River wznosi się kościół Notre Dame, mała budowla w hiszpańskim stylu. Z jednej jego strony stoi jakiś magazyn, z drugiej nieciekawy budynek. Parafia obejmuje również tymczasowy przytułek dla bezdomnych. Urządzony jest on bardzo skromnie – płytki podłogi są popękane, przepierzenia cienkie, problemy z kanalizacją i dopływem wody – lecz ci, którzy mieszkają na ulicy, cenią go sobie. Odwrotnie niż oficjalne przytułki miejskie, ten zapewnia dyskrecję. Bezdomni wiedzą, że nikt nie będzie ich o nic pytał i że znajdą tu pożywienie i czyste ubrania.

      W znajdującej się w piwnicy sypialni leży na polowych łóżkach około dziesięciu ludzi. Na parterze, w stołówce, ci, którzy już wstali, jedzą skromne śniadanie. To prawdziwy Dziedziniec Cudów XXI wieku: przy jednym ze stołów siedzi kobieta, jeszcze młoda, ale już bezzębna, i chłepcze kawę; obok niej potężnej postury Rosjanin bez ręki niezręcznie rozdrabnia herbatnik, żeby wystarczył na dłużej; pod oknem stary wychudły Murzyn, najwyraźniej niezainteresowany jedzeniem, zwija się w kulkę w swoim śpiworze, odmawiając jakąś litanię.

      Nagle drzwi otwierają się i staje w nich brodaty mężczyzna w czarnym płaszczu. Mimo że najwyraźniej nie spędził tu nocy, wygląda, jakby dobrze znał to miejsce. Od pewnego czasu regularnie się tutaj zjawia, by naładować swoją komórkę. Zamyślony przechodzi obok innych obojętnie i ciężko siada przy kontakcie w ścianie, w który włącza przewód od srebrnego aparatu. Mark Hathaway nie widział się z żoną od Wigilii. Teraz już nie przypomina niczym tamtego Marka. Włosy ma w nieładzie, wzrok martwy, twarz brudną. Dawno opuścił świat żywych. Dni mijają mu w ciągłej mgle, jest to jego ostatni etap.

      „Masz wiadomość” – oznajmia mu tymczasem aparat.

      Nagrany głos nie wzrusza go specjalnie, aż do chwili gdy słyszy głos swojej żony: „Mark? To ja”. Mimo otępienia jest w stanie zrozumieć, że jego żona szlocha.

      „Zadzwoń do mnie, proszę cię, to bardzo pilne!” – mówi głos i dodaje po krótkiej przerwie: – „Muszę ci coś powiedzieć”.

      Mark jest pewien, że Nicole oznajmi mu, że znaleziono ciało ich córki. Przed oczyma pojawia mu się przerażający obraz: jakiś potwór, wielkie zwierzę, mała dziewczynka krzycząca ze strachu, noc…

      „Miałeś rację…” – Mark wstrzymuje oddech. Serce wali mu w skroniach.

      „Miałeś rację!” – powtarza Nicole i znów przerywa. Tym razem Mark już nic nie rozumie. – „Znaleźli ją!” – ciągnie jego żona. Mark zamyka oczy i stara się powiedzieć parę słów modlitwy, nie za bardzo wiedząc do kogo.

      „Ona żyje, Mark!”.

      Fala gorąca przepływa przez całe jego ciało. Mark zaczyna płakać.

      „Mark, Layla żyje!” – powtarza głos Nicole w telefonie.

      6

      Layla żyje

      Kochać

Скачать книгу