Granatowy 44. Grzegorz Kalinowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Granatowy 44 - Grzegorz Kalinowski страница 19
Poszli w stronę Świętokrzyskiej, karabinowa palba nie słabła, wciąż bito się o Pocztę Główną przy placu Napoleona, za to wszystko wskazywało na to, że najwyższy warszawski budynek, Prudential, jest już w rękach powstańców. Ludzie coś sobie pokazywali, zadzierając głowy: na dachu drapacza chmur powiewała biało-czerwona flaga.
– Czy to nie piękne, panie komisarzu? Nie cieszy się pan? – W głosie Kustosza słychać było wzruszenie.
– Ucieszę się, gdy Niemcy stąd wyjdą, a potem drugi raz, gdy i zabiorą się stąd Rosjanie, tyle że ci pierwsi wciąż tu są, a ci drudzy jeszcze nie weszli.
– Ci pierwsi są zdemoralizowani i zaraz pójdą precz, a Rosjanie są w Garwolinie i biją się o Wołomin.
– Czerwona zaraza blisko…
Szli wzdłuż północnej pierzei Świętokrzyskiej, kiedy po drugiej stronie ulicy, bliżej skrzyżowania z Marszałkowską, świsnęły pociski.
– Trzeba uważać, cały czas biją z PAST-y – wyjaśnił Kustosz. – Póki ich stamtąd nie wykurzymy, będą nas trzymać w szachu. No i od strony placu Małachowskiego walą, ale zaraz będzie przyjemniej. Niech pan patrzy!
Stojąc na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej, nie bacząc na wystrzały i huk, przyglądał się walce o Pocztę Główną oficer kawalerii, który wyglądał tak, jakby wracał z parady: wspaniały galowy mundur, piękna rogatywka, szabla.
– Czyżby to był hrabia Maurycy Potocki? – Rybski zmrużył oczy.
– Oczywiście, że tak. Jego kamienica, restauracja i jego mundur oraz szabla, to rotmistrz kawalerii w stanie spoczynku.
– Przecież wiem, że był wojskowym, i wiem, czego dokonał w swoim lokalu. – W słowach Rybskiego były powaga i podziw.
– Ale się wystroił – rzucił ze śmiechem stojący obok nich chłopak w pumpach, butach narciarkach, sportowej kurtce ze ściągaczem i w kaszkiecie. Całości nie do końca wojskowego wyglądu dopełniały lornetka, chlebak i okrągłe okulary.
– Ale buty hrabiego to chciałbyś mieć? – zagadnął go Rybski.
– Ma się rozumieć, że tak, szklanki, prawdziwe… – powiedział chłopak takim tonem, jakby znajdował się po przeciwnej stronie placu Napoleona, miał parę lat mniej i stał przed wypełnioną słodyczami witryną sklepu w kamienicy Wedla.
– I mundur też prawdziwy, i szabla… pewnie robiła ta szabla nad Wisłą w tysiąc dziewięćset dwudziestym! – dodał Wicek.
– Tak jest. – Chłopak nieco się speszył, lecz zaraz odzyskał rezon. – Nie potrzebują czegoś panowie oficerowie?
– Chwili spokoju!
Okularnik dziarsko zasalutował i zamierzał odejść, lecz zasalutował raz jeszcze i się przedstawił:
– Strzelec Poeta!
Odpowiedzieli mu grzecznie, salutując do swoich cywilnych nakryć głowy, Rybski do kapelusza, a Kustosz do kaszkietu.
– Nie będę przy chłopaku sławił konspiracyjnych możliwości hrabiego – powiedział ze śmiechem Kustosz, gdy chłopak się oddalił. – To mogłoby być demoralizujące!
– Nikt nie wypił tyle wina dla Polski podziemnej i nie zjadł co pan hrabia – skomentował Rybski.
– Trzeba przyznać, że w tym wojennym chaosie byliśmy jakoś poukładani i nikt bez wyroku sądu nie likwidował. – Kustosz spojrzał wymownie na Rybskiego i dodał: – No, prawie nikt. – A wobec braku reakcji ciągnął: – Za samo zdjęcie z Göringiem palce niejednego świerzbiły, za rauty dla SS, za te wszystkie przyjęcia dla policji. Nie wiem, jak dużo od nich wyciągnął, ale na pewno parę osób dzięki niemu żyje.
– Ja wiem o mistrzach Jaraczu i Schillerze. Ci na pewno, a było wielu, wielu innych, których wyciągnął z Szucha, Pawiaka i nawet z Auschwitz, choć to wszystko wydaje się niewiarygodne.
Weszli do knajpki. Podszedł do nich kelner, niosąc zakąskę i małe kieliszeczki wódki.
– Jestem na służbie – zastrzegł Kustosz.
– A ja nie, zatem wezmę za pana – powiedział Rybski i ochoczo wychylił dwa kieliszki jeden po drugim. – Nasz gospodarz – wskazał hrabiego, który także wszedł do lokalu – miał na szkopów niebywały wpływ.
– Czuli do niego respekt za majątek, tytuł, obycie i gościnę – wyliczał kapitan Kustosz. – Ale najważniejsza była znajomość z Göringiem. Niewielu niemieckich gości hrabiego go znało, a rzadko który, kto wie, może żaden z nich, mógł o nim mówić „mój przyjaciel Hermann” i dołożyć do tych słów anegdotkę ze wspólnych polowań. Podejdziemy do niego i złożymy uszanowanie?
Wyszli z knajpy i w tym momencie od strony ogrodu Saskiego dobiegły strzały, a ludzie, którzy przemykali ulicą, rzucili się do bram. Jakiś chłopak nie wiedział, czy ma biec w prawo, czy w lewo, dokąd będzie bliżej? To był strzelec Poeta, z którym niedawno rozmawiali. Zanim wybrał stronę Mazowieckiej, kula trafiła go w głowę, błysnęły spadające okulary, uniosła się nad nim chmurka krwi, chłopak zatoczył się i upadł na chodnik. Rozległa się kanonada, to powstańcy ostrzeliwali Niemców, kilka osób pobiegło, by zabrać Poetę z ulicy. Szybko wciągnęli go do restauracji. Nie żył.
– Kto to? – zapytał człowiek w berecie wyglądający na dowódcę.
– Strzelec Poeta – odpowiedział major.
Inni potwierdzili jego tożsamość, ktoś powiedział, że pisał wiersze i miał osiemnaście lat, i że bardzo czekał na ten dzień.
5. ZA KOTARĄ
Poeta spoczął na tyłach Mazowieckiej numer dziewięć, na dopiero co założonym powstańczym cmentarzu. Między ciasno stojącymi kamienicami znajdował się wcale sporych rozmiarów ogród sięgający tyłów posesji hotelu Victoria, i tak sztabowcy z Komendy Okręgu niespodziewanie mieli pod oknami cmentarz, na którym spoczywali ich żołnierze. Trzeba przyznać, że Poeta miał piękny pogrzeb. Żołnierzy i okoliczni mieszkańcy byli bardzo przejęci, zadbano o każdy szczegół. Ktoś zorganizował, a może zbił krzyż, który wyglądał bardzo elegancko i solidnie, była też tabliczka, pięknie przycięta, z wykaligrafowanymi literami. Ktoś inny, łączniczka, a może cywil z sąsiedztwa, położył kwiaty, ktoś dodał biało-czerwoną szarfę, inny przyczepił do tabliczki z napisem „Ś†P strzelec »Poeta« 1924–1944” oprawki jego okularów. Pożegnano go jak bohatera, z księdzem kapelanem, licznymi żałobnikami i salwą honorową. Ściany kamienic odbiły huk wystrzałów, potem ten i ów się pomodlił, jakieś panie zaintonowały pieśń kościelną, ale w końcu przyłączyły się do większości, która z werwą odśpiewała Warszawiankę. Spłoszone wystrzałami gołębie zatoczyły koło, ciszę przeszyła seria z cekaemu, słońce zaczęło zachodzić. Tak zakończył