Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 5

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

milczała, ale Anka wręcz poczuła zadowolenie po drugiej stronie.

      – Okazało się, że dziadek Marcina znał moją babcię. Więcej, oni byli parą.

      – No nie! – wyrwało się Kaśce.

      – Tak. Podczas wojny. Oboje pracowali w tym samym szpitalu, to znaczy sanatorium. Była tam też babcia Marcina.

      – Trójkąt… – zaczęła Kaśka.

      – W pewnym sensie. Bo właściwie to czworokąt. Dziadek, znaczy mój dziadek, też ich znał.

      – No ładnie…

      – Nie, strasznie brzydko. Babcia Zosia kochała dziadka Marcina. On ją też. Ale Buba też go kochała. I to tak bardzo, że wydała moją babcię, a swoją przyjaciółkę gestapo. Janowi Górskiemu powiedziała, że ona nie żyje, babcia go szukała zaraz po wojnie, ale wskutek pomyłki umieszczono go na liście zmarłych, więc oboje żyli w przeświadczeniu, że ich połówki zginęły. I Jan się ożenił z Marią, a moja babcia – z dziadkiem Tadeuszem.

      – A on jak był w to zamieszany?

      – Mieszkał w tym domu, co dziadkowie Marcina. I to on uratował babcię przed Niemcami. A potem pomagał się jej ukrywać. Cały czas ją kochał.

      – O rany! Co za historia! Nie do uwierzenia! – Kaśka nawet nie udawała, że się nie ekscytuje, mimo że te trudne losy dotyczyły najbliższych Anki. – A dlaczego ona się ukrywała? Działała w podziemiu czy co? Nigdy nie mówiłaś.

      Anka westchnęła.

      Teraz delikatnie kręciła szklanką wokół palca wskazującego.

      – Nie mówiłam, bo nie miałam pojęcia. Nie działała w podziemiu. Jest Żydówką.

      – Co? – Kaśkę zatkało.

      – To. Właśnie to. Moja babcia jest Żydówką.

      – No… Chociaż powiem ci, że ona przecież ma taką urodę – te ciemne oczy, ciemne włosy. Pasuje. Ty już nie. Twoja mama też nie. Ale, zaraz, poczekaj, żydowskie pochodzenie to się w linii kobiecej dziedziczy, nie? Po matce?

      – Tak.

      – Czyli ty…

      – Jestem Żydówką. Mam trzydzieści trzy lata i właśnie się dowiedziałam, że jestem Żydówką.

      – Niezły początek małżeństwa, co? Ale nie stresuj się, to się wszystko poukłada. Wydarzyło się, przewaliło i minie. Jak się zaczyna trzęsieniem ziemi, to potem może być tylko…

      – Gorzej – dokończyła Anka.

      – No jak: gorzej? Lepiej.

      – U Hitchcocka trzęsienie ziemi jest na początku, a potem sytuacja jest rozwojowa.

      – E! – zbagatelizowała Kaśka. – To na potrzeby kina. Znowu złowieszczysz.

      – Nie złowieszczę, po prostu… – Teraz pomyślała o Rebece. O której nic jeszcze nie wiedziała, prócz tego, że była siostrą babci i że to nie ją, a Jana babcia wybrała. – Po prostu próbuję tym razem wyprzedzić życie i nie dać się więcej zaskoczyć.

      Gdy tylko to powiedziała, od razu pożałowała. To było jak zaproszenie dla losu, żeby znowu ją ograł.

      Wykonała zbyt energiczny ruch dłonią; szklanka wytoczyła się spod jej palców, doturlała na krawędź stołu i z łoskotem roztrzaskała się na kafelkach.

      To też była kara. Kara za to, że wcześniej myślała, iż już nic straszniejszego nie może się wydarzyć.

      Kara za sprzeniewierzenie się przykazaniom boskim.

      Kara za wystąpienie przeciwko ustalonemu porządkowi tradycji.

      Kara za egoizm.

      Kara, która w innej, niemożliwej do wyobrażenia teraz sytuacji, mogłaby wcale nie być karą.

      Myślała o śmierci, choć żyła za dwoje.

      Rozdział trzeci

      – Żartujesz? – Z nadzieją w głosie zapytała Ola.

      Anka westchnęła.

      – Och, rany – powiedziała Marta. Jak na psycholożkę mało profesjonalnie, czyli nawet na niej zrobiło to wrażenie.

      Spotkały się w firmowej kuchni; dziewczyny już tam były, siedziały przy stole i piły kawę. Anka przyszła ostatnia. Była dziś trochę spóźniona, bo wszystko zabierało jej dwa razy więcej czasu. Nie potrafiła się skupić, bolała ją głowa.

      – Nie, tak to wyglądało. Nawet chyba gorzej, bo… bo mam przeczucie, że jeszcze nie wszystko wiem.

      – Ty to ty, ale pomyśl sobie, jak oni się muszą czuć, znaczy dziadkowie. No bo co teraz? Tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego? Nie da się. – Ola aż wstała z krzesła, tak nią wstrząsnęła ta opowieść. Stół się zachybotał, odrobina kawy przelała się z kubka na blat.

      – Ania też ma o czym myśleć – powiedziała powoli Marta, ścierając chusteczką brązowy płyn. – To, na czym budowała swoją tożsamość, okazało się nieprawdą. Fakty, przodkowie, historia – to, co ją ulepiło – w rzeczywistości wyglądało zupełnie inaczej.

      – Niby tak, ale Ania przecież jest, jaka jest. Tamto się wydarzyło strasznie dawno temu i dwa pokolenia wcześniej. Więc teoretycznie, Marta, oczywiście masz rację, zresztą jesteś psycholożką, ale praktycznie, to wszystko da się ułożyć, nie? – Ola spojrzała najpierw na Martę, potem na Ankę. – Zresztą to oni, ci starsi, muszą się jakoś w tym odnaleźć, a ty i Marcin… No, wy to, że tak powiem, wtórnie.

      – Babcia jest w szpitalu. A pozostała trójka? Rozmawiali jeszcze potem? – zapytała Marta. Wstała, żeby wyrzucić przemoczony papier do kosza.

      – Nie. – Anka pokręciła głową. – Babcia na oddziale, dziadek u rodziców, Buba w domu, a dziadek Marcina u niego.

      – O! – zdziwiła się Ola. – To dlatego, że się dowiedział, co się stało?

      – Tak. Marcin miał go odwieźć, ale kiedy byli już niedaleko domu, powiedział, że do jego mieszkania to nie, bo nie mógłby teraz tam być, to znaczy z nią, z Bubą. Więc Marcin zabrał go do siebie.

      – A Marcin co o tym mówi? – Marta po pierwszym zdziwieniu zadawała krótkie, konkretne pytania.

      – No właśnie… – Anka znowu westchnęła. – Jest rozdarty. Bo z jednej strony rozumie dziadka, ale z drugiej… On jednak rzeczywiście kocha Bubę, to znaczy – bardzo ją kocha. Nie chcę powiedzieć, że mocniej niż dziadka, choć w sumie… Zawiózł

Скачать книгу