PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM. Гийом Мюссо
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу PONIEWAŻ CIĘ KOCHAM - Гийом Мюссо страница 3
32 23. Hasło
34 25. Mark i Connor. Trzeci flashback
35 26. Naszą zemstą będzie przebaczenie
36 27. Alyson. Trzeci flashback
38 29. Noc, kiedy się wszystko zaczęło (dalszy ciąg)
41 32. Prawda
42 Epilog nr 1. Potem… Mark i Alyson
43 Epilog nr 2. Historia Evie i Connora
44 Między nami…
45 Przypisy
Nie ma nic lepszego od powieści, aby uzmysłowić ludziom, iż rzeczywistość jest źle urządzona, gdyż to, co się zdarza na co dzień, nie zaspokaja pragnień, nie nasyca głodu i nie ziszcza ludzkich marzeń.
Mario Vargas Llosa
Zanim państwo zabiorą się do lektury, chcę poprosić o dyskrecję: proszę nie zdradzać zakończenia książki przyjaciołom!
1
Noc, kiedy się wszystko zaczęło
Musimy się przyzwyczaić do tego, że przed najważniejszymi skrzyżowaniami naszego życia nie ma żadnych znaków ostrzegawczych.
Ernest Hemingway
Grudzień 2006
Wieczór wigilijny, centrum Manhattanu…
Od rana sypie śnieg. Miasto, które nigdy nie śpi, zesztywniałe z zimna, wydaje się ospałe mimo szalonych iluminacji.
Jak na Wigilię – wskutek pokrywającej wszystko warstwy sypkiego śniegu i zasp – ruch jest zadziwiająco niewielki.
Tymczasem na rogu Madison Avenue i Trzydziestej Szóstej Ulicy jedna po drugiej podjeżdżają limuzyny, wysadzając pasażerów na podjazd pięknej budowli w stylu renesansowym, siedziby Morgan Library. Jedna z najbardziej prestiżowych nowojorskich fundacji kulturalnych obchodzi dziś setną rocznicę istnienia.
Na szerokich schodach kłębią się mężczyźni w smokingach i kobiety we wspaniałych sukniach wieczorowych. Tu i ówdzie pojawiają się ekskluzywne futra, połyskuje prawdziwa biżuteria. Wszyscy kierują się do pawilonu ze szkła i stali, którego harmonijny kształt wprowadza budynek w XXI wiek. Na ostatnim piętrze długi korytarz prowadzi do wielkiego pomieszczenia, gdzie w oszklonych witrynach wystawione są niektóre ze skarbów fundacji: Biblia Gutenberga, zdobne manuskrypty średniowieczne, rysunki Rembrandta, Leonarda da Vinci i van Gogha, listy Voltaire’a i Einsteina, a nawet kawałek papierowego obrusa, na którym Bob Dylan napisał słowa Blowin’in the Wind.
Stopniowo zapada cisza, spóźnialscy docierają do swoich miejsc. Tego wieczoru część biblioteki została specjalnie przemeblowana, aby umożliwić kilku uprzywilejowanym wysłuchanie sonat Mozarta i Brahmsa w wykonaniu skrzypaczki Nicole Hathaway.
Artystka wychodzi na scenę. Witają ją oklaski. Jest to młoda kobieta około trzydziestki, elegancka, spokojna. Włosy związane w koczek à la Grace Kelly upodobniają ją do filmowych bohaterek Hitchcocka. Jest skrzypaczką światowej sławy, występowała jako solistka z najsłynniejszymi orkiestrami i od chwili, gdy w wieku szesnastu lat nagrała pierwszą płytę, otrzymała niezliczone nagrody. Pięć lat wcześniej w jej życiu zdarzył się dramat, o którym szeroko rozpisywała się prasa i omawiała telewizja. Od tej chwili popularność jej wyszła daleko poza granice świata muzycznego.
Nicole wita się z publicznością skinieniem głowy i opiera skrzypce na ramieniu. Jej klasyczna uroda doskonale pasuje do eleganckiego patrycjuszowskiego wnętrza i skrzypaczka wygląda, jakby zeszła ze stron średniowiecznych sztychów i renesansowych rękopisów. Pierwsze zdecydowane pociągnięcie smyczkiem po strunach od razu wydobywa z instrumentu głęboki dźwięk. Jasne jest, że Nicole i jej instrument stanowią jedność, przynajmniej przez czas wykonania utworu.
Na dworze zapadła już zimna noc i bezustannie prószy śnieg.
Tutaj, w tym eleganckim wnętrzu, przeciwnie – jest ciepło i bardzo przyjemnie.
*
Tymczasem zaledwie pięćset metrów dalej, w pobliżu stacji metra Grand Central, powoli unosi się pokrywa wejścia do kanalizacji i w otworze pojawia się rozczochrana głowa mężczyzny. Kloszard o twarzy pokrytej bliznami pustym wzrokiem omiata przestrzeń…
Wypuściwszy z rąk czarnego labradora, którego trzymał w ramionach, mężczyzna z wysiłkiem wydobywa się na zaśnieżony trotuar. Przechodzi przez ulicę, przemykając z trudem między samochodami. O mało co nie wpada pod koła. Rozlega się koncert klaksonów.
Chudy, słaby włóczęga ma na sobie brudne, znoszone palto. Mijani przechodnie instynktownie przyspieszają kroku, aby jak najszybciej oddalić się od niego.
To normalne. Mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że wzbudza strach, że śmierdzi brudem, moczem i potem.
Ma tylko trzydzieści pięć lat, lecz wygląda na pięćdziesiąt. Kiedyś pracował, miał żonę, dziecko i dom. To było dawno temu. Dziś jest tylko błądzącym cieniem, zakutanym w szmaty duchem, mamroczącym pod nosem niezrozumiałe dla nikogo słowa.
Ledwo trzyma się na nogach, właściwie nie tyle idzie, ile wlecze się niepewnym krokiem.
Jaki dziś dzień? Która godzina? Który miesiąc?
Nie wie. Wszystko mu się myli. Światła miasta zamazują mu się przed oczami. Lodowate płatki śniegu niesione wiatrem sieką skórę jego twarzy jak ostrze noża. Stopy ma zmrożone, brzuch obolały, czuje się, jakby za chwilę miały mu popękać kości.
Już