Zła wola. Jorn Lier Horst

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zła wola - Jorn Lier Horst страница 11

Zła wola - Jorn Lier Horst Mroczny zaułek

Скачать книгу

ofiary do łóżka. Odcinał je prawdopodobnie dopiero po ich śmierci.

      – Węzeł wspinaczkowy. Podwójna ósemka – dodał Stiller.

      Wisting nie przypominał sobie, żeby słyszał kiedyś o tym szczególe sprawy.

      – Rozumiem – powiedział.

      – Ten drugi już raz działał na własną rękę. Uważamy, że jest tylko kwestią czasu, kiedy zrobi to ponownie. Od zaginięcia Thei Polden do porwania Taran Norum minęły dwa miesiące, ale Salwę Haddad zaatakowali zaledwie po czterech tygodniach.

      – To znaczy, że po cichu liczyliście na to, że Kerr będzie próbował uciec? – upewnił się Wisting. – A właściwie umożliwiliście mu ucieczkę, żeby zwabić Tego drugiego?

      – Uznaliśmy, że istnieje taka możliwość – przyznał Stiller.

      – Trzech policjantów prawie straciło życie.

      – Żaden z naszych scenariuszy nie zakładał takiego rozwoju wypadków. Przypuszczaliśmy, że przyjedzie samochodem. To dlatego nasze cywilne jednostki były rozmieszczone na wszystkich drogach dojazdowych. Nie braliśmy pod uwagę czegoś takiego.

      Wisting nie był pewny, jak daleko Stiller jest gotowy się posunąć, żeby osiągnąć cel. Wyglądało na to, że wszystko szło zgodnie z jego planem.

      – Stawka jest wysoka – ciągnął śledczy. – Miejmy nadzieję, że akcja przyniesie rezultaty.

      Komisarz znowu spojrzał na czerwony znacznik na ekranie. Wpatrując się w niego, odniósł wrażenie, że znacznik minimalnie się poruszył, jakby Kerr przeszedł od jednej ściany domu do drugiej.

      Wisting uniósł telefon i zadzwonił do Hammera.

      – Muszę z tobą porozmawiać – powiedział.

      Przypisy:

      10

      Line poszła za Hammerem, a potem wróciła na plac przy nieczynnym tartaku, który stał się miejscem zbiórki ekip ratowniczych i jednostek policji. Po drodze spotkała członków oddziałów specjalnych i patrole ze szczekającymi psami. Tuż nad nią coraz większe koła zataczał policyjny śmigłowiec.

      Ranni funkcjonariusze zostali przetransportowani do szpitala, ale na łące, obok wozów policyjnych i strażackich, wciąż stały trzy karetki pogotowia. Trzeszczały nadajniki radiowe, dzwoniły telefony, szumiało od rozmów. Line uniosła kamerę, żeby utrwalić ten posępny nastrój, niepokój i zamieszanie.

      Od wybuchu minęła godzina i siedemnaście minut. Pojawili się pierwsi dziennikarze. Policjanci zatrzymywali ich przed pierwszą blokadą i eskortowali w jedno miejsce, gdzie stali teraz zbici w grupę. Gdyby nie to, bardziej zapalczywi pracownicy mediów przedarliby się przez las na własną rękę. Line rozpoznała większość z nich. To byli ci, którzy mieli do pokonania najkrótszą drogę. Dziennikarze lokalnych gazet z Sandefjord i Larviku, reporter i kamerzysta z miejscowego oddziału NRK w Tønsberg oraz dwóch fotografów, którzy, jak się domyślała, byli wolnymi strzelcami.

      Wyjęła telefon, żeby sprawdzić, jaka informacja wypłynęła do prasy. „VG”, gazeta, dla której kiedyś pracowała, informację o wybuchu zamieściła na pierwszej stronie. Co najmniej trzech policjantów zostało rannych w związku z prowadzonymi czynnościami. Szef wydziału operacyjnego potwierdził, że nastąpiła eksplozja, ale nie mógł powiedzieć nic więcej ani o tym, co się stało, ani o jakie czynności chodziło. Wycinek mapy w przybliżeniu ilustrował, gdzie mogło dojść do wybuchu. „VG” informowała również, że w rejonie wybuchu zaobserwowano dużą aktywność policji, która zarządziła blokadę dróg i kontrolowała cały ruch w okolicy.

      Wśród dziennikarzy pojawił się Morten Pludowski z legitymacją prasową zawieszoną na szyi. Był jedną z osób, od których nauczyła się najwięcej i z którą najlepiej jej się współpracowało w „VG”, ale także tą, z którą najczęściej polemizowała i na którą najbardziej się złościła.

      Nie chciała, żeby ją zauważył, bo to postawiłoby ją w niezręcznej sytuacji. Na pewno zapytałby, co się stało, a przecież podpisała umowę o zachowaniu tajemnicy i nie mogła mu o niczym powiedzieć.

      Ale było już za późno. Machał do niej, udawanie, że go nie widzi, nie miało sensu.

      Podeszła do niego, uścisnęła go przyjaźnie i skinieniem głowy przywitała się z pozostałymi dziennikarzami.

      – Szybko się zjawiłeś – skomentowała.

      – Miałem szczęście – odparł z uśmiechem. – Byłem w Tønsberg w związku z inną sprawą, kiedy przyszedł ten komunikat.

      Oddalił się nieco od reszty reporterów. Line poszła za nim.

      – A co ty tu robisz? – spytał.

      – Jestem wolnym strzelcem – odpowiedziała. – Pracuję na zlecenie policji.

      – Co to za zlecenie? – drążył temat. – I co tu się właściwie wydarzyło?

      – Nie mogę nic powiedzieć, bo więcej mnie już nie zatrudnią.

      Skinął głową ze zrozumieniem. Był tyczkowatym, niespełna pięćdziesięcioletnim mężczyzną o czujnym i bystrym spojrzeniu.

      – W porządku. Obiecali nam briefing o trzynastej.

      Line spojrzała na zegarek. Do trzynastej zostało trochę ponad piętnaście minut.

      – Ale ten wybuch – kontynuował Morten P., cofając się o krok, żeby przyjrzeć jej się uważnie. – Byłaś tam, gdy do niego doszło?

      Line spuściła wzrok i przyjrzała się swojemu ubraniu. Było brudne od ziemi i trawy. Na lewym ramieniu miała kilka plam krwi, którą pobrudził ją ojciec po tym, jak udzielił pierwszej pomocy jednemu z rannych policjantów.

      – Mam to na taśmie – odparła, poruszając kamerą. – Nagranie należy do policji – dodała, ale natychmiast uświadomiła sobie, że i tak zdradziła o wiele za dużo. Skoro gazeta dowiedziała się już, że istnieje nagranie, redaktor i adwokaci przedstawią szereg argumentów, by uzyskać zgodę na jego publikację.

      Line została z dziennikarzami, ale nie wyszła poza taśmę policyjną rozciągniętą wokół miejsca zdarzenia. Gdyby ją przekroczyła, pewnie

Скачать книгу