Granatowy 44. Grzegorz Kalinowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Granatowy 44 - Grzegorz Kalinowski страница 18
Ze strzępów rozmów Rybski wywnioskował, że jest koncentracja, że godzina W to siedemnasta, zaczęło się zatem przed czasem. Panował chaos, przechodnie chowali się w bramach, które okazywały się punktami zbornymi powstańczych oddziałów, niemieckie patrole wycofywały się do obsadzonych przez wojsko i szupo budynków. Akowcy sprawiali wrażenie, że walki wybuchły nie minuty czy kwadrans, ale całe godziny przed czasem. Wielu było zaskoczonych, jakby nie wiedzieli, że od razu będą się bić, zresztą większość nie miała broni. Szturmowano Pocztę Główną, kule latały nie tylko po placu Napoleona, lecz także po całym skrzyżowaniu Świętokrzyskiej z Mazowiecką, Rybski nie szedł więc najkrótszą drogą, lecz skręcił w Jasną, ponieważ powstańcy szturmowali budynek Prudentialu. Przyśpieszył, a kiedy mijał hotel Victoria, zobaczył, że opanowali go powstańcy, pełno tam było ludzi z bronią i biało-czerwonymi opaskami.
Przystanął, bo w drzwiach mignęła mu znajoma twarz. Podszedł do niego chłopak w berecie, do którego przyczepiony był wycięty z blachy orzełek, machnął rewolwerem i krzyknął:
– Cywile przejść na drugą stronę ulicy! Nie gromadzić się!
– Zostaw go, to swój! – usłyszał.
Rybski obejrzał się za siebie. Za nim stał Kustosz, wyglądał jak nauczyciel prowadzący w góry szkolną wycieczkę. Pumpy jak do jazdy na rowerze, sportowa marynarka, chlebak po masce gazowej, na głowie cyklistówka.
– Co pan tu robi, komisarzu?
– Idę do Muzeum. Dowiedziałem się o czymś, co powinno panów zainteresować. Nie zastałem Nałęcza na Widok, więc szedłem do pana.
– Kontrwywiad siedzi pod drugiej stronie ulicy, ale ja urzęduję tutaj, mam w Komendzie Okręgu swój kącik, chodź pan!
Kapitan Kustosz był dla Rybskiego najlepszą przepustką.
– Właściwie powinienem pana internować – stwierdził, po czym sięgnął do chlebaka i wyjął biało-czerwoną opaskę ze stemplem „WP”. – Gdy się tu zadomowię, wystawię panu papiery, walną właściwy stempel, rekomendacje i tak dalej. A teraz opowiadaj pan!
Rybski opowiedział.
– To pana poniosło, oj, poniosło!
– Myślałem, że co innego pana zastanowi.
– No, bez dwóch zdań, bez dwóch zdań, nawet nie ma co się zastanawiać! Po prostu zlikwidował pan przypadkiem ruską agentkę, to wszystko. Nie żebym przeszedł nad tym do porządku dziennego, bo mnie to obchodzi, tylko co teraz możemy zrobić?
Przeszukać mieszkanie? – podsunął Rybski.
– A jak prześlę meldunek? Sam pan mówił, że Niemcy wzmocnili obsadę na wiadukcie i Dworcu Gdańskim! Tramwaje nie chodzą, riksze też nie, pieszych nie puszczają. Trwa walka.
– A telefony?
– Co telefony? Czy pan, panie komisarzu, za przeproszeniem się z choinki urwał?
– Pewnie tak, ale póki nie spróbujemy, to się nie dowiemy.
Poszli do recepcji i okazało się, że telefony działają!
– Wielkie nieba, można dzwonić, tyle że pewnie Niemcy podsłuchują. Tak zrobiliśmy w maju dwudziestego szóstego, centrala działała, ale zamiast sympatycznych pań siedzieli ludzie z Dwójki – zażartował Kustosz, wykręcając numer.
– Halo! Tak, tak, to ja, co tam słychać na Żoliborzu? – Gdy słuchał odpowiedzi, jego twarz tężała i powtarzał tylko: – Tak, tak, rozumiem, tak, oczywiście…
Pożegnał się, rozłączył, rozejrzał i powiedział szeptem:
– Nie jest dobrze, na Żoliborzu klapa!
Wyszedł z centrali, pewnie zameldować, co się stało.
***
Kiedy Rybski czekał przy portierni, przybywało coraz więcej ludzi i nie trzeba było być szczególnie bystrym, by zorientować się, że hotel Victoria stał się punktem dowodzenia, sztabem. Oprócz uzbrojonych chłopaków ubranych jak wycieczkowicze i narciarze przewijali się mężczyźni w płaszczach i kapeluszach, sztabowcy i oficerowie. Kilku z nich widział przy Filtrowej, wkrótce spotkał też porucznik Alę.
– Pan tutaj? Ciągnie pana do komendy, do dowództwa? – zażartowała.
– Zatem te mieszkania na Filtrowej to był sztab?
– To było dowództwo okręgu. Co pan tu właściwie robi? – W pytaniu pobrzmiewała nutka niezadowolenia, wydawało się, że pani porucznik chciała dodać: „Przecież pana nie powinno tu być”.
– Natknąłem się na ciekawą sprawę, nawet na bardzo ciekawą. Chciałem to zaraportować majorowi Nałęczowi, jednak nie zdążyłem, a teraz czekam na kapitana Kustosza.
– Rozumiem, ale musi mieć pan coś więcej niż opaskę. Znam pana status, jest, oględnie mówiąc…
– Dość skomplikowany – dokończył Rybski.
– Dlatego niech pan tu czeka, a gdyby ktoś pytał, to odesłać go do Ali od Montera[12], dobrze?
– Tak jest, pani porucznik!
Wrócił Kustosz, niósł pliki kartek ze stemplami i podpisami.
– Teraz pana nie rozwalą i przepuszczą, gdzie trzeba – oznajmił.
– A gdzie trzeba?
– Dobre pytanie. Człowieka o pańskich umiejętnościach należy odpowiednio zagospodarować. Mam kilka pomysłów.
– A co na to Nałęcz?
– Jest w Komendzie Głównej, a tu mamy Komendę Okręgu.
– A więc jak zwykle wyżej. – Rybski pokręcił głową.
– Wyżej, ale dalej. Dowództwo powstania jest tutaj!
– Dlaczego pan nie posłał nikogo do mieszkania panny Welle? – chciał wiedzieć Rybski.
– Z kilku powodów. Po pierwsze, szybko weszli tam Niemcy, po drugie, panują nad dzielnicą, nasze główne siły się wycofują, nie jest dobrze.
– To widzę. Chaos, mało broni, dużo dzieci.
– Myślałem, że przy całym pana cynizmie i specyficznym poczuciu humoru jest jednak miejsce na optymizm!
– Powiedzmy, że ostatnie godziny znacznie uszczupliły jego zasoby. Zabił pan kiedyś?
– Pewnie w dwudziestym… może w dwudziestym szóstym, zapewne kogoś na wojnie albo w czasie wypadków majowych. – Kustosz był nieco zbity z tropu.
– Być może… A ja na pewno. I nie raz, i nie z okopów, tylko twarzą w twarz, i zapewniam pana, że przynajmniej