Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 6

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

to chyba uważa się za ofiarę.

      – Ona? – Zdębiała Ola. – No jak ona, przecież to twoja babcia została skrzywdzona. I dziadek Marcina w sumie też.

      – A czym to motywuje? Jakoś próbuje racjonalizować? Czy po prostu siła wyparcia? – zapytała Marta.

      „Och, rany”, westchnęła w duchu Anka. Ale skoro już zaczęła…

      – Już się nie wypiera, że to ona doniosła na moją babcię, ale motywuje to miłością do dziadka.

      – Dobre sobie – prychnęła Ola. – Kocham faceta, to sprzątnę jego narzeczoną, żeby mógł być tylko mój, żebym tylko ja go uszczęśliwiała.

      – Powiedziała też, że ci, co sami nie są święci, nie powinni nikogo oceniać. – Anka powoli zmierzała do finału wypowiedzi. Nie da się uciec od rodziny; przecież nie odpowiadała za ich zachowanie, w najmniejszym stopniu, ale trudno jej było wydusić z siebie to, co zaraz miała powiedzieć. Stała plecami do koleżanek i trzymała palec na przycisku ekspresu. Póki kawowa strużka spływała do filiżanki, miała czas. Zaraz jednak się napełni, a wtedy Anka się odwróci i powie to, czego się tak wstydzi. – No, tu jest jeszcze jedna sprawa… Nie znam wszystkich szczegółów, właściwie tylko zarys znam, ale… – Plecami oparła się o blat, w dłoniach trzymała filiżankę z kawą. Patrzyła na czubki swoich butów.

      Jak to ująć? Jak się mówi o takich rzeczach?

      – Ale? – zapytała Ola, widać, że z niecierpliwością czekająca na dalszy ciąg opowieści.

      Anka podniosła wzrok.

      Marta milczała, wnikliwie się jej przyglądając.

      – Dobrze. – Anka wzięła głębszy oddech. – Rzecz w tym, że babcia miała siostrę. To znaczy moja babcia. Młodszą siostrę. Ona była na terenie tego samego getta, co babcia, w jakimś szpitalu czy sanatorium, czy ochronce, nieważne, ale pod opieką babci. I kiedy się okazało, że trzeba uciekać, bo Niemcy będą likwidować wszystkie getta, to babcia… moja babcia uciekła razem z babcią Marcina i jego dziadkiem, żeby się ukryć. Sama. Rebeka, jej siostra, została w getcie.

      Nie padły żadne potworne słowa: porzuciła, zostawiła na śmierć, zdradziła. Toby Ance nie przeszło przez gardło. Sama przed sobą się broniła, że przecież nie zna wersji babci, że od niej jeszcze nie usłyszała, jak to było naprawdę, ale jedno spojrzenie, w restauracji, wystarczyło, żeby wiedzieć, że ten zarzut Buby był prawdziwy. Wtedy, gdy powiedziała, że nie tylko ona jest egoistką, bo Sara także egoistycznie wybrała – Jana zamiast Rebeki. Wieczorem, kiedy rozmawiała z Marcinem, dosłuchała reszty. Oględnie, ale sam fakt się nie zmienił.

      Ola milczała. Wyglądała tak, jakby nagle pożałowała swojej dociekliwości.

      Marta po chwili się odezwała:

      – Wojennych historii nie da się tak łatwo przenieść w czas sytego spokoju. To dwie zupełnie różnie rzeczywistości.

      – A babcia co o tym powiedziała? – zapytała Ola.

      – Nic, jeszcze nic. Wczoraj tylko przez chwilę z nią rozmawiałam, bo było widać, że jest w nie najlepszej formie psychicznej. Mama dłużej, ale tego wątku nie ruszały.

      – A zapytasz ją o to? – Widać było, że Ola przeżywa tę historię.

      – Zapytam. W końcu to ja chciałam poznać prawdę… Ale teraz nie potrafię sobie wyobrazić tej rozmowy. No bo jak? Nawet jeśli się weźmie pod uwagę te okropne, nieludzkie okoliczności, to fakt, że… że tak zrobiła… To jest trudne do uwierzenia. Znam ją trzydzieści kilka lat. Dobra, kochana, dbająca o wszystkich babcia Zosia.

      – Tak samo Marcin mówi o Bubie – zauważyła Marta.

      – Ej, no ale chyba nie porównujesz? – Ola się lekko oburzyła. – To jednak nie to samo. Tamta była donosicielką, wydała na pewną śmierć, a tu… a tu… – urwała. – Poddaję się. Powiem tylko tyle, że to piekielnie trudne. I że w sumie możecie myśleć, co chcecie, ale ja bym wolała nie wiedzieć. Chciałabym, żeby to wszystko się nie wydarzyło, żeby można było cofnąć czas i zostawić sprawy po staremu. Tylko że się nie da…

      – Nie da się. – Marta pokiwała głową. – A jak wyglądała twoja rozmowa z Marcinem, kiedy ci o tym opowiadał?

      „Tak, Marta jest fachowcem”, pomyślała Anka. Nie musiała o tym wspominać, zresztą celowo pominęła ten aspekt, a Marta i tak wiedziała, gdzie przyłożyć szkiełko.

      – Cóż… Na początku nieźle. Zresztą najpierw, kiedy już się okazało, że Buba tak postąpiła, to był, jak to nazwać… skruszony. Poruszony. Pojechał z nami do szpitala, jego dziadek też był. Potem go zabrał do siebie, wciaż przejęty, choć już z wahaniem, że jest nielojalny wobec Buby. No a na koniec, kiedy pojechał do niej, to coś się zmieniło. Bo ona płakała, że przecież oddała im całe swoje życie, że są dla niej całym światem, a teraz ją porzucili, obaj. A potem jeszcze powiedziała to o babci i o jej siostrze. W efekcie Marcin trochę zmienił nastawienie do tej sprawy. Że nie jest taka zero-jedynkowa, że po obu stronach przewiny, choć może nierównoważne…

      Ola zastanawiała się, jak to skomentować. Marta zapytała:

      – I jak ci z tym?

      – Nie wiem. – Anka rozłożyła ręce w geście bezradności. – Tego jest po prostu za dużo. Mam w głowie taki mętlik, że aż mnie boli.

      – Ale pierwsze odczucie, pierwsza refleksja, gdy to od niego usłyszałaś? – Marta nie ustępowała.

      „I znowu w punkt”, pomyślała Anka.

      – Złość.

      – Na nią? – Marta się jej przyglądała.

      – Nie. To znaczy na nią też, ale to już wcześniej. Wtedy to na niego.

      – Bo?… – Marta była miła, ale nieustępliwa.

      – Bo… bo pomyślałam sobie, że on jest taki sam jak ona! – Anka w końcu wybuchła.

      Dziś już miała większy ład w głowie, ale wczoraj długo się kręciła w łóżku. Ta ich wieczorna rozmowa telefoniczna zaczęła się spokojnie. Marcin był bardzo miły, pocieszający, jakby brał na siebie część winy, rodzinnej winy. Ale potem, słowo po słowie, coś się zaczęło zmieniać. Najpierw, że to było dawno i nie ma sensu się w to zagłębiać. Później, że to wojna, a wiadomo, że wojna zmienia ludzi. Dalej, że babcia była zakochana i że to jednak troszkę ją usprawiedliwia, no dobra, nie powiedział, że usprawiedliwia, ale że tłumaczy. I tak zaczęli szarpać i przeciągać tę linę, żeby jedno z nich okazało się niekwestionowanym zwycięzcą moralnym w tej potyczce.

      – Pokłóciliście się? – zapytała współczująco Ola.

      – Nie, nie było kłótni. Takie raczej ochłodzenie, zamilkanie. Trudno powiedzieć, ale wiecie, jak to jest – nie zawsze potrzeba to wyartykułować,

Скачать книгу