Granatowy 44. Grzegorz Kalinowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Granatowy 44 - Grzegorz Kalinowski страница 7

Granatowy 44 - Grzegorz Kalinowski

Скачать книгу

więc nowy adres. Nagle ktoś zdecydował, że ma tu zamieszkać, co prawda jako sublokator, za to w wielkim pokoju z widokiem na koszary. Miejsce z wygodami dla psa stróżującego.

      Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kiedy przedwczoraj zaszedł do jednego z punktów kontaktowych, Cafe Baru Rotonda przy Kredytowej pod szóstym, dowiedział się, że ma zajrzeć do Muzeum. Wypił wódkę, nie zakąszając, bo i tak nie było czym, i poszedł.

      Muzeum było tak naprawdę Antykwariatem Popularnym przy Blumenstrasse, czyli ulicy Kwiatowej, dawniej Mazowieckiej. Po sprawdzeniu, czy na wystawie leży łacińskie wydanie O wojnie galijskiej Juliusza Cezara, wszedł do środka. Ekspedient na jego widok nie zdjął książki z wystawy, bo czynił to tylko wtedy, gdy wchodził ktoś, kogo nie znał, ktoś, kto mógł sprawić kłopoty, albo choćby zakłócić atmosferę intymności, w jakiej należało podjąć jednego ze stałych i spodziewanych klientów. Wincenty Rybski do takich należał, jednak na wszelki wypadek sprzedawca zapytał:

      – Witam, czy sprowadza do nas szanownego pana nieustające poszukiwanie ryciny z derbów w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym dziewiątym?

      – Ależ ja szukam tylko fotografii, musiał mnie pan z kimś pomylić!

      – Zatem omyłka… W takim razie przepraszam i żałuję, ale polecam pierwszorzędny fotos z roku tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego. Battaglia pod Pasternakiem wzięła wtedy pierwsze miejsce!

      – Ach tak! – wykrzyknął z ulgą Rybski, bo przeprowadzenie tego dialogu oznaczało, że nie dzieje się nic złego i lokal jest czysty. Przyglądał się z namaszczeniem piękne oprawionej fotografii, na której klaczy Battaglii dosiadał słynny dżokej Stanisław Pasternak. – Jaka cena?

      – Nałęcz czeka tam gdzie ostatnio, i prosi jak najszybciej, bo to pilne!

      Rybski pokręcił się jeszcze przez chwilę, poprzeglądał książki, ryciny i pocztówki, po czym opuścił antykwariat, niczego nie kupiwszy. Szedł wolno i dopiero na placu Napoleona, czyli teraz placu Pocztowym, Postplatz[4], przyśpieszył. To oczywiste, że Niemcom przeszkadzał Napoleon, ale dlaczego nie przeszkadzał Małachowski, którego plac był nieopodal? Czy Małachowski jest dobrym sąsiadem dla Adolfa Hitlera, który zabrał pobliski plac marszałkowi Piłsudskiemu? Niby tacy dokładni, a tu niedopatrzenie, rozmyślał.

      Po paru minutach był na ulicy Widok, której okupanci nie wiedzieć czemu nie zniemczyli. Skoro jest Spitalstrasse, to dlaczego nie ma Ansichtstrasse? Doszedł do numeru jedenastego i kamienicy, której nazwa, Dom Chaskiela Lewenfisza, na pewno nie przypadłaby Niemcom do gustu.

      Nałęcz czekał na niego na drugim piętrze, w mieszkaniu od frontu. Jak zwykle był tylko on, lecz w bramie czatowało dwóch chłopaków. Rybski przyszedł sam, ulica wyglądała bezpiecznie, więc nie robili mu problemów, choć poszli za nim, jakby chcieli pokazać, że czuwają.

      Major Nałęcz był starym oficerem. Źle się czuł w cywilnym ubraniu, podobnie jak nie najlepiej znosił wydawanie poleceń ludziom bez mundurów, a zwłaszcza Rybskiemu, którego status trudno było określić.

      – Panie komisarzu, musi pan zmienić miejsce zamieszkania – oznajmił bez wstępów. – Pańskim nowym adresem będzie ulica Filtrowa sześćdziesiąt osiem. Pokój z wygodami, duży, mili gospodarze. Proszę tylko bezwzględnie pamiętać o tym, by nikogo tam nie zapraszać.

      – Rozumiem, że to propozycja? – Szkopuł w tym, że Wicek nie podlegał majorowi i ten raczej nie mógł wydawać mu poleceń, mógł tylko proponować.

      – Propozycja! – parsknął Nałęcz. – To może jeszcze mamy negocjować wynagrodzenie?

      – Wie pan, że nie rozchodzi się o pieniądze…

      – Wiem, wiem. – Nałęcz machnął ręką. – Pan ich nie potrzebuje! – W jego geście i słowach była złość i pogarda.

      – Każdy radzi sobie, jak może… – skwitował Rybski obojętnie. – Szlachetniej pracować dla ojczyzny za darmo, ale żeby pan major sobie nie pomyślał, że ja jemu czy dziarskim chłopakom z obstawy zazdroszczę konspiracyjnego żołdu!

      – Może pan już skończyć z tymi złośliwościami? Sprawa jest pilna, wymagająca pana kwalifikacji. Wie pan, że zaraz znów będzie tutaj Polska!

      – Polska jest tu przez cały czas!

      Nie chwytaj mnie pan za słówka, dobrze pan wiesz, o co toczy się gra, jaka jest stawka!

      – Niech pan mówi, o co się rozchodzi. Dlaczego za pięć dwunasta przed wycieczką do Bozi taka przeprowadzka?

      Nałęcz o mało nie zgrzytnął zębami, wiedział bowiem, co Rybski myśli o powstaniu. Wypalił to kiedyś, będąc na fleku:

      – Wygramy, panie majorze, bezapelacyjnie wygramy, tylko nie wiem, jakie będą rozmiary naszego zwycięstwa.

      – A jakie ma pan typy? – zapytał wtedy major.

      – Mam trzy. Pierwszy: wymordują nas Niemcy, drugi: ruscy, a trzeci: zrobią to razem. I wydaje mi się, że ta ostatnia wersja jest najbardziej prawdopodobna. Ale tak czy owak wygramy, panie majorze!

      – Uważa pan, że to coś dziwnego, że ludzie zmieniają teraz adresy? – żachnął się Nałęcz. – Pan zajrzy do gazet. Ludzie szukają mieszkań i pokoi, a są też tacy, co szukają najmujących i lokatorów.

      Te słowa Rybski zbył uśmieszkiem.

      – Bo tak trzeba, komisarzu, tak trzeba – Nałęcz użył swojej ulubionej frazy. – Bo pasuje pan do tamtego miejsca. Lokal znalazł pana, bo ma pan dobre papiery, bo reaguje właściwie w sytuacjach, w których inni by się pogubili. Pan wie, co robić.

      Rybski pokiwał głową, jakby pojął, że oznacza to, iż więcej szczegółów na razie nie usłyszy. Rozsiadł się na krześle i zapytał:

      – A co konkretnie będę wiedział, że mam robić?

      Dziwaczna konstrukcja pytania na moment zbiła majora z pantałyku.

      – Konkretów nie ma – odrzekł po chwili. – Sądziłem, że to dla pana jasne. Jest pan policjantem, zatem mówiąc, „pan wie, co robić”, mam na myśli obserwowanie sąsiadów, otoczenia, tego, co dzieje się na klatce schodowej. Dlatego ma pan mieszkanie z telefonem, a numer kontaktowy pan zna.

      – Kogo mam chronić? – Teraz dla Rybskiego sprawa stała się jasna: będzie dodatkową obstawą, psem stróżującym, ostatnią deską ratunku dla kogoś ważnego.

      – Komisarzu, to było niepotrzebne pytanie. Ważne, że o panu wiedzą, ale pan o nich nie musi. A nawet nie powinien! – powiedział Nałęcz surowo. – Od dzisiaj jest pan w tej robocie? Nie zna pan zasad? – strofował Rybskiego jak sztubaka. – Nic panu do tego, tak będzie lepiej dla wszystkich, a zwłaszcza dla pana… w razie wpadki. Poza tym to jest chyba problem zupełnie innego rodzaju. Ja wiem tylko tyle, że poproszono o kogoś takiego jak pan. Dalsze instrukcje powinien pan dostać na miejscu – zakończył major bez typowej dla niego pewności siebie.

      O to chodziło – pomyślał Rybski, nieco rozbawiony. Stary wyga nie chce się przyznać, że w tej operacji jest tylko łącznikiem, podwykonawcą, który nie zna

Скачать книгу