Zła wola. Jorn Lier Horst
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zła wola - Jorn Lier Horst страница 16
Kiedy oddano głos do studia, prowadzący program połączył się z reporterem nadającym na żywo z Eftang i zapytał go, czy wiadomo coś nowego.
– Policja nadal prowadzi zakrojone na szeroką skalę poszukiwania Toma Kerra skazanego za potrójne morderstwo – poinformował reporter i dodał, że dziennikarzom obiecano kolejny briefing o siedemnastej.
Line spojrzała na zegarek. Do konferencji prasowej zostało półtorej godziny. Czuła, że powinna podejść do domu ojca, znaleźć czystą koszulę i mu ją zawieźć.
14
Czarny ptak z żółtym dziobem siedział na ścieżce i coś rozdziobywał. Na widok zbliżającego się człowieka poderwał się do lotu.
Wisting czuł narastający niepokój. Uczucie było tak intensywne, że niemal sprawiało ból. Rozdrażnienie stawało się nie do zniesienia. Chciał jak najszybciej wydostać się z dusznego pomieszczenia na tyłach wozu dowodzenia.
Technicy kryminalistyki od kilku godzin prowadzili czynności na miejscu wybuchu. Wkrótce mieli dać znać, czy natrafili na materiał możliwy do identyfikacji, czy są w stanie ustalić, jakiego rodzaju granatu użyto i skąd mógł pochodzić. I czy znaleziono inne przedmioty, które pomogły Kerrowi w ucieczce.
W ciągu ostatnich kilku godzin ścieżka została niemal zadeptana. Wisting odnalazł miejsce, gdzie Kerr potknął się i upadł po raz pierwszy. Fragment wykrzywionego korzenia drzewa wystawał nieznacznie z twardej ziemi. Wisting kopnął korzeń. Rzeczywiście, łatwo było się o niego potknąć, choć z drugiej strony był tak dobrze widoczny, że jeśli ktoś szukał miejsca, gdzie mógłby upozorować upadek, ten korzeń nadawał się do tego idealnie.
Poszedł dalej i znalazł miejsce, gdzie Kerr upadł drugi raz. Również tutaj z ziemi wystawał korzeń.
Wistinga z obu stron otaczał gęsty las. Komisarz odchylił głowę do tyłu i odszukał skrawek błękitnego nieba powyżej drzew, które aż uginały się pod ciężarem liści. W koronach śpiewało kilka ptaków, nie dolatywał tutaj żaden dźwięk z prowadzonej akcji poszukiwawczej.
Jedno z drzew rosnących najbliżej ścieżki miało odrapaną korę. Wyglądało na to, że ktoś ją celowo wyciął. Wistingowi przyszło do głowy, że w podobny sposób właściciele lasów znakują drzewa przeznaczone do wycinki.
Podszedł bliżej. Prostokątne pole, szerokie na jakieś trzy centymetry i długie na dziesięć. Ranę pokrywało kilka kropel świeżego soku. Na trawie pod drzewem leżał odcięty kawałek kory. Zwinął się i wyglądał teraz jak mała kulka.
Komisarz wyjął telefon i sfotografował cięcie na pniu oraz szarą korę na trawie. Potem wrócił na ścieżkę. Dwa metry przed korzeniem, o który potknął się Kerr, leżał płaski kamień. Był lekko porośnięty jasnozielonym mchem, a wielkością i kształtem przypominał telefon komórkowy Wistinga.
Śledczy odwrócił go stopą na drugą stronę. Nic pod nim nie było. Żadnych robaków, żadnej pleśni ani innych oznak świadczących o tym, że kamień leży tam od dawna.
To mogło być częścią starannie przygotowanej ucieczki. Kerr miał za zadanie odszukać oznakowane drzewo, potknąć się, upaść i wyjąć spod płaskiego kamienia klucz do kajdanek. Mógł bez trudu zabrać go i ukryć w dłoni, nie zwracając niczyjej uwagi.
Zanim Wisting ruszył dalej, zrobił zdjęcie, ale wiedział, że musi poprosić jednego z techników, by zabezpieczył zarówno kamień, jak i wyciętą korę.
Na miejscu eksplozji pracowało trzech mężczyzn w białych kombinezonach. Komisarz podszedł do Espena Mortensena, którego znał najlepiej. Wcześniej Mortensen miał swój własny gabinet i małe laboratorium w miejscowej komendzie. W związku z reorganizacją policji wszyscy technicy kryminalistyki zostali przeniesieni do jednej jednostki na północy okręgu. Nie mieli teraz codziennego kontaktu ze śledczymi, ale zyskali za to lepsze środowisko pracy i bardzo podnieśli swoje kompetencje.
Technik ściągnął maseczkę ochronną i przywitał Wistinga skinieniem głowy.
– Co masz? – spytał Wisting.
Mortensen zaprowadził go do przenośnego stołu warsztatowego, rozstawionego obok miejsca zdarzenia. Wszystko, co znaleźli technicy, leżało na stole w przezroczystych torebkach na dowody rzeczowe.
– Znaleźliśmy fragmenty granatu – wyjaśnił Mortensen.
Podniósł torebkę z czarnym odłamkiem wielkości paznokcia małego palca.
– Granat błyskowo-hukowy o dużej wybuchowości – kontynuował, wręczając Wistingowi torebkę. – To jest część korpusu wykonanego z włókna nasyconego asfaltem.
Na stole leżało więcej torebek z podobną zawartością. Na części odłamków widać było pozostałości po żółtym napisie.
– Granat błyskowo-hukowy? – powtórzył komisarz.
– Jest wypełniony wyłącznie materiałem wybuchowym, działanie odłamkowe jest minimalne – wyjaśnił Mortensen. – Obrażenia powstają na skutek uderzenia luźnymi przedmiotami, które niesie fala uderzeniowa, w tym wypadku były to gałęzie i kamienie. Poza tym sama fala ciśnienia może uszkodzić organy wewnętrzne. Jednak granat hukowy ma przede wszystkim sparaliżować przeciwnika: ogłuszyć i oślepić, powodując chwilową dezorientację.
Komisarz odłożył torebkę dowodową.
– Skąd pochodzi?
– Za wcześnie, by to stwierdzić. Jeszcze nie wiem, jaki to dokładnie rodzaj granatu, ale słyszałem o kilku włamaniach do magazynów wojskowych.
– Coś jeszcze? – spytał Wisting i rozejrzał się po dowodach rozłożonych na stole.
– Znaleźliśmy dwie łuski – odparł technik i podniósł właściwą torebkę. – Kaliber dziewięć milimetrów.
– Najczęściej używana broń na świecie – skomentował Wisting.
Mortensen odwrócił się bokiem do ściany lasu.
– Leżały na ścieżce – powiedział. – Kajdanki również, ale zdaje się, że macie je już u siebie?
Komisarz przytaknął.
– Co z odciskami butów? – spytał.
– Na razie żadnych nie znaleźliśmy. Ten, kto tu był, najprawdopodobniej zaparkował tam gdzie wy i szedł tą samą drogą. Myślę, że był tu nie dawniej niż dobę temu, ale nie ma sensu szukać śladów opon czy obuwia. Gleba na ścieżce nie jest na tyle grząska, by można było zdjąć jakiekolwiek odciski.
– Rozumiem – odparł Wisting i ruszył w stronę ścieżki, na której zniknął Tom Kerr. – Możesz pójść ze mną kawałek?
– Co