Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 9

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

temu. W zupełnie innym życiu. Ja już czasami nie wiem, czy to życie mogło być moje…

      Anka nie wiedziała, jak zareagować. Przesiąść się na łóżko, przytulić babcię?… Czy to już wszystko, czy babcia coś jeszcze powie? A może Anka nie ma prawa o nic pytać, mimo wszystko?

      – Kiedy byłaś mała, tata kupił ci komputer – ciągnęła babcia. – Wiesz, że jestem na bakier z techniką. Nigdy mnie to nie zajmowało, nie interesowało. Używam, gdy potrzebuję, ale tylko tyle, nic ponadto, sama użyteczność. A ty miałaś wtedy taką grę – śmieszny ludzik, który chodził po wyznaczonych polach i robił różne rzeczy, zdobywając punkty, by przejść na kolejny poziom. Były tam nie tylko nagrody i bonusy – były także zagrożenia: mógł zostać zjedzony czy zniszczony – nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że przegrana w jednej rundzie nie oznaczała końca gry, bo on się jakby odradzał, nie wiem, jak to się nazywało. Tak czy owak, dostawał kolejne życie. Na początku grałaś w to z zapamiętaniem, potem ci się znudziło. Ot, taka nowinka, którą porzuciłaś i wróciłaś do książek. Ja to zapamiętałam, bo byłam zafascynowana takim rozwiązaniem – mieć kolejne życie. I znowu, i jeszcze jedno…

      Babcia znowu zamilkła, ale Anka się nie odezwała. Nie chciała przerywać tej opowieści.

      – I wiesz, ja sobie wtedy pomyślałam, że ta gra to jest trochę jakby o mnie. Bo ja mam, miałam dwa życia. Drugie znasz, o pierwszym właśnie się dowiedziałaś. Przypadkowo, w taki wstrząsający sposób. Ja… dla mnie to też było bardzo poruszające. Przez te wszystkie powojenne lata udało mi się uciec od tamtych wydarzeń. Zapomnieć, nie wracać, odciąć się. Ja nie tyle zmieniłam imię z Sary na Zofię, ja się stałam Zofią.

      – Ale to chyba niemożliwe. – Anka w końcu się odezwała. – Przecież nie da się tak wymazać z pamięci dwudziestu lat życia. Dzieciństwa, domu, wspomnień, rodziców, brata, sios… – urwała.

      – Da się. – Babcia była teraz nie porcelanową filiżanką, a stalowym kubkiem. – Jeśli chcesz żyć, to musisz tak zrobić. Uwierz mi, sprawdziłam.

      – Rozumiem – powiedziała powoli Anka. – To znaczy teoretycznie to rozumiem, babciu. Że jak się przeżyje coś strasznego, dramatycznego, to umysł się od tego odcina. Ale jak się odcięłaś od swoich korzeni? Od tego, że urodziłaś się Żydówką i nią już nie jesteś. Bo nie jesteś, prawda? Czy jesteś?

      – Przestałam być Żydówką, bo nie mogłam nią być. Potem, przynajmniej w teorii, mogłabym się znowu nią stać, ale nie chciałam. Zresztą czasy nie sprzyjały. Właściwie to czasy nigdy nie sprzyjały. I przed wojną, i podczas niej, i po niej lepiej było nie być Żydówką. Przebolałam tyle strat, że i tę zaakceptowałam… Ale nie tylko o to chcesz zapytać, prawda?

      Anka kiwnęła głową.

      – Ja ci to wszystko opowiem. Opowiem też Sylwuni. Należy się wam to ode mnie. Wydawało mi się, że można żyć z taką tajemnicą, że jeśli ja sobie z nią poradzę, to wystarczy. To przecież było moje życie… Kiedy jednak masz dzieci, to oddajesz im część siebie, one są z ciebie – nie tylko z twojego ciała, lecz także z twoich emocji, przeżyć. To jest naturalne, ale u was się nie wydarzyło, bo ja zatrzymałam te emocje w sobie, zamroziłam je. Opowiem więc. To trudne, więc posłuchaj w ciszy, proszę. Nie przerywaj, nie pytaj, nie oceniaj. Nie teraz, dobrze?

      Anka pokiwała głową.

      Babcia próbowała podnieść się wyżej. Anka wstała, podeszła do niej, przestawiła oparcie łóżka. Poprawiła poduszkę, pomogła babci usiąść. Miała absurdalne poczucie, że dotyka kogoś innego. Mama też wydała się jej inna, gdy stąd wychodziła pierwszego wieczoru. Czy Anka również się zmieniła?…

      – Jestem Żydówką. Córką Ruty i Mansa Flinkierów. Urodziłam się w Warszawie. Pierwszy przyszedł na świat Dawid, potem ja. Ostatnia była Rebeka. Kiedy miałam dziesięć lat, opuściliśmy Nalewki i przyjechaliśmy do Otwocka. Tata zaczął nowy biznes – pensjonat Madera. Och, jacy byliśmy szczęśliwi! W Warszawie dobrze mu szły interesy, ale Otwock – to miało być coś! Piękne miejsce, uzdrowiskowe. Położenie, klimat, walory przyrodnicze – tu odpoczywała Warszawa, tu się przyjeżdżało po zdrowie i spokój. My, dzieci, byłyśmy bardzo zadowolone. Ojciec wziął pożyczkę, wszystkie oszczędności poszły i pensjonat zaczął działać. Nie był duży, ale piękny. Z ogromnymi werandami, jedną odkrytą, druga przeszkloną, jasnymi, suchymi pokojami. Wakacjusze, kuracjusze zaczęli przyjeżdżać, doceniać, chwalić. Interes szedł dobrze, na wiosnę trzydziestego dziewiątego roku tata spłacił ostatnią część pożyczki. Potem przyszło lato, takie piękne… Były lęki, bo dochodziły różne okropne wieści, ale była też nadzieja. No i żyliśmy w Otwocku, nie w Warszawie, wydawało się, że może tu będzie inaczej, lepiej. Poza tym wszyscy jak mantrę powtarzali, że Niemcy to taki „kulturalny naród”… Bałam się, ale byłam młoda. A młodość ma swoje prawa. Zwłaszcza gdy się człowiek zakocha. Zobaczyłam go pierwszy raz, gdy szedł do pacjenta. Potem się okazało, że do twojego dziadka. Maria wyszła po niego, bo pomylił adresy i zaszedł do nas. Mieszkaliśmy na jednej ulicy. Marię już trochę znałam, lubiłyśmy się. A kiedy zobaczyłam Jana Górskiego… To było inne od wszystkiego, czego do tej pory doświadczyłam. Nie wiedziałam, że takie emocje, uczucia, pragnienia mogą być w człowieku. To mnie przerażało i fascynowało jednocześnie. Nie mogłam o niczym i nikim myśleć, skoro był on.

      Anka przypomniała sobie amok, w jaki wpadła po poznaniu Marcina. Marcin był wnukiem Marii, ale i Jana. Może jednak więcej miał z niego niż z niej?…

      – Wojna się zaczęła szybko i brutalnie. Wszystko się zmieniło – poza tym, że byłam bez pamięci zauroczona Janem Górskim. Szukałam okazji, by go zobaczyć, miałam nadzieję, że będzie miał pacjentów na naszej ulicy. Wiedziałam, że pracuje w Zofiówce, razem z Marią. Ja też chciałam tam pracować, żeby być blisko niego. Zresztą i blisko Marii, bo ona była taka wesoła, żywiołowa, inna. Poza tym trzeba było mieć pracę, żeby cię nie wzięli na roboty przymusowe. No i jeszcze ojciec chciał mnie wydać za mąż, za syna sąsiadów. Taka była tradycja – aranżowane małżeństwa, dobre dla obu rodzin. Póki nie poznałam Jana, to nie wydawało mi się to takie złe, przecież od wieków to się tak toczyło, rodzice też tak zaczęli wspólne życie. Ale Jan wszystko zmienił. Nie mówiłam o nim, to w ogóle było wykluczone. Żydówka i Polak! Mezalians, nie do przyjęcia. Ojciec szukał innego kandydata i wprost mówił, że moja decyzja ma wpływ na życie rodziny. Mieliśmy pensjonat, ale od niedawna dopiero dawał czysty zysk. Szybko stało się jasne, że podczas wojny pieniądze będą mieć jeszcze większe znaczenie niż w czas pokoju. Kto był majętny, mniej drżał o swój los. Mógł przekupić, wykupić się, opłacić swoje życie. Gdybym przyjęła ofertę, została panią Lublinerową, żoną Jakuba, wszystko potoczyłoby się inaczej. Czy udałoby się nam wszystkim przeżyć? Nie wiem, ale gdyby nie, nie miałabym w tym swojego udziału. A tak… Zaczęłam pracować w Zofiówce. Zakład dla nerwowo chorych, obłąkanych. Miejsce trudnych losów, ludzkiego nieszczęścia, ale jednocześnie wydawało się jakimś azylem wobec tego, co się działo za parkanem. No i był tu Jan. Oraz Maria, pielęgniarka. To dzięki niej dostałam tam pracę. Dawid pojechał na roboty. Pieniędzy już nie było, bo i pensjonatu już nie było. Ojciec tego nie powiedział, ale pewnie miał do mnie żal. Matka chyba również. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że ta moja miłość do Jana musi mieć jakiś sens. Że musi się okazać warta tych strat. Już wiedziałam, że Jan też mnie kocha. Ukrywaliśmy się, nie tylko z powodu ojca.

Скачать книгу